Uniósł dumnie głowę.
– Wina moja jest rzeczywiście bezsporna i nie będę się jej wypierał. A dlaczego uczyniłem to, co uczyniłem?
No cóż... Ratowałem przyjaciela – powiedział cicho. –
A dokonałem tego fortelem, gdyż inaczej się nie dało.
Gdybym zamiast podstępem, musiał odbić go siłą, też bym się nie wahał. Ten człowiek musiał odzyskać wolność. Loch mu nie służył. Choroba w płuca mu szła.
Umarłby tam, a nie uczynił nic złego. Nic, co usprawied-liwiałoby takie traktowanie.
– Kajaj się – warknął Grot.
– Nie potrafi ę. Boję się, ale nie chcę się przed wami płaszczyć. Mógłbym skłamać, udając skruchę, lecz jej nie czuję. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to raz jeszcze – szepnął, sam zdumiony tym, co mówi.
– Każdy ma jakiegoś przyjaciela albo jest czyimś przyjacielem – westchnął Sudermann. – Przyjaźń, rzecz chwalebna. Problem rodzi się z chwilą, gdy jeden rzezi-mieszek drugiego w imię tej przyjaźni ratować próbuje...
– Nie jesteśmy rzezimieszkami! – zaprotestował odruchowo.
– Oszustwo kala najszlachetniejsze nawet działania i cele.
· 46 ·
Sfera Armilarna
– Wolelibyście, panie, bym siłą go odbił? Bym wdarł
się na odwach, ceklarzy wystrzelał, drzwi prochem wysadził? Gdybym nie miał innego wyjścia, tak właśnie bym uczynił.
– Tak byłoby niewątpliwie bardziej honorowo. –
Na wargach syndyka pojawił się cień uśmiechu. – Choć przelew krwi królewskich urzędników, powołanych dla zapewnienia miastu bezpieczeństwa i porządku, to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy...
Któryś z ceklarzy zarechotał, ale Grot spojrzał tylko ciężko i zapadła cisza. Ulicą przetoczył się wóz. Metalowe obręcze kół zadudniły na deskach moszczenia.
Dźwięki miasta, pomyślał Staszek. Za drzwiami toczy się normalne życie, a ja, niczym skazaniec wrzucony do lochu, słyszę echo dobiegające ze świata zewnętrz-nego... Szlag! Broszki dla Marty nie zdążyłem kupić! –
Myśl była tak idiotyczna, że sam się zdziwił.
– Mamy zatem czyn wymierzony przeciw Lidze, po-sługiwanie się ukradzionym dokumentem, okłamanie królewskiego urzędnika, podstępne doprowadzenie do zwolnienia niebezpiecznego więźnia, zapewne też kontakty z łasicą, która jest wedle jednych demonem, wedle innych jedynie rozumnym przedmiotem... – powiedział
Sudermann spokojnie.
– Przyznaję się! – Chłopak z wysiłkiem uniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. – Z tym jeno, że nie ukrad-
łem tego dokumentu. Po śmierci Grety papier i pierścień zostały wśród rzeczy po niej.
Gdzieś w piersi narastało łkanie. Nie zdołał opanować drżenia, jednak wytrzymał spojrzenie syndyka.
· 47 ·
Andrzej Pilipiuk
– To, co uczyniłeś, wystarczy aż nadto, byśmy jutro odczytali ci wyrok przy werblach i by twoje ciało zadyn-dało na sznurze... – warknął justycjariusz.
– Jako szlachetnie urodzony życzę sobie zostać ścię-
tym – wykrztusił Staszek łamiącym się głosem.
Poczuł, że łzy płyną mu po policzkach. Nie miał jak ich otrzeć, więc wstrząsnął głową. Trochę pomogło.
– To twoje szlachectwo to ja jeszcze sprawdzę... –
burknął Grot, przenosząc wzrok na syndyka.
Palce dygnitarza znieruchomiały nagle, przyciskając cienki pierścionek służącej do blatu. Podniósł li-sią kitkę. Uniósł do oczu, jakby pierwszy raz w życiu widział coś podobnego. Pod sufi tem zabrzęczała mucha. Ulicą przetoczył się kolejny wóz. Gdzieś daleko zawył pies.
– Vos de Reinicke wiele razy wymykał się sprawiedliwości, ale wreszcie i na niego przyszła kolej – powiedział dyplomata. – Fortel wobec wroga rzecz chwalebna, ale wobec ludzi uczciwych i szlachetnych jest zwykłym łotrostwem. Łotrostwo zaś musi zostać ukarane. Zapamiętaj to sobie na przyszłość. – Cisnął chłopakowi lisi ogon w twarz.
Srebrna skuwka uderzyła w policzek, łańcuszek ze-
śliznął się po szyi i kita upadła na podłogę.
– Jaką przyszłość? – Staszek usłyszał zdumione pytanie któregoś z ceklarzy.
– Pięćdziesiąt batów. – Sudermann zwrócił się do Grzegorza Grota, chowając jednocześnie sygnet Grety do kieszeni.
– Przy pręgierzu? – zapytał któryś ze strażników.
· 48 ·
Sfera Armilarna
– Bat kaleczy ciało, lecz wymierzony przy pręgierzu kaleczy też duszę i cześć odbiera. Tu zaś nie o kaźń chodzi, a o naukę. Chciał postąpić szlachetnie, ale zbłą-
dził i niegodziwą drogą cel swój osiągnął, a i nam drogę zaszedł. Młody jeszcze, wiek szczenięcy nie raz mato-
łectwem błyśnie, nie ze złej woli, jeno z głupoty temu okresowi życia przypisanej. Szczeniak raz surowo skar-cony poprawi się. A szczenięta ludzkie wszak od psich mądrzejsze. Tu go sprawicie i milczeć będziecie, on za-karbuje to sobie w pamięci, a nikt wiedzieć nie musi.
Wstał i zamiótłszy klepisko połą płaszcza, wyszedł.
Staszek milczał oszołomiony.
– Ty to masz szczęście. – Justycjariusz pokręcił gło-wą z niedowierzaniem. – Albo opatrzność szczególnie cię chroni. Albo spodobałeś się Sudermannowi, bo ceni on i honor, i odwagę, i cnotę przyjaźni. Teraz rozumiem, czemu tu kazał cię sprowadzić, miast na ratuszu przesłuchiwać.
– Co? – Staszek nie zrozumiał.
– Nie wiedział, kim jesteś – rzucił któryś z łapaczy. –
Poznać chciał. Wybadać, coś za jeden i z jakiej gliny jesteś ulepiony. I widać dobrze wypadłeś, chłopcze, w jego oczach.
– Na ławę go i dobrze przywiążcie pasami – polecił
Grot podwładnym.
– Co...? – wykrztusił chłopak.
– Sam słyszałeś. Za fałszerstwo, posłużenie się tym, co nie należało do ciebie, pięćdziesiąt batów weźmiesz i wolnym cię puścimy – wyjaśnił strażnik. – Nie do uwierzenia wręcz...
· 49 ·
Andrzej Pilipiuk
– Łagodna, ojcowska, rzekłbym, kara – mruknął
inny. – Plecy w tydzień lub dwa się wygoją. Mamy i baty, i rzemienie. Do tej ławy go przywiążmy, najcięższa, dę-
bowa. Ma być na gółkę czy nie? – zwrócił się do dowódcy.
– Syndyk nie powiedział. Jak wolisz? – Grzegorz zwrócił się do Staszka.
– Eeee...
– Nie byłeś dotąd chłostany... Na goliznę bat pokale-czy bardziej. Przez ubranie słabiej, ale z kaft ana i ko szuli nic już nie będzie... Dobra, nie rozbierajcie go. – Sam podjął decyzję. – Pieniądze ma, jeśli zajdzie potrzeba, kupi nowe odzienie. Na ławę z nim – powtórzył.
Ceklarze rozciągnęli chłopaka szybko i sprawnie.
Staszek poczuł, jak przyciskają go do dech szerokimi skórzanymi pasami. Pierwszy, drugi, piąty... Posługaczka pojawiła się jakby znikąd, w dłoni trzymała sosnową szczapkę.
– Zaciśnijcie, waszmość, w zębach, tak łatwiej kaźń zniesiecie – poradziła życzliwie.
Posłusznie wziął klocek do ust. Delikatnie dopchnę-
ła głębiej i poprawiła.
Jak wędzidło, pomyślał.
– Czterech was. – Usłyszał głos Grota. – Każdy tuzin wymierzy, ja zacznę i skończę.
Już pierwsze uderzenie sprawiło, że Staszkowi po-ciemniało w oczach. Skowyt, który wydobył się z jego gardła, nie przypominał ludzkiego głosu... Drugie uderzenie było jeszcze gorsze. Potem czas gdzieś się zgubił.
Chłopak odpłynął w ocean bólu i ciemności. Zapamię-
tał tylko, że ilekroć, krzycząc, upuszczał polano, dziew-
· 50 ·
Читать дальше