– Odłóż to i wyprostuj się – padło polecenie. – Twarzą do mnie.
Chłopak, może rok młodszy od Staszka, cofnął się dwa kroki, celując mu w brzuch z dwururki. Kurki były odciągnięte. Z dworu rozległ się łomot i w powietrzu rozniósł się zapach chloru. Przez wybite okno widać było, jak do pomieszczenia spada wielka płonąca bryła jakby gąbki. Wielka niczym hipopotam, takie przynajmniej odniósł wrażenie.
– Nie jestem złodziejem – warknął, odwracając się do uzbrojonego. – Panna Helena mnie prosiła o ratowanie dobytku! To ratuję...
– Dziedziczka? A gdzież ona jest? – Dzieciak nadal patrzył podejrzliwie.
– Po drugiej stronie dworu, przy lamusie. Na wozie siedzi. Kazała skrzynkę wyciągnąć z ognia. Lepiej pomóż mi z tym malowidłem.
Łebek przez chwilę się wahał. Staszek spokojnie taksował go wzrokiem. Przeciwnik był o pół głowy niższy i szczuplejszy, ale jego ręce stanowiły jeden splot mięśni. Miał na nogach porządne buty z cholewkami i samodziałowe spodnie, a spod rozchełstanej chłopskiej siermięgi widać było porządną, dobrze skrojoną koszulę. Przepasał się czerwonym skórzanym pasem, o który zaczepiono czarny sznureczek, zapewne dewizkę do zegarka plecioną z końskiego włosia. Czapka z daszkiem, podobna trochę do maciejówki, też wyglądała „miejsko”.
– Ty przodem – warknął.
Staszek nie miał ochoty na zbędne dyskusje. Zarzucił sobie ciężar na lewe ramię i poszedł za węgieł budynku. Gdy się obejrzał, chłopak kroczył w ślad za nim, niezdarnie trzymając obraz pod ramieniem. Lufa flinty chwiała się na boki, ale cały czas twardo celowała mu w plecy.
Nie dziwię mu się, westchnął w duchu. Nie ufa. Ale jak ufać komuś, kto skacze oknem z płonącego cudzego domu obładowany mieniem gospodarzy? Dobrze, że mi od razu nie wsadził kuli w plecy!
Staszek wyszedł zza węgła. Hela pospiesznie przeglądała uratowane rzeczy zgromadzone na furmance. Na jego widok wyraźnie odetchnęła z ulgą.
– Chwała Bogu! – zawołała. – Już myślałam, że pan zgorzał.
– Skrzynka dostarczona wedle zamówienia – odkrzyknął.
Ruszył ku niej. I naraz spostrzegł, że nie słyszy kroków za sobą. Obejrzał się. Na widok dwóch trupów leżących obok ganku chłopak zatrzymał się jak wryty. Celował z dubeltówki do nieboszczyków, jakby się bał, że za chwilę ożyją.
– A niech mnie drzwi ścisną! – powiedział. – Toż to Moskale.
– A myślałeś, że kto dwór podpalił? – prychnął Staszek. – Skrzaty?
– Toż tu ludzi żadnych nie ma... I kto zatem ich usiekł?
– Wychodzi na to, że ja. – Staszek uśmiechnął się krzywo. – A trupy czterech czy pięciu innych właśnie palą się w środku. W ostatniej chwili twoją dziedziczkę ratowałem, bo już się zabierali ją zgwałcić i zarżnąć.
Nieznajomy rozglądał się zdezorientowany po podwórzu. Spostrzegł kozackie konie w kącie przy stajni. Przeliczył je wzrokiem. Potem coś dodawał na palcach.
– Tak wielu naraz?! – wykrztusił. – I to sam?!
– Toż nie naraz, tylko po kolei i większość z zaskoczenia zadźgałem – sprostował Staszek.
Ale w oczach chłopaka nadal widać było niemy podziw. Flintę przewiesił przez ramię, uniósł rękę do skroni, jakby niepewny, czy należy zasalutować.
No to zdobyłem sobie niezły szacun na dzielni, zakpił w duchu podróżnik w czasie.
Przez chwilę taksowali się wzrokiem. Staszek niemal z miejsca zdołał zaklasyfikować nieznajomego. Sądząc po stroju, był to bogaty chłop, może służący lub rękodajny z folwarku. Spracowane dłonie wskazywały, że częściej pracował rękami niż głową. Ale było w nim coś, jakiś rodzaj ogłady, którą daje życie w mieście, czytanie książek, nauka. Dla odmiany tamten miał najwyraźniej problemy z zaklasyfikowaniem Staszka. Szesnastowieczny strój mieszczański chyba nic mu nie mówił. Przyjrzał się butom, potem dłoniom przybysza.
Donieśli ciężary do wozu.
– Oto pani skrzynka. I obraz jeszcze uratowaliśmy. – Staszek wskazał malowidło niesione przez chłopaka. – I krucyfiks. – Wyciągnął zza pazuchy krzyż. – Obawiam się jednak, że już nic więcej nie zdołamy wydobyć z płomieni.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się smutno.
Nie patrzyła na niego, myślała już chyba o czymś innym.
– Pani. – Chłopak z dubeltówką pochylił się i pocałował ją w dłoń. – Gdzie jest dziedzic? – Spojrzał na płonący dwór.
– To już bez znaczenia, mój drogi Krzysztofie – powiedziała, także patrząc w płomienie. – Wszyscy poza mną zginęli. Tam, w lamusie, ciała złożyliśmy.
Młodzieniec rzucił flintę na furę. Otworzył drzwi szopy, padł na kolana, chwycił rękę nieboszczyka i ucałował. A potem zaczął rozpaczliwie szlochać.
– Wracam za chwilę! – rzucił Staszek i poszedł za szopę.
Odszukał w krzakach trupa żołnierza, tego, któremu wyrwał szablę. Sprawdził mu kieszenie, znalazł dwa ruble i trochę drobnych. W jednej z ładownic zamiast zapasu kul i prochu tkwił złoty zegarek zawinięty w kobiecą chustkę do nosa z haftowanym monogramem. Druga ładownica pełna była kul i tutek. Przytroczył ją sobie do paska.
Jestem pieprzoną hieną cmentarną, pomyślał ze smutkiem, przekładając monety i zegarek do swojej sakwy. Ale co innego mi pozostało? Wylądowałem w obcej epoce bez grosza przy duszy. A ci się nakradli, narabowali i przynajmniej część łupu mają przy sobie. Za to, co w kwadrans zabrałem z ich kieszeni, przeżyję kilka tygodni albo i miesięcy, usprawiedliwiał się sam przed sobą. Pieniądze, pierścionki, zegarki... A prawowici właściciele albo nieznani, albo i w piachu.
Wrócił przed lamus. Hela martwym wzrokiem wpatrywała się w bijące ku niebu płomienie. Najwyraźniej do tej pory była w szoku, a teraz powoli docierała do niej cała groza sytuacji. Z dworu dobiegł dziwny wizg. Staszek spojrzał. Dach powoli osiadał, grzebiąc wnętrze. Płonący gont odsłonił rozżarzone, łamiące się pod własnym ciężarem belki.
Resztki Skrata spalą się na popiół, pomyślał podróżnik w czasie. I doskonale. Żadnego ryzyka epidemii, żadnego kawałka, z którego ewentualnie mógłby się odrodzić – przypomniał sobie horror „The Thing”. Przynajmniej ten jeden kłopot mam z głowy.
Krzysztof nadal klęczał przy martwym starcu, trzymając zimną dłoń przy ustach. Jego plecami wstrząsał szloch. Staszek westchnął ciężko. Głupio było przeszkadzać w takiej chwili, ale przemógł się. Podszedł i bezceremonialnie pociągnął chłopaka za ramię. Poczuł pod palcami zaskakująco twardy splot węźlastych mięśni.
– Jak daleko jest najbliższy garnizon? – zapytał.
– Co? – Wyrwany z zadumy chłopak spojrzał na Staszka wystraszony, ale zaraz pytanie jakoś przebiło się do jego umysłu.
– Garnizon, pułk, posterunek, koszary, żołnierze na kwaterach po wsiach... Jak daleko są najbliżsi Rosjanie?
– W Krasnymstawie stoi oddział.
– Odległość?
– Nie wiecie, panie? No, z piętnaście wiorst będzie...
Staszek przymknął na chwilę oczy. Ta wiorsta, z tego, co pamiętał, to coś zbliżonego długością do kilometra.
– To nie jest daleko. Zobaczą dym nad horyzontem, to znaczy już go pewnie widzą. Czy myślisz, że pchną tu kogoś, żeby sprawdzić, co się pali? Albo czy ich towarzysze nie potrzebują pomocy?
– To bardzo możliwe.
– Jakimi siłami dysponują? Mogą wysłać patrol czy większy oddział?
– Może być patrol, może być większy oddział. Ich tam setka albo lepiej stacjonuje. Dwudziestu lub trzydziestu mogą wysłać w pole bez ryzyka.
Читать дальше