- To ciekawa hipoteza, ale nie tlumaczy, jak cie rozpoznala.
- Yhym…
- Moze zostane w Krakowie jeszcze kilka dni i powesze? - zaproponowala Katarzyna. - Sprawdze, kim jest pozostala trójka, moze dowiem sie, skad pochodzi dziewczyna.
- Wydaje mi sie, ze nie ma potrzeby - odparla alchemiczka. - Ladnie rysuje… Zlym ludziom brak systematycznosci niezbednej dla rozwijania talentu, wola ukierunkowywac pasje na bezmyslna destrukcje…
- Hitler tez podobno niezle malowal - odgryzla sie kuzynka. - Oceniasz innych na podstawie wyrazu twarzy, umiejetnosci plastycznych, zachowan, zaraz pewnie jeszcze powiesz, ze zli ludzie nie trzymaja kotów. Uwazaj, bo kiedys sie na tym przejedziesz!
- Oj, nudzisz! Jedz na wies, trzeba dopilnowac interesów… To wazniejsze niz tropienie jakiejs tam studentki.
- Musze tu jeszcze troche zostac. Czuje przez skóre, ze dzieje sie cos niedobrego…
*
W mieszkaniu Anna wyciagnela z szafki sandaly. Obejrzala je krytycznie. Pasek dorobiony przez nia ze skóry starej walizki róznil sie nieco odcieniem od oryginalnych. Isc w adidasach? Wygladaly jeszcze gorzej - schodzone, popekane…
Pal diabli, pomyslala. Po pierwsze bedzie ciemno, po drugie, jesli nawet spojrzy na moje nogi, to raczej zainteresuja go lydki, po trzecie faceci podobno nie dostrzegaja takich rzeczy… -
uspokoila sama siebie. Zalozyla blekitna sukienke. W niebieskim zawsze czula sie pewniej.
Przeciagnela wlosy szczotka. Wzula obuwie i przejrzala sie w lustrze. Byla blada, oczy miala podkrazone.
- Marnie - ocenila krytycznie odbicie. - Trzeba wiecej spac, a mniej czytac. Ale przeciez nie ide na randke. Czy musze dobrze wygladac?
Lustro milczalo. Spojrzala na zegar. Trzeba sie pospieszyc. Wyjela z szafki stare pudeleczko po kliszy filmowej. Otworzyla. Pozostala w nim juz tylko cieniutka warstewka na dnie. Przesypala polowe na papierek, zwinela i zamknela w torebce.
Zeszla po dlugich, ciemnych i trzeszczacych schodach, skrecila za róg. Na szczescie warsztat byl jeszcze czynny. Weszla do wnetrza. Dzwonek nad drzwiami wydal zalobny, pekniety dzwiek. Popatrzyla odruchowo po gablotach. Pierscionki, kolczyki, lancuszki, wszystko dosc toporne. Wytwórcy brakowalo finezji, wyobrazni, gustu… Znacznie ciekawsza byla gablotka obok, z wyrobami antykwarycznymi. Tu kazdy drobiazg wrecz usmiechal sie do niej… Zagryzla wargi. Za równowartosc najtanszego mialaby na czynsz i wyzywienie przez dwa miesiace, a jeszcze nowe buty by kupila.
Dzwiek dzwonka wywabil z zaplecza wlasciciela. Jubiler byl stary i mial wyglad wyjatkowego zrzedy.
Wasy po bokach snieznobiale, kolo ust pozólkly i zbrazowialy od nikotyny. Wygladalo to komicznie, a zarazem troche niechlujnie. Poznal dziewczyne i usmiechnal sie krzywo. Ona tez krzywo sie usmiechnela. Przez chwile mierzyli sie wzrokiem, jakby mieli zaraz skoczyc sobie do gardel.
- Dobry wieczór - przelamala sie pierwsza.
- …bry… To samo co zwykle? - westchnal.
- Ja tez sie ciesze, ze pana widze. Mam jakies piec gramów.
- To jest sklep, tu sie kupuje zloto, a skupuje czasem, troche… - marudzil jak zawsze. - Chcesz, to wymienie ci ten zuzel na ladny pierscionek z fajnym oczkiem. Turkusik, pod kolor do sukienki.
Pasuje?
- Dziekuje, ale nie tym razem. Potrzebuje pieniedzy, nie bizuterii.
- A kto ich dzis nie potrzebuje? Wszyscy potrzebuja - marudzil dalej. - Studenci, dorosli, emeryci. Nawet sam prezydent Krakowa widocznie wiecej ostatnio potrzebuje, bo czynsze nam cholernie wzrosly.
- Pewnie kolejny stadion chce budowac albo hale sportowa.
- Kto go tam wie. Wisi mi, na co to zmarnuja! Ja juz prawie dokladam do tego interesu!
Bida z nedza, obrót zaden…
- A czy widzial pan kiedys jubilera, który umarl z glodu? - zirytowala sie.
- Zlotnika, dziecko, w Krakowie mówi sie „zlotnika”. Ja juz nie takie rzeczy widzialem.
Z tego samego zloza? - zapytal pro forma, wysypujac zawartosc na wage elektroniczna.
- Owszem - potwierdzila.
Zatanczyly cyferki na elektronicznym wyswietlaczu. Papierowa tutka kryla, jak sie okazalo, prawie szesc gramów zlotego pylu i drobnych samorodków, wyplukanych z glin w dolinie rzeki Zlotuchy. Anna westchnela w duchu. Od miesiecy latala budzet, sprzedajac plony letniej wyprawy w Góry Kaczawskie.
Zostalo jej juz tak niewiele… Jubiler wyciagnal okazaly kalkulator i przez chwile z namaszczeniem stukal jednym palcem w klawisze.
- Dwiescie siedemdziesiat zlotych - podal cene.
- Potrzebuje trzysta.
- Dziecko, czy wiesz, co to jest zloto? My, zlotnicy, bierzemy sztabki z mennicy, dodajemy scisle okreslone ilosci dokladnie przygotowanego stopu, zeby uzyskac nie tylko odpowiednia próbe, ale tez barwe wyrobu. To, co wyplukalas, to zloto rodzime…
- Próbe ma dobra, a kolor ladny. Ten komin wulkaniczny niósl magme z prawie czystym kruszcem. -
Omal nie tupnela noga ze zlosci.
- Nie neguje, ale ciemne jest.
- Prosze dodac niklu, rozjasni.
- Ech, cwaniara z ciebie. Zrozum, procedury, standardy… Jak to dodam do wsadu, to moze sie zapaskudzic cala partia odlewów… - Machnal reka. - Tlumaczylem ci juz poprzednim razem.
Mruknela cos pod nosem.
Faktycznie tlumaczyl. Za kazdym razem, gdy przyszla, powtarzal te sama nudna, dluga gadke… Po prostu usilowal ja rozmiekczyc. Problem w tym, ze dzis naprawde sie spieszyla. Ale jednoczesnie nie zamierzala odpuscic. I tak oferowal jej mniej niz polowe normalnej ceny.
- Dwiescie osiemdziesiat? - zaproponowal.
- Trzysta. I nie spuszcze. Bede twarda jak kapitalizm - zacytowala zdanie wyczytane w jakims komiksie.
- Dwiescie dziewiecdziesiat? - walczyl do konca.
- …jak kapitalizm! - powtórzyla i tupnela noga. Usmiechnal sie jeszcze bardziej krzywo.
- A niech ci bedzie… - westchnal ciezko. - Za ten wysilek, który wlozylas… Za pomysl, zeby w ogóle sie w to bawic w Polsce. Zabawna jestes, ale swój rozumek masz - gderal, grzebiac w kasie. -
Wszystkie grube banknoty mi zabierzesz.
- Moga byc drobne. Nie pogardze.
- A czym bede reszte wydawal? To jest sklep… A wszyscy przychodza z grubymi pieniedzmi, jakby prosto z bankomatu tu zaszli.
- To niech placa karta.
- A myslisz, ze kazdy zaraz potrzebuje paragonu? Podziekowala, chowajac papierki do portfela.
- Latem znowu tam pojedziesz? - zaciekawil sie. - Ja bym kupil tak ze sto gramów. Dam lepsza cene…
- Raczej wyprawie sie zbierac truskawki do Niemiec. Wydobycie zlota, nawet przy tych lepszych cenach skupu, wydaje mi sie srednio oplacalne - westchnela.
Spojrzal w sufit i zabebnil palcami po blacie. Cwany dran, pomyslala ze zloscia, ale tytanicznym wysilkiem woli usmiechnela sie na pozegnanie.
- Do milego zobaczenia - powiedziala. - A o tych lepszych cenach skupu chetnie poslucham juz nastepnym razem. Powiedzmy, za dwa albo trzy tygodnie.
- Zgin, przepadnij, silo nieczysta - odparl.
Ten chciwy dziadyga jako jedyny w Krakowie kupowal od niej zloty piasek wyplukany ze slaskich rzek, nikt inny nie chcial z nia nawet gadac…
Nad miastem zapadal juz zmrok. Po niebie sunely ciemne, deszczowe chmury. Ochlodzilo sie. Czula, ze niebawem lunie deszcz. Powiodla wzrokiem po zniszczonych, brudnych elewacjach i odruchowo przyspieszyla kroku. Nieliczne kamieniczki odnowiono, ale inwestorom nie wystarczylo jakos zapalu, by poprawic tez chodniki. Bez przerwy musiala uwazac pod nogi. Krzywe, pekniete plytki, dziury, sterczace zawory. Sto drobnych, zlosliwych pulapek, o które mozna sie potknac i wybic sobie zeby. A na dentyste kompletnie nie bylo jej stac. W dodatku okoliczni mieszkancy sadzili najwyrazniej, ze trotuar jest dobrym miejscem do wyprowadzania piesków, a nie nawykli sprzatac po swoich pupilach.
Zapiela zmechacony polar. Tlumiona zlosc ciagle z niej parowala.
- Na mojej wyspie z pewnoscia wyglada to inaczej - szepnela, z trudem skladajac obco brzmiace slowa w zdanie.
Читать дальше