Spis treści
Karta tytułowa
Cykl Oko Jelenia
* Sowie Zwierciadło
Książki Andrzeja Pilipiuka
Karta redakcyjna
Okładka
Cykl Oko Jelenia:
Droga do Nidaros
Srebrna Łania z Visby
Drewniana Twierdza
Pan Wilków
Triumf lisa Reinicke
Sfera Armilarna
Sowie Zwierciadło
Wypiłem trochę wina. Lampkę... No dobra. W domu poprawiłem jeszcze drugą lampką. Co to są dwie lampki wina dla zdrowego trzydziestolatka? A mimo to obudziłem się z solidnym bólem głowy. W dodatku ktoś walił do drzwi. Zwlokłem się z łóżka. Była szósta rano. Przyłożyłem czoło do cudownie chłodnej stalowej blachy i spojrzałem przez judasza.
Na wycieraczce stał nieznany mi szczurogęby człowieczek z teczką.
– Kto tam? – zapytałem.
– Z gazowni...
Dziwne, przecież w bloku nie ma gazu, pomyślałem, odruchowo przekręcając klucz w zamku. Zakładać instalację chcą czy jak? O szóstej rano?! Chyba ich porypało.
Kopnięte skrzydło uderzyło mnie w czoło. Padłem jak długi. Do mieszkania wskoczyli dwaj przypakowani kolesie w wysokich wojskowych buciorach. Popatrzyłem na nich zaskoczony. Gdybym wypił więcej, miałbym prawo podejrzewać się o delirium, ale skoro piłem mało, zapewne byli prawdziwi. Policja? E, chyba nie. Gangsterzy? To już prędzej, tylko po kiego grzyba akurat do mnie?
W następnym ułamku sekundy moje ciało wykonało dziwny piruet, obracając się zarazem w płaszczyźnie wertykalnej, jak i horyzontalnej. Zanim zdążyłem mrugnąć, leżałem na brzuchu z rękami skutymi na plecach.
Faceci mają cholerną wprawę, oceniłem. Z drugiej strony nie krzyknęli, że są z policji, ani nie pokazali legitymacji. Czyli gangsterzy. Tylko co tu kraść? Meblościankę? Garnki? Stary komputer? Książki?
No dobra. Miałem trochę złota. Niedużo, solidną garść w starych amerykańskich dwudziestodolarówkach. Tylko po pierwsze nikt o tym nie wiedział, a po drugie nikt przecież nie podejrzewałby mnie o trzymanie takich skarbów w domu. Wreszcie po trzecie naprawdę dobrze to schowałem.
Przekręciłem głowę, by na nich spojrzeć. Zamrugałem szybko, ale mięśniaki wcale nie znikały.
Szczurogęby wszedł za nimi, wycierając kulturalnie buty o wycieraczkę. Wyglądało na to, że tworzą zgrany zespół – ci dwaj są od walenia w zęby, a mniejszy od myślenia i wskazywania, komu przylać... Zamknął za sobą drzwi.
– Przede wszystkim jego komputer – polecił. – A ty nawet nie piśnij – zwrócił się do mnie. – Wrzaśniesz o pomoc, to zastrzelimy na miejscu.
– To może umówimy się tak: panowie sobie splądrują mieszkanie i zabiorą to, co was zainteresuje, a ja w tym czasie zdrzemnę się jeszcze ze dwie godziny? – zaproponowałem. – Piwo jest w lodówce, kasa leży w portfelu pod lustrem. Tylko kefir proszę mi zostawić.
Szczurogęby chyba nie miał poczucia humoru, bo kopnął mnie w czoło. Czyli źle go oceniłem, najwyraźniej w tym zespole był nie tylko od myślenia.
Ściągnięto mi worek z głowy, przymrużyłem oczy i rozejrzałem się wokoło. Klęczałem w salonie jakiegoś wypasionego chałupiszcza. Po lewej miałem marmurowy kominek. Nad nim wisiała wypreparowana głowa jelenia i dwie skrzyżowane flinty – albo autentyczne zabytki, albo naprawdę niezłej klasy repliki. Po prawej było okno, zasłonięte obecnie roletą. Nóżki krzeseł i kanapy pozłocono chyba szlagmetalem, bo świeciły się jak psu jajca na przednówku. Wystroju wnętrza dopełniał gruby dywan na podłodze, lustra w złoconych ramach i sztukaterie na suficie. Sama podłoga... No, na panele to nie wyglądało. Ciemne, egzotyczne drewno nijak nie komponowało się z resztą. W ogóle całe wnętrze zostało urządzone skrajnie kiczowato, ale „na bogato”.
Brak tylko meblościanki i kolekcji kryształowych wazonów, zauważył mój diabeł stróż.
W fotelu naprzeciw mnie siedział facet o posturze hipopotama. Jego zad wypełniał mebel bez reszty. Obfite cielsko wbił w drogi, markowy garnitur. Wiedziałem, że strój jest nowy i z górnej półki, bo nawet ze swojego miejsca dostrzegłem, że gość nie odpruł metki z nazwą producenta przy rękawie. Mężczyzna miał może koło pięćdziesiątki. Był prawie łysy, czaszkę zdobiły mu lekko odstające uszy, a szeroka, ropusza gęba rozlewała się nad potrójnym podbródkiem. Wyglądał trochę jak emerytowany bokser, który przestał dbać o kondycję, ale nad przypłaszczonym nosem połyskiwały małe, świńskie oczka. I to właśnie te oczka mnie naprawdę zaniepokoiły. Patrzyły zaskakująco bystro.
Obok na oparciu fotela siedziała dziewczyna o niemożliwej posturze lalki Barbie. Miała bardzo długie nogi, wąską talię anorektyczki i silikonowany biust, wręcz rozsadzający głęboki dekolt kusej czarnej sukienki. Rozpuszczone blond włosy opadały falą na ramiona. W dodatku umalowana była tak, jakby dopiero co uciekła spod latarni, a długie czerwone pazury u rąk wyglądały niczym szpony harpi.
Ciało uformowane drakońską dietą i aerobikiem uprawianym z nudów przez kilka godzin dziennie, oceniłem. Poza tym kto, na Boga, chodzi w szpilkach po domu?! Nuworysze najgorszego możliwego gatunku, podsumowałem tę parkę w myślach.
Podręcznikowy przykład takich, co to ze wsi już wyszli, ale do miasta jeszcze nie doszli, dodał swoje obserwacje diabeł.
Po lewej i po prawej stronie fotela stało tych dwóch przypakowanych zakapiorów, z którymi miałem już wątpliwą przyjemność się poznać. Milczałem. Oni też się nie odzywali. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Poruszyłem dłońmi. Nadal były skute.
– A teraz gadaj. – Szczurowaty człowieczek kopnął mnie celnie w nerkę. Rymsnąłem na twarz, ale gruby dywan złagodził uderzenie. – Wszystko, co wiesz, i jak na świętej spowiedzi – dodał.
– Co mam niby gadać? – zirytowałem się.
Nie odpowiedział, tylko kopnął mnie znowu, tym razem w żebra. Niezbyt mocno, ale potwornie boleśnie. Fachowiec, psiamać... Nawet oddechu nie straciłem.
– To niehonorowo bić skutego – odwarknąłem. – I to jeszcze leżącego.
Bez słowa złapał mnie za kołnierzyk koszuli i prawie dusząc, posadził w pierwotnej pozycji. Hipopotam patrzył na mnie z zaciekawieniem. Siedząca na oparciu fotela lala miała minę jakby zagniewaną, ale chyba ją też intrygowałem. Byłem całkowicie pewien, że nie spotkałem tej parki nigdy wcześniej. Takich ludzi się po prostu nie zapomina. Co jest grane? Kim oni są?
– To na pewno ten obszczymurek? – odezwał się gospodarz. – Nie wygląda, szczerze powiedziawszy.
– Wszystko na to wskazuje – odezwał się Szczurogęby. – Zresztą pobieżna analiza danych z jego laptopa w pełni potwierdza wyniki wcześniejszego dochodzenia. To on. Bez dwu zdań.
Złamali hasło? – zdziwiłem się.
Ale nadal nic mi nie świtało. To zaczynało być irytujące. Nie miałem zielonego pojęcia, kim są ani czego ode mnie chcą. Nie wiedziałem też przecież, jakie dane z mojego kompa mogły ich zainteresować.
Hmmm... A może to rodzice któregoś z twoich uczniów? – diabeł stróż podsunął mi pomysł. Przylufiłeś niewłaściwemu smarkaczowi i jego tatuś mafioso się wkurzył.
Teoria brzmiała nawet niegłupio. Ostatecznie nie wszystkich rodziców się zna... Tyle że nie pracuję w szkole od dawna... To co jest grane?
– I co ja mam, człowieku, z tobą teraz zrobić? – Hipopotam spojrzał na mnie.
– Wypuścić? – podsunąłem. – Może być nawet bez przepraszania.
– Że co?! – Grubas wytrzeszczył ślepia.
Szczurowaty znowu mnie kopnął, tym razem w kark. I znowu rąbnąłem twarzą w dywan.
– Nic wam nie zrobiłem – starałem się mówić spokojnie i rzeczowo. – Nigdy nie wszedłem wam w drogę. Nigdy nie fikałem żadnej mafii. Nie wiem nawet, kim jesteście. To ewidentnie pomyłka – klarowałem. – Pal diabli ten łomot, który dostałem na powitanie. Odpuszczam. Pomyłki to ludzka rzecz. Jak mnie uwolnicie, znikam, nie zawiadamiam policji i nie spotkamy się nigdy więcej.
Читать дальше