– I ty się dałaś nabrać na gadanie starej Szyftowej, że odzyska dla ciebie kasę? Głupia jesteś jak but, dziewczyno. Oszukała cię, jest martwa i nic nie może zrobić.
– Przepraszam, z kim pani rozmawia? – głos, jaki rozległ się nagle tuż obok sprawił, że mało ze skóry nie wyskoczyłam. Luśka i Eryk cofnęli się równie wystraszeni. Przez moment patrzyłam na komisarza Olczaka, jakby był bestią z piekła rodem. Zaczerpnęłam głębiej tchu.
– Z nikim nie rozmawiam!
Policjant poprawił okulary.
– No cóż, wyraźnie słyszałem.
– Ćwiczę – wyjaśniłam z godnością. – Piszę eee… sztukę teatralną i układam dialogi, a pan mnie właśnie rozprasza. Ja tu pracuję. Ma pan nakaz? To teren prywatny.
Komisarz uniósł demonstracyjnie ręce.
– O, przepraszam, przepraszam…! Nie, nakazu nie mam, przyszedłem prywatnie.
– Czyżby?
Tymczasem zjawy Eryka i Lucyny wycofały się poza krąg wiśni i rozpłynęły w zieleni. Zła, nie robiąc sobie nic z przedstawiciela władzy, ruszyłam ścieżką dookoła domu w stronę drzwi frontowych. Niezrażony, polazł za mną.
– A to co?
Mimowolnie spojrzałam. Glina trzymał w palcach jeden z amuletów ochronnych zwisających z gałęzi.
– Feng shui – odparłam chłodno.
Nie wiem czy uwierzył, ale jakoś mnie to nie obeszło. Po wpadce za domem, cedeki na drzewach to był pikuś i detal.
– Mogę? – Olczak, nie czekając na odpowiedź, usadowił się na ławce pod oknem. Rozważałam, czy nie zamknąć się w środku, ale w końcu machnęłam na to ręką i usiadłam obok.
– Jest pani inteligentną kobietą – podlizał się.
O, znaczy: czegoś chce.
– Może pan przejść do konkretów?
– Wpierw wskazała pani Kobielaka jako podejrzanego, a teraz usiłuje go pani wybielić. Nie rozumiem, do czego to zmierza.
– Podejrzany to jeszcze nie znaczy „winny” – odparłam sucho. – Musi pan zrozumieć, że oboje byliśmy w ogromnym szoku. I ja, i Rysiek Wilczak. Reagowaliśmy impulsywnie. Zresztą widać, Wilczak dał doktorowi w zęby i chyba by go zatłukł na miejscu, gdybym nie interweniowała. Kiedy jednak zastanowić się nad Kobielakiem, nie wygląda na Kubę Rozpruwacza.
– Samotny, problemy z alkoholem, nieudane związki z kobietami… – zaczął wyliczać policjant.
– Według tego wszyscy rozwodnicy powinni czaić się w parkach, by ciąć żyletką przypadkowe babki – przerwałam mu. – A rozwódki kastrować studentów. Daj pan spokój.
– Niestety, dawanie spokoju jest poza moimi obowiązkami.
– W ramach obowiązków radzę, żeby pan zrobił wywiad, czy ktoś nie zgłaszał w 2003 lub 2004 roku zaginięcia niejakiego Marka Brzeskiego. Sołtys będzie o nim wiedział więcej. Brzeski był poprzednim pomocnikiem doktora Nowotnego, przed Kobielakiem.
– I…?
– Prawdopodobnie to jego właśnie wyskrobujecie z tej bryły na górze.
W oczach gliniarza błysnęła stal.
– Skąd pani wie, że to mężczyzna?
– Powiedzmy, że mam jasnowidzenia.
– Pani jasnowidzenia są podejrzane.
– Ale pożyteczne. A poza tym mówię to całkiem prywatnie, „prywatnemu, nie posłowi”. W razie czego wyprę się wszystkiego.
– To jednak nie daje alibi Kobielakowi, nawet wprost przeciwnie – obciąża podwójnie, bo śmierć tego faceta dała mu wymierne korzyści.
Wzruszyłam ramionami.
– Kiedy zniknął z horyzontu Brzeski, da się ustalić z dziecinną łatwością. Świadków, którzy go pamiętają, jest mnóstwo. Kobielak sprowadził się tu po tym, a nie przed. Niby jak miał dokonać tych wszystkich czynów straszliwych? Utłuc konkurenta, zabić dziewczynę, przetransportować oba trupy do domu swojego przyszłego pracodawcy i to bez jego wiedzy? A jest przecież jeszcze trzeci nieboszczyk – to znaczy głowa.
– Chyba że działał w porozumieniu z Nowotnym – zauważył Olczak, czym mnie zbił z pantałyku. O tym nie pomyślałam.
Do diabła, dlaczego Luśka nie żyła? Mogłaby potwierdzić moją wersję wydarzeń. Ta, jakby żyła, w ogóle nie byłoby sprawy… Cholera.
– Tak czy owak, teraz wszystko zależy od tego, co znajdą spece od daktyloskopii. A wierzę głęboko, że nie znajdą z Kobielaka nawet pół palca.
– Przestępcy często używają rękawiczek. Chirurgicznych – rzucił Olczak od niechcenia, a ja miałam ochotę go udusić.
– Jest jeszcze analiza włosów i mikrowłókien. Z góry mogę zakładać, że laboratorium wyodrębni mnie, Wilczaka, Dziewońską, Nowotnego i Brzeskiego. Jeśli w tej kolekcji będzie też Kobielak, możecie go wsadzić, wola boska. Ale jak nie, to znaczy, że w życiu jego noga nie postała na tym pieprzonym strychu i jest niewinny jak święta Agnieszka.
Komisarz w milczeniu wysłuchał mojej tyrady, a potem roześmiał się serdecznie.
– Pani jest niesamowita. – Nachylił się z rewerencją nad moją dłonią i złożył na niej staroświecki pocałunek. – Życzę wam wiele szczęścia na nowej drodze życia.
Wstał i poszedł sobie, salutując jeszcze na odchodnym do czapki. Nie mogłam wykrztusić słowa. Czułam, że robię się czerwona jak burak. Jakiej „drodze życia”? Jakie „wam”? Co on, u diabła, sugeruje?! Cholera jasna, psiakrew!
* * *
Andrzeja wypuścili następnego dnia.
Granatowy radiowóz, podskakując na wybojach i chwilami buksując w piachu, przetoczył się przez wieś, stając przed przybytkiem tutejszej medycyny. Przez okno widziałam jak doktor wysiada z wozu, już bez kajdanek, odwraca się i zamienia parę słów z kierowcą. Potem odszedł w stronę domu, a korona drzewa zasłoniła mi widok. Czym prędzej rzuciłam to, co akurat robiłam i wybiegłam z domu.
Koło ceglanego budynku stał już srebrny ford, którym, jak przypuszczałam, przyjechał Drobnica z wojewódzkiej, zielony volkswagen Olczaka, biała furgonetka i, kontrastowo, stary tarnicki polonez z wielkim napisem policja na burcie. Ciekawe, czy kiedykolwiek było tu aż tyle samochodów naraz. Ledwo się mieściły na podwórku.
Andrzej stał z zafrasowaną miną przed barierą policyjną, jakby nie był pewien czy mu wolno ją przekroczyć.
– Cześć – odezwałam się niepewnie.
Zignorował mnie, patrząc cały czas przed siebie.
– Jak się czujesz?
– Tak jak wyglądam – burknął nieuprzejmie.
– W takim razie zmarłeś wczoraj – powiedziałam, nim zdążyłam się ugryźć w język. Istotnie, wyglądał fatalnie. Gorzej niż Sawyer po tygodniu w klatce Innych.
– Czy mogłabyś się ode mnie odczepić, razem ze swoimi marnymi dowcipami?! Od dwóch dni nie spałem, jestem głodny i brudny! A wszystko przez twój donos!
– Owszem, ja też mam rozrywki! Od dwóch dni przekonuję gliny, że nie jesteś seryjnym mordercą!
– Obejdzie się!
Jakby ten wybuch pchnął go do podjęcia decyzji, przelazł w końcu pod taśmą.
– Co się gapicie?! Won, bo przeklnę! – warknęłam na publiczkę, która z podziwiania gliniarskich aut przerzuciła się płynnie na obserwację nas dwojga.
Pobiegłam za Andrzejem, ale zatrzasnął mi drzwi przed nosem i przekręcił klucz. Kopnęłam je w bezsilnej złości, zawróciłam, a byłam tak wściekła, że powietrze wokół niemal trzeszczało. Trzask zresztą nie był złudzeniem. Zaintrygowana, odwróciłam się z powrotem akurat na czas, by zobaczyć, jak szyba w gabinecie na parterze pokrywa się szronem drobnych pęknięć, a potem z posępnym trrrach osypuje się na oczach zaskoczonego komisarza, który właśnie wyglądał przez okno. Wzruszyłam ramionami. Do diabła z tym.
– Pani Krystyno! – zawołał Olczak. – Mogę panią prosić do środka?
Читать дальше