Po chwili pedzila juz ulica Retoryka, kierujac sie z grubsza na zachód.
II RP pozostawila przyszlym pokoleniom dwa wyroby doskonale, niemozliwe do podrobienia i niemozliwe do poprawienia. Pierwszym jest szabla kawaleryjska wzór 34 -
„ludwikówka”. Drugim - rower firmy Kaminski, wersja cywilna, ta z kolami na drewnianych obreczach… Osiemdziesiecioletnie lozyska pracowaly, jakby zamontowano je wczoraj. Tylko sprezyny pod gruba wolowa skóra siodelka cichutko, melodyjnie pojekiwaly.
*
Autobus szarpnal, skrecajac w ulice Póllanki. Przez okno wionelo smrodem padliny, zamknieta przed laty garbarnia wciaz jeszcze roztaczala upiorne wonie. Po drugiej stronie jak na ironie rozciagalo sie wielkie targowisko na Rybitwach. Dziewczyna zatkala nos. Jeszcze tylko jeden przystanek…
Wszedzie tam, gdzie zyli ludzie, mozna cos znalezc, powtórzyla w myslach.
Wyskoczyla z autobusu obok Zakladów Naprawczych Taboru Kolejowego. Waska asfaltowa droga prawie bez poboczy, o chodnikach nie wspominajac. Przeszla na druga strone. Dawne osiedle kolejowe liczylo pierwotnie okolo czterdziestu domów. Gdy Anna widziala to miejsce dekade wczesniej, wiele z nich jeszcze stalo. Obecnie ich slad znaczyly tylko prostokaty betonowych fundamentów oraz slabo czytelny uklad dzialek i uliczek.
- I doskonale - mruknela pod nosem.
Zaglebila sie w chaszcze. Zelazo bylo wszedzie. Tysiace gwozdzi i gwozdzików z rozebranych domków.
Druty, prety, kawalki siatki… Do tego puszki i wieczka od sloików, latami i dekadami wdeptywane w bloto podwórek. Skoncentrowala sie. Zloto jest wszedzie, gdzie sie go szuka. No, prawie wszedzie. W kazdym razie statystyka jest po jej stronie. Kazdy z domków zamieszkiwaly dwie rodziny. Osiemdziesiat rodzin jak obszyl. Trzysta, moze trzysta piecdziesiat osób przez pól wieku musialo zgubic cos cennego…
Dreptala, popatrujac w glebe. Bez skutku. Same smieci… Ale nie do konca. Wygrzebala srebrna bransoletke z lat siedemdziesiatych, cieniutkie kólko z tloczonym prymitywnym lisciastym wzorem. Do tego znalazla dwa kolejarskie guziki i mosieznego orzelka z czapki. Nic wiecej. Zadnej zagubionej obraczki slubnej, pierscionka, zlotej pieciorublówki czy dziesieciokoronówki… Nic. Poczula narastajace zniechecenie. Musi sie rozluznic. Pozwolic, by zloto zawolalo do niej z ziemi…
Niestety, im bardziej jej zalezalo, tym slabiej spiewaly ukryte w glebie i sciólce metale.
Dziadek w gumofilcach, powyciaganych spodniach i sfilcowanym berecie pojawil sie jakby znikad. W
pierwszej chwili przestraszyla sie, ze to jakis menel, ale zaraz spostrzegla, ze sweter ma czysty, do tego prowadzi na sznurku koze.
- Skarbów szukamy? - zagadnal przyjaznie.
- Tak jakby - baknela zazenowana.
Nie bylo juz sensu chowac ubloconej saperki.
- Nie wiem, czy cokolwiek mozna tu znalezc. - Staruszek popuscil kozie linke. Zwierze chciwie wgryzlo sie w kepe lichej trawy. - W czasie wojny Niemcy te domki postawili. Dla swoich kolejarzy.
Opodal planowali zbudowac ogromny wezel kolejowy. Tam dalej, na wzgórzach, byl taki maly obóz koncentracyjny, kilkuset wiezniów do sypania nasypów i kladzenia szyn… Niejeden wiezien pewnie zostal tu na zawsze w walach…
- A potem nasi tu mieszkali? - Pokazala guziki i orzelka.
- To pózniej, bo najpierw osiedlili tu repatriantów z Kresów i Kazachstanu. Potem, gdzies w piecdziesiatych latach, faktycznie polscy kolejarze tu zyli, ale dawali im mieszkania w kolejowych blokach, az powoli cala osada popadla w ruine. Liche te domki, na kilkanascie lat mieszkania obliczone, a przeszlo pól wieku sluzyly. Ale i troche szkoda, bo ladnie uliczki wytyczone, jakby o ogródki zadbac, dobrze by sie tu ludziom zylo… Chcialem kiedys nawet jeden taki domek kupic, ale kolej wolala na zmarnowanie puscic, niz ludziom sprzedac. Teraz pewnie tu wszystko do reszty wyburza i hurtownie zbuduja, jak wszedzie w okolicy. Szukaj, mala, szukaj, powodzenia.
Pozegnali sie uprzejmie. Dziadek z koza znikl w chaszczach. Anna ruszyla na przystanek. Zdolnosci przysnely na dobre, widziala juz tylko czarna ziemie, pokryta resztkami desek, kawalkami gruzu i wszechobecnymi smieciami.
Gdyby tak znalezc sloik, a w nim kilka zlotych dwudziestodolarówek… Wtedy mielibysmy fundusze na wyczarterowanie jachtu. Albo na dokonczenie tego, który buduje Wiktor.
Niemcy ograbili pól Europy. Z drugiej strony akurat kolejarze pewnie nagrabili najmniej. No i co za sens bylby ukrywac skarby na tym osiedlu? Zle to chyba wymyslilam…
Zagryzla wargi. W kieszeni szelescila jeszcze dycha i brzeczaly ostatnie zapomniane monety. Trzeba znowu siegnac do rezerw. A na razie musi zlapac autobus i jechac na uczelnie.
*
Katarzyna wrócila przed wieczorem. Wygladala na troche zmeczona i jakby rozczarowana. Odwiesila rower na zaczepy umieszczone za szafa w przedpokoju.
- Fajnie sie jezdzilo? - zagadnela Stanislawa.
- Poezja… Naprawde doskonala maszyna.
- W dodatku torpedo i lozyska w piascie ma oryginalne. No i co tam wyszpiegowalas? - zainteresowala sie alchemiczka.
- Wszystko i nic - westchnela kuzynka. - Pobuszowalam na akademii. Wiem juz, co dziewczyna jada, gdzie sie stoluje i gdzie kupuje jogurty. Wynotowalam, na jakie wyklady uczeszcza i w której jest grupie cwiczeniowej. Poobserwowalam ja na sali wykladowej. Wiem, w którym akademiku mieszka, ale tam jest teraz remont, musiala znalezc jakas inna kwatere. Nie wlazilam do srodka. Pociagnelam tez za jezyk jednego chlopaka z jej roku i jedna dziewczyne.
- Czyli…
- Cienko u niej z kasa, to widac. Trzyma sie na uboczu, stroni od ludzi, pewnie dlatego, ze wstydzi sie ubóstwa. Ubiera sie w lumpeksie i chodzi w zelowanych butach, pewnie z tego samego powodu. Nie ma chlopaka, bo u studenciaków tez cienko z kasa, a dziewczyne trzeba czasem zabrac na kolacje czy do kina… Z innymi dziewczynami wymienia zdawkowe grzecznosci. Nie wodzi za nikim wzrokiem. Sporo siedzi po bibliotekach. Robi bardzo dokladne i obszerne notatki z wykladów. Praktycznie nie uzywa telefonu, tylko raz wyslala do kogos SMS…
- Telefon ma taki sobie, bo cienko u niej z kasa? - wydedukowala alchemiczka.
- Tia… Z drugiej strony nic w tym dziwnego. Mamy kryzys. Problemy finansowe to obecnie cos zupelnie normalnego…
- Czegos jeszcze sie dowiedzialas?
- Nie ma chlopaka, to juz mówilam, ale tez chyba nigdy nie miala. Ubiera sie skromnie, choc nie jak w worek pokutny, niezbyt ladna, nie szuka przygód, dziala w duszpasterstwie akademickim, wiec niejako z urzedu ma opinie cnotliwej moherowej swietoszki. To i nikt nie próbowal na powaznie sie do niej przystawiac.
- Jest w niej cos podejrzanego, niezwyklego, niepokojacego?
- Szkicuje. Nawet ladnie. - Katarzyna wyjela z aktówki wymietoszony obrazek, wykonany w olówku.
Przedstawial lódke na kamienistym brzegu.
- Hmm… - mruknela Stanislawa.
- Nabazgrala to, czekajac na zupe, a potem wywalila do kosza. Nie przywiazuje wagi do swoich obrazków. A moze inaczej: szkicuje, zeby nie wyjsc z wprawy. Moze rysuje tez rzeczy bardziej na powaznie.
- Czyli…
- Mialas racje, nic ciekawego. Biblioteczna myszka, skupiona na studiach, które niekoniecznie sa jej wymarzonym kierunkiem, ale moga dac niezle platna robote zaraz po dyplomie. Albo sie po mistrzowsku maskuje. Nie mam pojecia, do czego byla jej potrzebna ta mapa ani skad wiedziala, kim jestes. Przychodzi mi tylko do glowy, ze to nie ona…
- Prosze?
- Ze rozpoznala cie raczej któras z towarzyszacych jej osób.
- Nie znalam chyba nikogo z nich. A tatuaz?
- Obejrzalam. To prawdopodobnie symbol starowalonski.
- Czyli wszystko jasne - wzruszyla ramionami Stanislawa. - Dziewczyna dowiedziala sie, ze jest walonskiego pochodzenia. No i szuka swoich korzeni. Bada, kim jest. Skad pochodzi. Szuka jakiegos punktu zaczepienia. Próbuje sie jakos samookreslic. Wydziarala sobie walonski tatuaz, kupila mape, zeby miec cos ze swojego kregu kulturowego.
Читать дальше