– Chodź – ponaglił mnie Szczurogęby.
– Nagroda motywacyjna? – mruknąłem. – Flaszka gotlandzkiego piwa?
– Jakbym ci opowiedział teraz, to już nie byłaby niespodzianka.
Przeszliśmy jedną z bram na Klinten. Tarcza słoneczna już prawie dotykała morza. Miasto z góry wyglądało po prostu obłędnie. Dachy, jeszcze wyzłocone słońcem, między domami głęboki cień... Mógłbym gapić się godzinami, ale Szczurogęby dreptał w stronę schodów przy kościele. Zeszliśmy na dół. Prowadził mnie pewnie, widocznie postudiował mapę i znał drogę.
Zatrzymaliśmy się przy ruinach kościoła Świętego Klemensa. Adam wysłał SMS. Boczne wejście zaopatrzone zostało w drewnianą furtkę. Nie minęły trzy minuty i otworzyła się. Weszliśmy chyba do dawnej zakrystii lub bocznej kaplicy. Kelnerka w fartuszku bez słowa wskazała nam wąski, ciemny korytarz. Kilka metrów przebyliśmy w świetle latarki. Potem, pomaszerowawszy stromymi kamiennymi schodkami, znaleźliśmy się w ruinach pierwszego piętra. W pozbawionej stropu dawnej nawie głównej przy nakrytych stolikach ucztowała jakaś grupa.
– Tak żreć w świątyni? – oburzyłem się. – Rozumiałbym jeszcze urządzić tutaj salę koncertową, ale jadłodajnię?!
– To jest Szwecja. – Szczurogęby też się skrzywił. – I pół biedy, że to restauracja. Ludzi karmić to zajęcie poniekąd szlachetne. Pomyśl, że mógłby tu być na przykład ring bokserski, pub albo meczet.
Wdrapaliśmy się jeszcze wyżej. Widok zasypiającego miasta i słońca zachodzącego nad morzem był olśniewający. Ogromny prom pasażerski zbliżał się powoli do tonącej tarczy słonecznej... Dachy i górne piętra domów skąpane były jeszcze w blasku. Na dziedzińcach i uliczkach panowała już prawie noc.
– Pięknie tu – powiedział Szczurogęby.
Znowu mnie zaskoczył. Po prostu te słowa jakoś nie pasowały mi do jego mordy.
– No dobra, dlaczego tu przyszliśmy? – Popatrzyłem na niego podejrzliwie.
– Bo znalazłeś, co szef kazał. A może dlatego, że masz urodziny.
– Za pół roku – sprostowałem.
– Wiem, ale wtedy to nie byłaby już niespodzianka. – Skrzywił się szyderczo.
Pomyślałem, że niegłupio byłoby zepchnąć go z muru. Wpadłby na stoliki restauracji. Raczej by się nie zabił, ale połamałby ręce i nogi, a dla ucztujących byłaby to wspaniała kara za grzech obżarstwa w poświęconych murach.
– No dobra – mruknął. – Weź teraz lornetkę i popatrz na środkowy stolik w ostatnim rzędzie.
Popatrzyłem i ze zdumienia opadła mi szczęka. Przy stoliku siedziała z jakąś koleżanką... Zuzanna. Popijały wino z kieliszków. W tym oświetleniu wydawało się prawie czarne.
– Niemożliwe! – szepnąłem.
– Możliwe. Aczkolwiek lepiej, żebyś nie schodził na dół. Po prostu szef uznał, że zmotywuje cię jej widok. Zobaczysz, że jest cała i zdrowa i tak dalej. A przy okazji masz próbkę naszych możliwości.
– No dobra, przyznaję, niezłe macie te możliwości – warknąłem. – I przy okazji dajecie mi do zrozumienia, że jak coś będę fikał...
– E, nie będzie potrzeby robić jej krzywdy, bo ty nie będziesz fikał. – Wzruszył ramionami. – Zresztą my nie z takich. Szantaży, likwidacji, tortur i temu podobnych metod używamy tylko zaatakowani, jednie do obrony koniecznej firmy. Dobra, zabieramy się stąd. Widzisz, ta część budynku stanowi zaplecze restauracji, wpuszczając nas tu, zrobili nam pewną grzeczność, bo jakby się rypło, jest to naruszenie norm HACCP. A wiesz, jak to bywa w Szwecji. Nasz sanepid to pikuś w porównaniu z ich służbami.
– Yhym... – Ruszyłem za nim po stromych schodkach. – Ale powiedz, jakim cudem ją tu ściągnęliście?
– Poszła na zakupy do jednego z naszych sklepów. Mieliśmy już wcześniej zeskanowany jej kod, dzięki któremu bank rozpoznaje kartę. Wystarczyło włączyć alert w kasie. Zanim skończyła płacić, czekał już na nią kierownik z asystentką, koszem podarunkowym i voucherem na wycieczkę po Skandynawii dla dwóch osób. Sam rozumiesz, stutysięczna klientka danego sklepu... Łyknęła ten kit jak gęś kulkę z chleba. Fajna trasa, wycieczka o nazwie „Skandynawska wiosna”. Fiordy Norwegii, lapoński skansen za kołem podbiegunowym, muzea Oslo, Bergen i Sztokholmu, parki narodowe i inne takie. Zabrała koleżankę z pracy i od wczoraj zwiedzają wyspę. Dobrze się zgrało z odnalezieniem grobu, bo jakbyś się parę dni spóźnił, trzeba by lecieć helikopterem do Sztokholmu.
– Sukinsyny... – powiedziałem z uznaniem.
– I to ja wymyśliłem. Chyba się ucieszyła, bo z tobą zobaczyła tylko kawałek Visby, a przecież Gotlandia jest bardzo ciekawa. Mają tu kamieniołomy, lasy, skały, z których Linneusz wykuwał skamieniałości, parki narodowe, plaże z wapiennymi raukarami, zabytki archeologiczne, rekonstrukcję wioski wikingów. No, to ostatnie to akurat kompletny badziew. Ale jest tu na ten przykład dom, w którym kręcili film o Pippi.
– To ostatnie chyba szczególnie jej nie zainteresuje – mruknąłem z przekąsem. – Jest dorosła.
– Jak trzeba, willę Pippi wykreśli się z programu zwiedzania. – Wyciągnął komórkę.
– Niby jakim cudem?!
– Szef ma udziały w tym biurze podróży.
– Nie psujmy ludziom zabawy...
– Jak sobie życzysz. – Schował telefon.
Wyszliśmy na ulicę. Małe domki zasypiały w gęstniejącym mroku. Popatrzyłem na pnące się po ścianach róże.
– Jakie piękne zdjęcie można by zrobić, gdyby nie te zaparkowane wszędzie auta – zauważyłem.
– Usunięcie ich od razu trochę przekracza nasze możliwości, ale mogę się zorientować, co da się zrobić. Jutro wieczorem będziesz miał plener fotograficzny.
– Daj spokój – burknąłem. – Starczy tej demonstracji siły. Zamelduj szefowi, że jestem przerażony i oszołomiony jego potęgą.
– Przekażę mu. Chcesz coś zjeść przed ekshumacją? Bo potem pewnie nie będziemy mieli apetytu...
Za tę troskę też miałem ochotę dać mu w gębę. Zacisnąłem zęby. Kurczę, przecież to całkiem normalny, równy gość. Pomógł mi z tym nagrobkiem bez gadania. Jak najlepszy kumpel! Zaryzykował, bo przecież jakby nas złapali... Załatwia, o co poproszę. Czemu budzi we mnie aż tyle agresji?!
Nie było szczególnie ciemno. Towarzyszył mi nieodłączny Adam oraz dwóch mięśniaków przydzielonych przez Hipopotama. Szwedzka biała noc... Ująłem łopatę.
– Można by się przeżegnać – mruknął jeden z byczków. – W końcu, jak by to powiedzieć, to cmentarz jest.
– Słusznie – poparłem go.
Nawet Szczurogęby zakreślił znak krzyża, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Chyba zatem nie był diabłem. Adrian stanął na czatach, a my złapaliśmy za łopaty i wgryźliśmy się w glebę. Pod warstewką humusu pojawiła się szara gotlandzka gleba, powstała z morskiego piachu i glin. Tkwiły w niej niewielkie kawałki ludzkich kości, ślady wcześniejszych pochówków, naruszonych przez łopaty całych pokoleń grabarzy. Wedle wskazań radaru mieliśmy około metra do celu i faktycznie urządzenie wyliczyło to prawidłowo. Pod piachem natrafiliśmy na resztki spękanych czarnych desek.
– Uczciwa dębowa trumna – powiedziałem. – Oczywiście ciśnienie gleby zgniotło ją już dawno na naleśnik. Tak to działa. Najpierw ziemia niszczy drewno, miażdży i sypie się do środka, potem wciska się między żebra i różnymi otworami wypełnia czaszkę. Ciało staje się jej częścią.
– A pan co, archeolog? – w głosie ochroniarza wyczułem jakby szacunek.
– Nie, na studiach dorabiałem w zakładzie pogrzebowym i jako pomocnik grabarza – wyjaśniłem.
Читать дальше