– Tak? – zdziwił się potentat. – Słucham.
– Chciałbym dać mu w mordę. – Spojrzałem na Szczurogębego, który właśnie wrócił do salonu.
– Nie zgadzam się.
– Nie da się, to trudno. W takim razie tylko się spakuję i spadam. – Ukłoniłem się na pożegnanie.
– Twoje graty dostarczymy do hotelu – wyjaśnił Adam.
Nie zatrzymywali mnie, oba zakapiory rozsunęły się nawet grzecznie, by nie blokować drzwi. Wyszedłem na pokład. Wiatr szedł od morza. Ochłodził moje rozpalone czoło. Wciągnąłem głęboki haust powietrza. Zaskrzypiały deski. Dogonił mnie cerber.
– Twoje parę groszy, zgodnie z poleceniem szefa. – Wręczył mi kopertę i plastikową torbę z logo sieci sklepów Hipopotama. – Do tego porządny portfel, etui na dokumenty, notatnik, wieczne pióro, magnes na lodówkę i pokrowiec na telefon... Chcesz na pamiątkę firmowy krawat?
– I gdzie bym w nim chodził? – prychnąłem. – Swoją drogą, popierdolona z was ekipa. Nie powiem, pierońsko skuteczna w działaniu, ale tak do końca normalni to wy nie jesteście.
– Szef dlatego jest szefem, że zawsze realizuje to, co sobie umyśli, i potrafi znaleźć ludzi, którzy przyniosą mu w zębach to, czego potrzebuje. – Dumnie uniósł głowę.
– Jaaasne...
– Popatrz na siebie. Chłop jak dąb, podróżnik w czasie, masz ufocki implant w mózgu, nanotech w żyłach, gadasz z kotami i łasicami, nawet umarlaka wskrzesiłeś. Chodzące Archiwum X. Ilu jest takich jak ty? Wcale. I nic ci to nie pomogło. Ani doświadczenie nabyte w innych epokach, ani te nieziemskie technologie, ani wrodzona inteligencja. Szef kazał, a ty rozkaz wykonałeś.
– Uhym...
– Pomyśl sam. Szef wymyślił, żeby ożywić swojego syna, martwego od stu pięćdziesięciu lat. I nie było gadania, że to czy tamto. Choć kumplujesz się z kosmitami, po prostu musiałeś zrobić, o co prosił. I dlatego jest szefem. Zawsze wygrywa. Zawsze realizuje, co zaplanował. I tylko się cieszyć, że jest biznesmenem, a nie gangsterem. Swoją drogą, Marku... – zwrócił się do mnie po imieniu.
– Taaa?
– Pasowałbyś do nas. Do naszej ekipy. Mogę z nim pogadać.
Przypomniałem sobie tę chwilę na pokładzie „Srebrnej Łani”, gdy oddawałem się pod rozkazy Petera Hansavritsona. Uznałem jego przywództwo, bo czułem, że to on jest wodzem. Moim wodzem. A Hipopotam...? Rzygać mi się chciało na widok tej mordy, ale co dziwne, w tej chwili poczułem to samo co wtedy. I chyba jego ludzie też to czuli. Tu nie chodziło o kasę, pozycję, jego wielkie możliwości. Prawdziwy wódz jest wodzem, bo najrozmaitsi ludzie z własnej woli gotowi są iść za nim i wypełniają nawet skrajnie absurdalne rozkazy. Bo ufają jego wizji... Prawdziwy wódz jest wodzem także dlatego, że umie wyszukać sobie odpowiednich ludzi do rozmaitych zadań. Przemogłem się.
– Ech, nie.
– Jak sobie życzysz, ale przemyśl to. Czasy nie są łatwe, a przy takim potentacie to i słoneczko cieplejsze. W dodatku zazwyczaj nie zajmujemy się mokrą robotą. Usuwamy problemy subtelniejszymi metodami. Mamy ciekawe zajęcia. Ciekawe i pożyteczne życie. I nieźle zarabiamy.
– Nie, dziękuję. Życzę wam powodzenia, ale grzejcie się sami w tym blasku. A tak na koniec, mam pytanie. Tylko odpowiedz, proszę, szczerze.
– Słucham.
– Czy jesteś diabłem?
– Skąd to przypuszczenie? – zirytował się. – Za dużo czasu spędziłeś w średniowieczu?
– Powiedz po prostu tak albo nie.
– Nie jestem diabłem. A jeśli faktycznie chcesz mi dać w zęby, to proszę, nie krępuj się i sobie ulżyj. Jesteśmy tu sami, nie będę się bronił. Jeśli uważasz, że zasłużyłem...
– Sto razy zasłużyłeś – warknąłem.
Zeskoczyłem z pokładu i ruszyłem po długim betonowym molo.
– Jakbyś przemyślał sprawę, będziemy czekali z otwartymi ramionami – dobiegło mnie z tyłu, ale nie odwróciłem się.
Po chwili stanąłem na kamienistej, cuchnącej gnijącymi wodorostami plaży i obejrzałem się. Hipopotam opierał się o reling. Nie patrzył w moją stronę, chyba przestałem go obchodzić z chwilą, gdy przestałem być potrzebny. Załoga była na pokładzie. Zdjęli cumy, uruchomili silnik.
– Kotwica wam w plecy na drogę – parsknąłem. – A ze Staszkiem to ja się jeszcze zgadam...
Do miasta w lewo... Otworzyłem kopertę. Napchano do niej byle jak kilkanaście banknotów, każdy o nominale pięćset euro. I jeszcze bony na zakupy do tych jego sklepów, każdy na pięćset złotych.
No cóż, każdy ma inną definicję, ile to jest parę groszy, pomyślałem cynicznie i poweselałem, bo ich definicja akurat w tym momencie wyjątkowo mi się spodobała. No i jeszcze czeka mnie końcówka wycieczki, trzy dni w Sztokholmie, a potem te fiordy...
Minąłem replikę katapulty.
Iść w górę do bramy w Srebrnej Baszcie czy brzegiem zatoki?
Nim podjąłem decyzję, drogą wzdłuż muru obronnego nadjechał znajomy jeep. Drzwiczki otworzyły się i wysiadła Zuzanna. Auto odjechało. Dziewczyna stała przez chwilę zdezorientowana. Bryza szarpała jej niebieską sukienkę, rozwiewała włosy...
Wreszcie zauważyła mnie i pomachała.
Ruszyłem w jej stronę.
Koniec
copyright © by Andrzej Pilipiuk
copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., lublin 2015
wydanie i
isbn 978-83-7964-056-0
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
projekt i adiustacja autorska wydania Eryk Górski, Robert Łakuta
projekt okładki black gear Paweł Zaręba
ilustracje Rafał Szłapa
redakcja Rafał Dębski
korekta Magdalena Byrska
skład oraz opracowanie okładki „Grafficon” Konrad Kućmiński
skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
sprzedaż internetowa
zamówienia hurtowe
Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. sp.j.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
tel./faks: 22 721 30 00
www.olesiejuk.pl, e-mail: hurt@olesiejuk.pl
wydawnictwo
Fabryka Słów sp. z o.o.
20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a
tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91
www.fabrykaslow.com.pl
e-mail: biuro@fabrykaslow.com.pl
www.facebook.com/fabryka