– Kwestia druga, mistrzu Markusie. Jako że docenia-my waszmości przebiegłość, poprosimy o worek z rzeczami i sakiewkę na przechowanie.
– Moją sakiewkę? – zdumiałem się.
– Gdy nieporozumienia z Hanzą zostaną rozwiąza-ne, zwrócimy ją, rzecz jasna, wraz z zawartością. Gdyby zaś podjęto decyzję o waści uśmierceniu, przekażemy panu Stanisławowi lub panience Helenie. Chyba że ko-goś innego wskażesz?
– Ale po co wam ona? – burknąłem. – Przecież tu nie ma kogo przekupić! Kramów, na których mógłbym się w broń lub pilniczek zaopatrzyć, też nie uświadczysz...
– Ale gdyby waszmość na ląd jakimś sposobem się przedostał, bez pieniędzy będzie o wiele trudniej umykać – wyjaśnił dobrodusznie olbrzym.
– Ażeby was pokręciło!
· 35 ·
Andrzej Pilipiuk
– To akurat niechybnie każdego marynarza na starość czeka. Aczkolwiek nieładnie tak złorzeczyć bliźniemu – powiedział moralizatorskim tonem.
– Wielopał już zabraliśmy – dodał konus. – Gdy waszmość spał, Hans go zabrał. Przepraszamy, że tak bez pytania przegrzebaliśmy sakwę, ale przecież i tak byś się na to nie zgodził... Oczywiście także go oddamy, gdy czas uwięzienia dobiegnie końca.
– Zdechnę tu z nudów! – warknąłem.
– Papier, pióra i inkaust waszmości zostawiliśmy.
Mamy też trzy książki, a czas wolny umilać sobie moż-
na na wiele sposobów.
– Na przykład?
– Ot, choćby łowiąc ryby, łapiąc dzikie ptaki albo licząc okręty przepływające obok.
– I może jeszcze tresując szczury pokładowe? – zakpiłem.
– Jak sobie waszmość życzysz, popatrzeć na uczone zwierzątka zawszeć przyjemnie. Choć, dalibóg, nie wiem, czy są tu jakieś szczury. Zresztą, w naszym towarzystwie z pewnością nie będzie nudno.
Przeszliśmy po chybotliwym, trzeszczącym trapie na trzeci okręt, ten najbliżej lądu.
– Tu waści zakwaterujemy. – Sadko pchnął niewielkie drzwiczki prowadzące do jednej z kajut tylnego kasztelu.
– Interesujące. – Popatrzyłem na solidny rygiel umieszczony na ich zewnętrznej stronie.
– Nie będziemy waszmości więzić cały czas – odburknął olbrzym. – Czasem jednak do naszego pomo-
· 36 ·
Sfera Armilarnastu przybijają okręty. Czasem zostawiają towar, czasem zabierają. Ruch się wtedy robi, rwetes i bieganina.
W tłumie ludzi pilnować waszmości byłoby wyjątkowo trudno, a zarazem i niezręcznie. Tedy wówczas będziesz waszmość zamknięty.
– Także dlatego, by żadne głupie myśli o ucieczce na czyimś okręcie nie dręczyły waszmości. – Sadko zrobił
głupią minę. – To dla waszego dobra, mistrzu Markusie. Sami rozumiecie, gdy kapitan odkrywa na swym po-kładzie nieznajomego, w dodatku bez grosza przy duszy, może być różnie. Wyrzucenia za burtę na pełnym morzu nie można wykluczyć. Życie być może waszmości ratu-jemy – błaznował.
– Zapraszamy na pokoje. – Jego brat wskazał gestem moje lokum.
Kajuta była mała. Miała może ze cztery metry kwadratowe. Niewielkie okno zaciągnięto błoną. Pomacałem łóżko. Niezły siennik, płócienne prześcieradła, gruba na-rzuta z baranich skór. Zydel, cynowa miska i wiaderko mające pełnić funkcję nocnika. Rzuciłem okiem w szpary łóżka i szwy siennika. Ani pluskiew, ani wszy. Da się żyć...
Zamiast lampki nocnej, świeczka osadzona w latarce.
Usiadłem na posłaniu i poczułem, jak wycieka ze mnie energia życiowa. Trzej nadzorcy z piekła rodem stali w drzwiach, uśmiechając się ironicznie. Zwłaszcza nieprzyjemnie wyglądał uśmiech Hansa. Dzieci w tym wieku nie powinny stroić podobnych min.
– Możecie, panie, chodzić wszędzie, gdzie zechcecie – powiedział konus. – Jak już wyjaśniliśmy, stąd nie ma ucieczki.
· 37 ·
Andrzej Pilipiuk
– Gdzie zechcę...
– Jeśli natkniecie się na drzwi, które się nie otworzą, to znak, że tam wchodzić wam nie wolno. – Potrząs-nął pękiem kluczy. – Sami rozumiecie, broń musimy trzymać w ukryciu. Jeszcze by waszmości coś do głowy strzeliło, a po co mamy się gniewać? Pogrzeb w falach też nic przyjemnego...
Potrząsnąłem łańcuchem.
– Młotek i przecinak też zapewne ukryliście – zakpiłem.
– Oczywiście. Zresztą w niczym by wam, panie, nie pomogły. Tu każdy hałas słychać... – dorzucił swoje trzy grosze chłopak.
– Zdrzemnę się. Na kolację zapewne będzie chleb i woda...
– Obudzimy was, panie – obiecał Hans i poszli.
W kajucie było chłodno. Na zewnątrz chlupota-
ła woda. Nakryłem się kołdrą, na wierzch jeszcze rzuciłem baranicę. Siennik był gruby, nie groziło mi, że zmarznę.
– Dobra – rozkazałem sobie. – Nie ma się co rozczu-lać, tylko trzeba kombinować, co dalej.
A co może być dalej? – zdziwił się diabeł. Będziesz tu łaził, podzwaniając łańcuchami, aż przypłyną Hansavritson z Kowalikiem. O ile oczywiście żyją. Albo ktoś dojdzie do wniosku, że nie żyją, i każe cię wypuścić. Za jakieś dziesięć, może piętnaście lat... Albo uznają, że jesteś wrogiem Hanzy, a ci, których uratowałeś, nie żyją, więc dług wdzięczności wygasł. Pewnie załatwią to kul-turalnie, w końcu to mili ludzie. Zaśniesz i już się nie
· 38 ·
Sfera Armilarnaobudzisz, bo nocą Sadko albo Borys zakradną się i upi-tolą ci głowę.
– Apage – mruknąłem rozeźlony.
Napisz podanie do Heinricha Sudermanna albo zwróć się do samego hansatagu, dogadywał. Nie zrobi-
łeś nic złego. Poza tym, że chcesz zaiwanić najważniejsze insygnium ich władzy, jesteś czysty i niewinny jak niemowlak.
– Przypomniała mi się opowieść babki o procesie w średniowiecznym Lublinie. Sędzia skazał biedną wdo-wę, wyrok był tak niesprawiedliwy, że na sali sądowej pojawił się diabeł i wypalił jako ostrzeżenie ślad ręki na stole...
To jedna z moich ulubionych anegdot, przyznał ogoniasty. Ukazuje nas w dużo lepszym świetle niż niedziel-ne kazania.
– Więc może wyleziesz z mojej głowy na światło dzienne i wystawisz mi certyfi kat niewinności? – zagadnąłem. – Twoje pojawienie się powinno zrobić wra-
żenie nawet na zakapiorach, którzy mnie tu pilnują.
Ech, raczej nie. W tej epoce diabli mają przechlapane.
Wszędzie egzorcyści, księża, relikwie i święcona woda.
Nie będę ryzykował...
No dobra, pomyślałem. Jestem zakuty w łańcuchy, które ważą z pięć kilogramów. Płynąć z czymś takim na nogach się nie da. Aby dotrzeć do brzegu, trzeba zatem łódki. Są dwie, widziałem je, idąc przez pomost. Czół-
no i takie małe coś z żaglem i masztem. Obie jednostki pływające przytwierdzono na łańcuchu. A łańcuch za-pinany jest na kłódki...
· 39 ·
Andrzej PilipiukNie wiem, kto ma klucze. Nie umiem pływać czymś takim. Pilnują mnie Sadko, Borys i Hans... Przyjmijmy, że ich wykiwałem, obezwładniłem, ogłuszyłem czy nawet zabiłem. Aby pozbyć się oków, muszę odnaleźć młotek i przecinak... Wróć. Jeszcze ten dziadyga, co tu rządzi, i jego dwu pomagierów. Sześciu luda trzeba do piachu. Przyjmijmy, że dotarłem na brzeg. Bez grosza przy duszy. Ukradnę chłopu konia, ciekawe tylko, skąd siodło wytrzasnę... I co dalej? Wracać do Gdańska? Prosto w łapy dyszącego żądzą zemsty Grota? Przecież ten świr wsadzi mnie z powrotem do lochu. Więc co? Po-
żeglować na Gotlandię? Niby można, ale po co? Łasica zniknęła chyba już na dobre. Staszek będzie mnie szukał
Читать дальше