wyjasnil. - Na zachód od Bergen, nad fiordami. Nikt tam nie byl od lat, pomyslalem, ze niepotrzebnie sie marnuja. Umie pani odczytac ten jezyk?
Poczula, ze powinna byc ostrozna. Ani mapa, ani ksiazka nie wygladaly, jakby lezaly latami w ruinach.
- To jakis dziwny lokalny dialekt, zapewne z pogranicza Belgii. Znam dobrze francuski, wiele slów jest podobnych - zelgala gladko. - Ale czesc zródloslowów jakby niemiecka. Takie esperanto pogranicza, przed wojna w Polsce mielismy gwary bedace polaczeniem polskiego i ukrainskiego, tylko zapisywano je sporadycznie.
- Ciekawe, jak belgijska ksiazka znalazla sie w norweskiej chacie - powiedzial chyba tylko po to, aby podtrzymac rozmowe.
A to byla chata, a nie szopa? - natychmiast wylapala niescislosc.
- Moze jakis turysta dotarl w tamte strony przed wiekiem? Fiordy Norwegii od dawna przyciagaja milosników dzikiej natury… - rzucila teorie.
Dzialo sie cos niedobrego. Instynkt budzil sie. Zmysly ulegaly wyostrzeniu. Widziala teraz bardzo ostro, jakby zalozyla zbyt mocne okulary.
Czemu przeciaga? - zastanawiala sie. Nie jestem ladna ani szczególnie zgrabna, nie chce mnie podrywac, ani nawet bzyknac w ramach podrywu jednorazowego. Trzeba zalatwic sprawe i tyle.
- Dobre piwo tu maja. - Pociagnal solidny lyk. - Jesli ta ksiazka pania interesuje, to mysle, ze kwota stu piecdziesieciu zlotych…
- Mysle, ze sie dogadamy. - Obejrzala sie. - Ale wolalabym ciut utargowac.
Wnetrze pubu tonelo w pólmroku, widziala jednak jasna, zygzakowata szczeline, niczym swiatlo tnace sciany cienia. Droga ucieczki. I druga wiodaca gdzies przez zaplecze knajpy, zapewne do wejscia sluzbowego na podwórzu lub w tylnej uliczce. Czesto widziala drogi prowadzace do wyjscia, ale bardzo rzadko tak ostro. Do tej pory zdarzylo jej sie to tylko dwa razy. Kiedys taka smuga wyprowadzila ja z pozaru. Innym razem poprowadzila zagubiona przez nocny las… W jednej chwili zrozumiala, ze jest zle. Bardzo zle.
- Przepraszam, zakrecilo mi sie jakos w glowie - powiedziala.
- Moze to z glodu, fundne pani kawalek sernika? - zaproponowal.
- Dziekuje, to bardzo uprzejmie, ale… - urwala.
Dziesiata fala runela jej na glowe. Miedz wolala ze scian, dlugie linie kabli odcinaly sie wyraznie, jakby biegly nie pod tynkiem, ale na nim. Widziala kazda niedoróbke partaczy elektryków.
Skupila odrobine wzrok i zaraz pojawilo sie zelazo. Zbrojenia scian, szyny i teowniki stropu.
Gwozdzie i wkrety spajajace meble. W piwie tez cos bylo, widziala zawiesine opalizujacych, jakby oleistych kropelek w swoim kuflu. Ale w tym drugim bylo to samo.
To nie trucizna ani nie narkotyk, zrozumiala. Tylko jakis chemiczny „ulepszacz”.
Meble stawaly sie pólprzejrzyste. Przez blat stolu spojrzala na marynarza. Pistolet za pola kurtki.
Sprezynowiec w kieszeni. Drugi na przedramieniu. Stalowa linka wpuszczona w szew rekawa kurtki.
Wiec jednak pulapka. Przeciaga rozmowe… Bylam siedem minut przed czasem. Czeka jeszcze na kogos?
- Przepraszam, musze do toalety - baknela, wstajac. - Zaraz wracam i dobijemy targu… Na jego twarzy malowal sie wyraz glebokiego zdumienia. Na co sie gapil? Ach tak, rekaw bluzki podwinal sie, odslaniajac tatuaz. Zrozumiala w jednej chwili. Chlusnela mu w twarz piwem i rzucila sie do wyjscia. Rumor z tylu moglo wydac tylko przewracajace sie krzeslo. Ulica byla pusta, deszcz skutecznie przeploszyl spacerowiczów.
Nie znala tej czesci miasta. Ale ufala, ze instynkt poprowadzi ja jak zawsze, gdy usilowala odnalezc wyjscie. I nie mylila jasna poswiata, niczym dlugi swietlisty tunel prowadzila ja przez wieczorne cienie. Pedzila niemal na oslep, na zlamanie karku. Nogi miala wyrobione od dlugich wedrówek po górach, ale sukienka platala sie miedzy kolanami. Uslyszala tupot. Gonil ja.
Przyspieszyla, czula jednak, ze dystans maleje. Metal byl wszedzie. Kratki sciekowe, latarnie…
Wypadla zza rogu. Spostrzegla dwie kobiety. Nizsza cala polyskiwala jakby tlumionym czerwonawym zarem, blaskiem zlota. Poznala ja w jednej chwili, minela w szalonym pedzie.
Marynarz gnal susami. Ofiara niezle biegala, ale zaczynal ja juz doganiac… Nie bedzie trzeba strzelac. Widzial, jak minela dwie spacerujace dziewczyny. Niedobrze, beda swiadkowie. Z drugiej strony co one moga… Przyspieszyl. Jeszcze jakies piecdziesiat metrów. Ostatnia prosta. Czekanik w reku alchemiczki zatoczyl luk w ostatniej chwili, dodatkowym ruchem nadgarstka zwiekszyl sile uderzenia. Scigajacy poczul, jakby calym cialem uderzyl w betonowy mur. Cios zatrzymal go w miejscu. Spostrzegl jeszcze oslepiajacy rozblysk, a potem zapadla ciemnosc.
- Witaj, przyjacielu mojej kozy - glos dobiegal jakby z bardzo daleka.
Majcher brzeknal o plyty chodnika. Przez chwile niedoszly morderca slyszal jeszcze staccato oddalajacych sie stóp ofiary. Nagle poczul, ze leci na twarz. Sadzil, ze za chwile uderzy czolem o chodnik, ale zamiast tego spadal glowa w dól, coraz szybciej i szybciej, w mroczna przepasc o nieskonczonej glebokosci. Najpierw poczul odlegla nute zapachu, cos jakby ostra won zapalanej zapalki. Przerazenie chwycilo go w stalowe kleszcze. Tupot ucichl. Wszystkie dzwieki wieczornego Krakowa pozostaly gdzies za nim. Duszacy siarkowy opar dlawil, odbieral oddech. Zrozumial wszystko, jeszcze nim ujrzal blask wiecznego plomienia…
*
Siapil delikatny deszczyk. Krople osiadaly na ubraniach, na plytach chodnikowych, na jasnym bukowym trzonku czekanika. Rozplukiwaly niewielka kaluze krwi.
- Cos ty zrobila! - jeknela Katarzyna, pochylajac sie nad lezacym. - Odbilo ci!? Zabilas go!
Widziala w zyciu tylko kilka trupów, ale nie musiala sprawdzac pulsu. Niczego nie musiala sprawdzac. W czole nieznajomego ziala czarna dziura, jakby trafil go pocisk z irackiego dzialka przeciwlotniczego. Zalatwiony na amen.
- Zobaczylam smiecia z nozem goniacego dziewczyne, to co mialam zrobic? - wzruszyla ramionami Stanislawa. - W dawnej Polsce gwalt na kobiecie karany byl smiercia. - Uniosla dumnie glowe.
- To bylo dwiescie lat temu! O ile to w ogóle prawda… Jasna cholera! Zwijamy sie predko!
Eks-agentka wiedziala, ze trzeba wiac, ale nogi miala jak przyrosniete do ziemi. Mimowolnie analizowala trupa. Dobrze zbudowany, sadzac po ksztalcie dloni, jego cialo wyrzezbil dlugotrwaly wysilek, ale chyba nigdy nie pracowal fizycznie. Nóz lezacy opodal tez nie byl taki zwyczajny.
Sowiecki sprezynowiec, bedacy swego czasu na wyposazeniu oddzialów specnazu. Konstrukcja umozliwiajaca takze wystrzelenie ostrza na niewielka odleglosc, ale ze znaczna sila… Mogla tylko zgadywac, ze w klindze jest kanalik wypelniony plynna rtecia.
- Spoko, ulica pusta. Nawet jesli jest tu jakis monitoring, to w tym deszczu niewiele bedzie wart.
Ale faktycznie za dlugo tu sterczymy. Wyciagnij mu chociaz dokumenty - polecila alchemiczka, rozgladajac sie.
- Po co?
- Poznalas dziewczyne, która uciekala?
- Nie.
- To byla ta mala z aukcji.
- Anna Czwartek? Co ty chrzanisz?! Skad ona tutaj…
Kuzynka ominela ja. Pozbawila nieboszczyka portfela jednym eleganckim ruchem, jakby nigdy w zyciu nie robila nic innego. Po chwili mocno oddalaly sie szybkim krokiem z feralnego miejsca.
- Nie mozesz tak latac po miescie z mlotkiem i zabijac ludzi mimochodem! - lajala eks-agentka.
- Toz nie latam. Od lat nikogo nie zabilam! Mial nóz i gonil dziewczyne! Co mialam robic? Zatrzymac i grzecznie zapytac, co robi? Doradzic mu, zeby nie biegal, bo sie spoci? Negocjowac? Zadzwonic na policje? Uratowalysmy jej zycie.
- A jesli to byly tylko studenckie wyglupy?
- Moze i masz racje - westchnela nieoczekiwanie Stanislawa. - Ostatnio troche pochopnie wyciagam wnioski. Ale to efekt stresów. Zreszta, jak mnie za to wsadza, to dozywocie w moim przypadku oznacza… - dla odmiany zaczela hamletyzowac.
- Wez sie w garsc. Dobrze przynajmniej, ze deszcz zmyje wszystkie slady.
Читать дальше