Sfera Armilarnaczyna uprzejmie wciskała mu je z powrotem głęboko między zęby. Oprawcy zrobili dwie przerwy. Zapamiętał
widok piersi dziewczyny w dekolcie sukni, gdy pochylała się nad nim, podając kubek wody. Nie bardzo wiedział, co nastąpiło potem... Gdzieś szedł, a może go wleczono?
Powrót do świadomości był długi i mozolny. Najpierw wróciło czucie. Plecy rwały, piekły, swędziały...
Ktoś coś przy nich robił, chyba wyciągano skrawki tkaniny wbite uderzeniami rzemienia w rany.
– Nieźleście go sprawili, rzeźnicy! – To był głos Artura.
W powietrzu unosił się zapach oliwy i ziołowej wód-ki. Staszek próbował zebrać myśli, ale zupełnie mu to nie wychodziło. Knajpa... Syndyk, bicie...
– Zagoi się. – Rozpoznał Grota.
Przełożony ceklarzy powiedział to zupełnie spokojnie, jakby niefrasobliwie.
– Musieliście siec tak mocno? – zapytała oburzona Agata.
– Nie mocniej niż zwykłego łotrzyka, ale by naukę czcigodnego Sudermanna zapamiętał, poczuć musiał.
Staszek spróbował się poruszyć. Uchylił powieki.
Przed oczyma latały mroczki. W ustach i gardle dokumentnie zaschło. Czuł słaby posmak krwi. W czasie kaź-
ni przygryzł policzek od środka.
– Wedle praw miejskich i praw Hanzy powinien ponieść śmierć. Syndyk okazał mu wielką łaskę. Tym więk-szą, że kazał obić go w zamknięciu, miast wystawić na publiczne pohańbienie! Ale to łagodny człowiek, ceni
· 51 ·
Andrzej Pilipiukspryt, przyjaźń, poświęcenie i odwagę. A może i swoje młode lata wspomniał, wszak dla kupca z władzą walczyć to rzecz zwyczajna... – fi lozofował justycjariusz. – I nie narzekajcie, kat bykowcem sprawiłby go znacznie gorzej!
Staszek poruszył się i cicho jęknął.
– Budzi się – powiedziała Marta. – Rany zalać oliwą trzeba szybko, nim do pełnej przytomności powróci.
– Przynieś więcej szarpi – rozkazała Agata. – A ciebie, drogi krewniaku, nie chcę przez tydzień pod moim dachem oglądać!
– Zbyt surowo mnie oceniacie, pani. – W głosie Grota wyczuć można było wymówkę.
– Gdybym surowo oceniała, jak psa bym wyrzuciła i wstępu zabroniła na zawsze – odparowała wdówka. –
Może i łaskę mu okazaliście, ale widzi mi się, że to, co za litość uważacie, słabszego człowieka zabić może.
– Przekażcie mu, że gdy wydobrzeje za jakieś cztery lub pięć dni, chętnie bym z nim pogadał o naszych wspólnych wrogach, znaczących swój trop wilczymi ogonami.
– Akurat zechce z waszmości rozmawiać – parsknął Artur.
– To mądry chłopak. Ufam, iż nie będzie do mnie żywił urazy. Dostał tylko to, co nakazano.
Trzasnęły drzwi. Oprawca wyszedł. Staszek raz jeszcze poruszył głową. Czuł się już odrobinę lepiej. Oliwa łagodziła ból posiekanych pleców.
– Leż nieruchomo – rozkazała wdówka. – Niech rany przyschną, to się łatwiej zamkną.
– Blizny zostaną na całe życie – mruknął Artur.
· 52 ·
Sfera Armilarna
– Blizna zdobi mężczyznę. – Służąca najwyraźniej wróciła.
Staszek poszukał jej wzrokiem. Tak, to ona. Stała przy drzwiach, trzymając pęk szarpi w dłoniach.
– Ale nie taka od bata – westchnął młody kupiec. –
Nigdy już przy ludziach nie będzie mógł zdjąć koszuli.
Staszek powoli odpłynął w malignę. Było mu dobrze, ciepło i miękko... Roztapiał się w słodkiej ciszy i ciemnościach.
Obudziłem się i dłuższą chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem. Niski sufi t, okno... Ach, tak.
Wrakowisko... Wstałem z łóżka. Odkaszlnąłem trochę fl egmy. Momentami łapał mnie jeszcze kaszel, ale czu-
łem się już zdecydowanie lepiej. Nos także mi się oczyś-
cił. Choroba, której nabawiłem się w wilgotnej celi, mi-jała. Morskie powietrze, ciepły smalec z rodzynkami i zioła zaaplikowane przez Hansa na pokładzie „Srebrnej Łani” ukręciły jej łeb.
Odrzuciłem grubą derkę. Powietrze w pomieszczeniu było chłodne i jakby ciut wilgotne. Ubrałem się i uchyliłem drzwi wiodące na pokład. Oj tak, na ze-wnątrz było zdecydowanie przyjemniej.
Poranek na morzu. Ciepły i świetlisty, taki, jakie spotkać można tylko na pograniczu wiosny i lata. Wyszedłem z mojej celi. Skrzypienie desek pod stopami, zapach drewna, słonej wody, ryb i wodorostów.
Usiadłem na szerokim stopniu schodków prowadzą-
cych na platformę kasztelu. Ironia losu. O tym właśnie marzyłem przez długie, ponure tygodnie pracy w szkole.
· 53 ·
Andrzej PilipiukO wakacjach, o pokładzie jachtu, o powiewie morskiej bryzy na twarzy. Znalazłem ekipę ruszającą latem w rejs.
Zmejlowałem się z nimi. Dogadałem, że w marcu usta-limy ostatnie szczegóły. Teraz oni nie żyją, pożoga po-chłonęła ich jacht i chyba nawet morze, po którym chcieli żeglować, a ja mam niemal dokładnie to, co chciałem.
I to za darmo.
To czemuś taki skwaszony? – zagadnął diabeł.
Nie odpowiedziałem. Nie musiałem. Przecież wiedział. Wymieniając mejle, zaklepywałem dwa miejsca.
Liczyłem, że Zuzanna popłynie ze mną...
Czemu teraz zacząłem się łamać? – zapytałem sam siebie, patrząc w rozbłyski słońca tańczące na falach. Do tej pory nie działo się nic... Przełknąłem fakt, że diabli wzięli całą moją rodzinę, nielicznych kumpli, których miałem, i resztę populacji naszej planety. A teraz nagle dziesiąta fala...
Zamyśliłem się. Może mną telepnęło dlatego, że do-tąd ciągle rozwiązywałem kolejne problemy? Szarpałem się, by odbić Helę, potem, by ruszyć tropem alchemika Sebastiana i Petera Hansavritsona i wreszcie, by wydo-stać się z mamra. Teraz nagle wydarzenia zwolniły swój szaleńczy bieg... Nie miałem nic do roboty.
Jak to nic? – zdumiał się diabeł. Musisz zwiać i odszukać kamień!
Wzruszyłem ramionami. Łasica znikła. Minęło tyle czasu... Już pewnie nie wróci. Jestem wolny. To znaczy wolny od niej, potrząsnąłem kajdanami.
Zabrzęczały ponuro. Jak na zawołanie po trapie na pokład wszedł Sadko.
· 54 ·
Sfera Armilarna
– Śniadanie za chwilę podamy – zagadnął. – Pró-
bowaliśmy dobudzić wczoraj na kolację, ale bez skutku.
– Dziękuję. – Skinąłem głową.
– Co was dręczy, mistrzu Markusie?
– Cała masa spraw i dokuczliwych losu przeciwno-
ści – westchnąłem. – Przede wszystkim żelaza na nogach życie mi uprzykrzyły...
– Gdzie tam uprzykrzyły, toż drugi dzień dopiero nastał od ich założenia – zdziwił się.
– Że co?
– Najgorsze są dni piąty, szósty i siódmy. A po miesiącu człowiek przywyknie tak, iż zapomina, że coś mu u stóp wisi. Uwierz, z własnego doświadczenia mówię. –
Odsłonił kostki stóp, ukazując dawno zabliźnione ślady.
– Szlag! – Szarpnąłem okowy w bezsilnej złości.
– Nie możemy ich zdjąć. – Pokręcił głową. – Dostaliśmy bardzo ścisłe rozkazy. Nie możemy dopuścić, by-
ście uciekli. Od tego zależy być może los Ligi.
– Markus Oberech, jedyny człowiek, którego boi się Hanza – powiedziałem z patosem, a potem parsknąłem szczerym śmiechem.
Usiadł obok.
– Nim przybyłem na wrakowisko, widziałem się w Visby z doktorem Hulierem Hansavritsonem.
– Brat kapitana Petera? – Przypomniałem sobie notatki Staszka.
– Owszem. Po jego zaginięciu zajmuje się domo-stwem...
– I jak się domyślam, też innymi sprawami. – Skrzywiłem się. – Medyk pełniący funkcje sekretne. Nikogo
Читать дальше