Oszukał mnie, zdążył pomyśleć chłopak. Niby tacy religijni, a ten bydlak mnie zamordował!
Poczuł głęboki żal i rozczarowanie. Uczucie gaśnięcia było identyczne jak wtedy w górach, gdy zastrzelili go Chińczycy. Zogniskował spojrzenie. Widział już tylko zwierzę, reszta pokoju rozmazywała się i tonęła w mroku. Kot uśmiechnął się, odgiął łapkę na bok i uniósł po ludzku jeden z palców – niczym mały futrzany kciuk. Wyglądało to zgoła idiotycznie.
– Tak będzie najlepiej – powiedział. – Nie bój się.
Obraz zgasł.
Kościół pod wezwaniem Świętego Gorana nie zmienił się specjalnie przez te czterysta pięćdziesiąt lat, kiedy byłem tu po raz ostatni. Tylko z kamiennych szczytów budowli i z korony muru nawy głównej ubyło trochę kamienia. Przypomniałem sobie chatę, która kiedyś tu stała, i małą płowowłosą Szwedkę robiącą pranie w balii.
To musiało być gdzieś tu... Po jej lepiance i drewnianych krzyżach, które wystawił ojciec dziewczyny, oczywiście nie pozostał żaden ślad. Stałem w milczeniu. Hipopotam też się nie odzywał. Za to Magda rozglądała się z wyraźnym zainteresowaniem. Szczurogęby warował swoim zwyczajem na lewo od szefa. Oba osiłki po prostu stały. Na ich twarzach nie malował się ślad myśli.
– To gdzieś tutaj – powiedziałem. – Zmarłych w szpitalu grzebano przez dwadzieścia lat na starym cmentarzu koło kościoła Świętego Gorana. Szpital według starych planów miał kwaterę od północy, poczynając od narożnika, wzdłuż ściany frontowej, kwadrat czterdzieści łokci na czterdzieści łokci.
– Czyli tu go pochowano? – upewniła się Magda.
– Taaa...
Dziewczyna bez słowa opadła na kolana, przeżegnała się i zaczęła modlić. Gdy klęczała, proca od stringów wyjechała jej górą nad miniówę.
Jawnogrzesznica naraz poczuła przemożny zew religii, pomyślałem z melancholią, rozbawieniem i pewnym niesmakiem zarazem.
– No dobra – warknął Hipopotam, rozglądając się. – Znalazłeś miejsce. Gratuluję. Możemy sobie zgodnie z twoją sugestią postawić tu gdzieś znicz, wetknąć krzyż, ale to mnie nie satysfakcjonuje. Przywykłem otrzymywać to, czego potrzebuję.
– To znaczy? – Wzruszyłem ramionami. – Jak trzeba, proszę ściągnąć radar geologiczny, namierzymy stare groby i ekshumujemy. Antropolog na podstawie karty dentystycznej zidentyfikuje właściwy szkielet. Pochowa się go w kraju.
– Nie zgrywaj się. Wiesz, o co chodzi.
– Nie wiem.
– To mój syn. Jasne, że jak kojfnę, to się różne pijawki zlecą rozdrapywać tę kupę forsy, którą przez całe życie nazgarniałem pod siebie. – Spojrzał czule na wypięty zad żony. – Trochę dostanie nasza parafia, żeby przez sto czy dwieście lat nie zapomnieli klepać za mnie co tydzień zdrowasiek, ale przywykłem do myśli, że zapiszę to w większej części jemu.
– To może ładny grobowiec tu wystawimy.
Hipopotam skinął na obu mięśniaków. Doskoczyli do mnie szparko i fachowo obezwładnili.
– Dajcie mu jednego, może klepki we łbie zaskoczą – polecił szef.
Momentalnie miałem ręce wykręcone na plecy. Jeden mnie trzymał. Szarpnąłem się, ale równie dobrze mógłbym się mocować z niedźwiedziem... Drugi dał mi w zęby. Nie walił mocno, ale i tak zabolało.
– Jak te twoje klepki? Zaskoczyły? – zapytał Szczurogęby z troską.
– Wy skur...
– Dajcie mu jeszcze jedną tabletkę – polecił Hipopotam.
Tym razem zobaczyłem wszystkie gwiazdy. Ten z tyłu puścił mnie i rymsnąłem na glebę, akurat pół metra od wypiętego ciągle tyłka macochy Staszka. Obaj mięśniacy niespiesznie podeszli i stanęli obok, chyba czekając na rozkaz, by wziąć mnie pod but. Nie wiem, czy na skutek uderzenia, czy ze strachu, zwarły się w mózgu jakieś synapsy czy co, ale nagle doznałem oświecenia.
– Przypuszcza pan, że da się wydobyć z grobu scalak Staszka i jakoś go ożywić? – zapytałem.
– No właśnie. Zacząłeś myśleć. Lubię, gdy ludzie myślą i wykazują inicjatywę – sapnął. – Adamie – wskazał serdelkowatym paluchem – skombinuj... Jak on to powiedział? A... radar geologiczny. Ściągnij najlepszy, jaki mają. Trzeba namierzyć i wydobyć ten kosmiczny implant, szkielet też zabieramy.
– Radar już zamówiony, przyleciał do nas z Atlanty przed opuszczeniem Gdańska. – Szczurogęby ukłonił się grzecznie. – Model...
– Daruj sobie techniczny bełkot. Mów po ludzku.
– Cztery wiązki radarowe dają bardzo dokładne odwzorowanie struktury gleby i wszelkich zalegających w niej przedmiotów. W zestawie są też gogle stereoskopowe. Policzymy nieboszczykom kości palców w grobach na głębokości pięciu metrów.
– To bierz jeepa i grzej po niego – polecił.
– Sprzęt mam w aucie.
Choć nadal wściekły, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Szczurogęby albo był mistrzem w odgadywaniu życzeń szefa, albo jak wytrawny szachista wszystko planował na kilka ruchów do przodu.
– Poradzisz sobie z obsługą?
– Myślę, że tak. Oglądałem filmy instruktażowe. Już po to idę.
– No i widzisz – Hipopotam zwrócił się do mnie. – Tak pracują moi ludzie. Inteligencja i inicjatywa własna, żeby szef nie musiał myśleć o każdej duperelce. Patrz i ucz się.
– Yhym... – mruknąłem, obserwując, jak krople krwi kapią na ziemię. – Ale jak... ożywić?
– Z tego, co opowiadałeś, Chińczycy sobie z tym poradzili od ręki. Podobnie kosmiczna łasica. Poszukamy sposobu. Nawet jeśli zajmie to kilka lat. Zapewne w tym, jak to nazwałeś, scalaku są zapisane instrukcje odtworzeniowe oraz procedury i zmagazynowana energia potrzebna do przeprowadzenia procesów. Zbadamy implant, to będziemy wiedzieli.
Kobieta skończyła się modlić. Wyjęła z torebki dwie chusteczki. Jedną otarła kąciki oczu. Drugą z przepraszającym uśmiechem podała mnie. Przyłożyłem miękki papier do krwawiącego nosa.
Źle ją z początku oceniałem, pomyślałem z melancholią. Wprawdzie jest to pustogłowa plastikowa lala i robi karierę przez łóżko. W dodatku nie umie się toto ubrać po ludzku. Ale z całej tej bandy chyba jako jedyna przejawia wyższe uczucia.
Szczurowaty już wracał z urządzeniem.
Trawnik wydawał się niemal zupełnie płaski. Radar ujawnił jednak całą jego burzliwą przeszłość. Grobów były dziesiątki. Nieboszczycy spoczywali na różnych poziomach. Nowsze groby wcinały się w stare. Tu i ówdzie błyszczały kawałki metalu, jakieś okucia, masywniejsze gwoździe...
– Chyba mamy! – powiedziałem, trącając Szczurogębego. – Zobacz!
Szara plamka przykuła moją uwagę.
– Poprawię rozdzielczość...
Popstrykał przełącznikami. Przybliżył. W jednym z grobów widać było słaby zarys desek, czaszkę, a na jej środku ciemną palmę, odmienną niż wszystkie inne sygnały.
– To coś zaabsorbowało wiązkę radarową. Ciało o ogromnej gęstości, jeszcze mniej przenikliwe niż ołów... – mruknął.
– Scalak nie ma dużej gęstości, miałem jeden w ręku. Wcale nie był szczególnie ciężki. Ale masz rację, to może być to. Umiejscowienie na to by wskazywało.
– Oznaczcie miejsce, wrócicie po to dziś w nocy – powiedział Hipopotam. – Adamie...
– Tak?
– Nagroda motywacyjna dla pana belferka gotowa?
– Wedle planu za czterdzieści osiem do pięćdziesięciu minut obiekt znajdzie się w polu obserwacyjnym – zameldował.
– No to gibajcie sobie pieszo, a my pojedziemy. – Szef serdelkowatym paluchem skinął na resztę.
Zapakowali się do jeepa i pojechali, chyba na jacht. Spojrzałem na mury kościoła, zasypiające powoli w nadchodzącym zmroku.
Читать дальше