- Nic nie szkodzi, czasem przyjaciól wybieramy sobie sami, czasem wybieraja nam ich rodzice, a czasem przyjaciele pojawiaja sie nieproszeni, jakby zrodzily ich poranne mgly. I to jest wlasnie ten trzeci przypadek. - Stanislawa usmiechnela sie.
- Jest wiosna… Nie, to jesien przeciez! - Zuzanna spojrzala przez okno. - A przeciez… Zgubilam gdzies kilka miesiecy! Spalam? Nie… Ja bylam jakby… Gdzies daleko… Szlam przez pustynie.
Wiele dni… Az uslyszalam melodie. A teraz jestem tutaj.
- Odeszlas bardzo daleko i zgubilas droge - potwierdzila Katarzyna. - Nie mysl teraz o tym. Juz wrócilas.
- Hm… Tak. Moje skrzypce…
- Sa tu. - Stanislawa odlozyla wspólczesny instrument do futeralu. - Nic im nie zrobilam.
- Ale… - Zuzanna spojrzala na te, które trzymala w reku.
- Na kradzionych lepiej nie grac, bo to brzydko i niezdrowo - powiedziala Katarzyna. - Z zapachów dobiegajacych z kuchni dedukuje, ze kolacja za chwile bedzie na stole. Moze zejdziemy do jadalni?
- Ach tak… - Zuzanna, nadal zdezorientowana, wstala z podlogi. - Przyjechaly panie do nas jako letniczki?
- Poniekad mozna tak powiedziec, choc jesien mamy, a nie lato - mruknela alchemiczka. - Wasza kuchnia slynie na caly Slask, nie pozwólmy potrawom stygnac. - Ruszyla do wyjscia.
Weszly we trójke na werande.
Zdzislaw na widok siostry otworzyl szeroko oczy.
- I co sie tak patrzysz ? - burknela skonfundowana.
- Alez… - wykrztusil.
- Zadanie wykonane - powiedziala Stanislawa. - Pewnie bedzie jeszcze jakis czas troche otumaniona, ale wydaje mi sie, ze juz po problemie.
- Jestem otumaniona - przyznala Zuzanna. - I nadal nie do konca rozumiem, co tu sie dzieje i co dzialo sie ze mna. Ale zarazem…
- Jak wam sie to udalo?! - wykrztusila pani Celina.
- Przypadkowy sukces. Z dziedziny nauk muzykoterapeutycznych - machnela reka alchemiczka. -
Sprawdzilam sobie jedna hipoteze robocza i przypadkiem wyszlo.
- Ale jesli nadal bedzie chciala grac, kupcie raczej pianino - dodala Katarzyna. - Skrzypce jej ewidentnie szkodza.
Zapadlo milczenie. Zuzanna poszla do kuchni, wrócila z talerzami i zrecznie porozkladala je na stole.
- Cos jeszcze trzeba pomóc? - zapytala.
- Nastaw, prosze, wode na herbate - polecila jej bratowa.
- Ile sie… eeeee… paniom nalezy? - baknal Zdzislaw.
- Dacie dwie zarzniete, oskubane i wypatroszone kury, dwadziescia… no, trzydziesci jajek i bedziemy kwita - odparla alchemiczka. - W miescie trudno kupic dobry drób hodowany na pszenicy -
dodala jakby tonem usprawiedliwienia. - Od kiedy splajtowala nasza mala hodowla, odczuwam powazne braki w zaopatrzeniu.
- To za malo… Mamy troche pieniedzy…
- Alchemicy nigdy nie pracuja za pieniadze - uciela. - Tradycja naszego cechu zobowiazuje.
- Ale…
- To moze jeszcze sloiczek barciowego miodu - dodala Katarzyna. - I woreczek orzechów, tak z kilogram.
Zuzanna porozkladala szklanki i sztucce.
- Dzis kotlet po kijowsku - poinformowala gospodyni.
- Filet z kurczaka faszerowany maslem i bazylia? - ucieszyla sie alchemiczka. - Zdazylam zapomniec, ze jest cos takiego!
*
Kolacja przyjemnie ciazyla na zoladku, powieki opadaly im ze zmeczenia, ale przed snem obie chcialy uporzadkowac wrazenia ostatnich dni. Katarzyna w zadumie bawila sie zbedna „trzecia reka”.
- Zebym to ja jeszcze umiala lutowac - mruknela zirytowana. - Bo co niby mam z tym zrobic?
- Manikiur - podpowiedziala kuzynka. - Ta lupa pomoze precyzyjnie malowac wzorki na paznokciach.
Przyznam, ze wpadlysmy na to rozwiazanie w jakims przypadkowym przeblysku geniuszu, bo juz bylam niemal pewna, ze nasza misja zakonczy sie spektakularna klapa - ciagnela z zadowoleniem. - W kazdym razie nie mialam zadnego pomyslu, jak wybrnac z tej kabaly. A tak poniekad niechcacy potwierdzilam, ze to my, alchemicy…
- Oj, juz sie tak nie nadymaj - zirytowala sie Katarzyna. - Nie znosze patosu! Nie trawie tych napuszonych gadek o szczytowych osiagnieciach nauki, odnajdywaniu ukrytych dróg, alchemii jako esencji humanizmu ani bzdur, ze prawdziwie wielcy alchemicy nie maja grobów.
- Dobra, dobra… Nie zlosc sie, prosze, moja droga. Zreszta uczciwie zaznaczylam, ze nie wiedzialam, co zrobic, i tylko nagle olsnienie…
- Zamknij sie, bo zaraz ci przywale poduszka! Jesli woda sodowa uderza ci do glowy, to wypuscimy babelki nosem!
- Jutro zbieramy sie do domu - zmienila temat Stanislawa. - Chyba ze chcesz zostac tu jeszcze kilka dni i polazic po górach. Wprawdzie niemieckich skarbów pewnie tu nie ma, a jesli sa, to zbyt gleboko, ale zawsze mozemy radosnie narazic sie na mandat, pluczac zloto. Trzeba tylko z kuchni tego milego pensjonatu zaiwanic jedna patelnie. Gram zlota na metr szescienny? To bedzie jakies szescset lopat…
- Lubie wysilek fizyczny na swiezym powietrzu, ale chyba nie mam szczególnej ochoty na kilka dni machania szpadlem.
- W takim razie pozostaje kwestia ostatnia. Bezcenny zabytek polskiego lutnictwa. - Alchemiczka oskarzycielskim gestem wskazala futeral kryjacy skrzypce Groblicza.
- Jak sadzisz, czy daloby sie je w jakis sposób oczyscic? - spytala Katarzyna. - Dezaktywowac?
Wyegzorcyzmowac?
- Szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi sie… To zawsze bedzie pulapka na nieswiadomych. Nie wiem, czy to przez nie zwariowal Ciurlionis, ale kilku kolejnym wlascicielom ewidentnie przyniosly pecha, chyba ze wyczuli zagrozenie i rzucili je w kat… Jednak nie kazdy ma na tyle oleju w glowie. Chyba trzeba je zniszczyc.
- To piekny instrument. Ile na swiecie moglo zostac skrzypiec z tego okresu? A jeszcze wykonanych w Polsce…
- Wiem - westchnela Stanislawa. - Mam pomysl. Moze nie trzeba ich niszczyc definitywnie? Musimy je uszkodzic. Uszkodzic w sposób nieodwracalny, uniemozliwiajacy jakiekolwiek próby remontu. Ale zarazem musza wygladac po tym na tyle dobrze, zeby mozna je bylo eksponowac w gablocie muzeum.
Porzadne roztrzaskanie spodu powinno wystarczyc. Wiem! - Uniosla dlonie, ucinajac protesty kuzynki.
- Ale inaczej sie nie da. Alternatywa jest kominek w sasiednim pokoju.
- Czyli kompromis po polsku, wilk glodny i owca rozszarpana… - mruknela Katarzyna.
- Tylko czy mamy prawo je rozbic? Maja ogromna wartosc. Cena wywolawcza podobnych skrzypiec wyniosla sto tysiecy zlotych - przypomniala.
- Dusze mozna sprzedac diablu, mozna ja takze zgubic, ale bardzo trudno ja odzyskac. Ludzie sa wazniejsi niz pieniadze, które mozna by dostac za ten instrument. Mówiac dosadniej, wazniejsi niz ten kawalek drewna… - Alchemiczka rozlozyla bezradnie rece. - Trzeba poprosic gospodarza o mlotek.
Koniec
Andrzej Pilipiuk - czlowiek z przeszlosci. Niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa.
Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasja uczynil swój sposób na zycie. Miara jego sukcesu jest miejsce na podium scislej czolówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Homo literatus, który do pisania podchodzi z zelazna regula - pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmeczenie fabula, zabiera sie do innego tytulu. Uprzedzajac krytyke, sam siebie nazwal Wielkim Grafomanem. Z wyksztalcenia archeolog, z zamilowania lowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX wieku. Spolecznik. Wlasnym sumptem i ogromnym zaangazowaniem wydal unikatowy album o Wojslawicach, miescie, w którym narodzil sie Jakub Wedrowycz.
Twórca panteonu niezwyklych bohaterów literackich oraz Jakuba Wedrowycza - zawistnego, msciwego kmiota, bimbrownika i egzorcysty. Jedynego w polskiej literaturze rdzennie polskiego superbohatera, który przez lata rozsmieszania do lez dorobil sie wlasnego festiwalu.
Pija herbate. Ani wstrzasnieta, ani tym bardziej mieszana. Parzona w samowarze.