- Opowiedziales mi tysiace róznych przygód…
- Tak. Ale wsród tych dotyczacych Krakowa tylko jedna jest w tej chwili dla ciebie wazna… -
Usmiechnal sie lekko. - Nie moge zdradzic nic wiecej. Nam nie wolno mówic zbyt wiele… Takie sa zasady.
Jego tuzurek poczernial. Kobieta zamrugala zaskoczona. Alchemik stal przed nia w galowym mundurze pulkownika SS, na piersi polyskiwala mu zlotem odznaka Ahnenerbe.
- Znajomosc berlinskiego akcentu nie raz bywala mi w zyciu pomocna - odezwal sie po niemiecku. -
Gdy wejdziesz miedzy wrogów, tysiace rzeczy moga cie zdradzic. Gesty, slowa, akcent, nawyki. Ale czasem uda sie przybrac cudza skóre. Na dzien, na tydzien, rzadko kiedy na miesiac. Ryzyko bylo potworne, ale mi sie przeciez udalo. To przy okazji jedyna podpowiedz… Reszte juz wiesz.
Pamietasz.
Bladl i rozmywal sie.
- Mistrzu, nie odchodz!
- Nie moge zostac - dobiegl jeszcze glos niewiele glosniejszy od szeptu. - Powodzenia, moja droga…
Obudzila sie w lózku zlana potem. Katarzyna kleczala obok.
- Strasznie sie miotalas przez sen - wyjasnila. - Przysnil ci sie jakis koszmar?
- Koszmar? Zobaczylam ducha, ale to nie byl koszmar. Przysnil mi sie Alchemik… I udzielil pewnej wskazówki. Nie jestem pewna, czy dobrze go zrozumialam, ale chyba domyslam sie, o co moglo mu chodzic. Jest pewna mozliwosc, zeby ugryzc ten temat. Powiedzmy, cos w rodzaju wyroczni.
- To znaczy?
- Mówiacy szczaw…
- Co prosze?
- Jest metoda… Metoda, zeby poznac rzeczywistosc. Nie przyszlosc, nie przeszlosc, ale terazniejszosc. To, co ukryte, niedostepne. Albo porade w trudnej sprawie.
- Opowiedz mi o tym - poprosila Kasia.
- Znasz zydowska legende o cadyku Jakubie Izaaku Horowicu zwanym „widzacym z Lublina”?
- Niestety… - Katarzyna rozlozyla rece. - To znaczy slyszalam, ze byl ktos taki, i tyle.
- Bóg obdarzyl go darem strasznym i wspanialym zarazem. Widzacy mógl w jednej chwili zobaczyc wszystko, co dzieje sie na swiecie. Zajrzec do kazdej skrytki, do kazdej ksiegi. Poznac prawde o ludziach… Jesli skupil uwage, widzial morderstwa, widzial, gdzie pozakopywano ciala, widzial krew na ludzkich rekach, kradzieze, zdrady malzenskie, wojny… Nie wytrzymal i dlugo modlil sie o cofniecie tego daru. Bóg sie ulitowal i od tej pory Horowic widzial wyraznie rzeczywistosc tyko w promieniu trzech dni drogi, czyli okolo stu kilometrów.
- Ciekawe…
- Ludzie przybywali do niego, zeby ich rozsadzil, zeby odnalezc rzeczy zaginione, ale rzadko po to, by poznac przyszlosc. Zreszta przepowiadanie tego, co sie stanie, bylo i przez katolików, i przez zydów uwazane za czynnosc co najmniej podejrzana…
- Jak ta legenda moze nam pomóc? Lublin jest daleko…
- Podobno zanim umarl, wyhodowal ziolo. Istnieje taka roslina… Mówiacy szczaw. Prózno jej szukac w zielnikach. Gdy rozkwita, niczym nie rózni sie od pospolitego szczawiu. Ale jesli zetnie sie ja w umiejetny sposób, na jej lisciach pojawiaja sie plamy w ksztalcie liter. Trzeba zadac pytanie, sciac rosliny, a potem ulozyc z lisci slowa, które beda odpowiedzia.
- Zartujesz?
- Jest jeden problem. Trudno nawiazac kontakt z kims, kto ma dostep do szczawiu. A jako ze jestesmy kobietami, w dodatku gojkami, moga w ogóle nie chciec z nami rozmawiac. Ale jest pewien sposób.
Sedziwój szukal tego ze sto piecdziesiat lat. W czasie okupacji dowiedzial sie, ze jego przyjaciel rabin siedzi w obozie koncentracyjnym, konkretnie, w jednym z podobozów Plaszowa. Sprawil sobie mundur pulkownika SS, wydrukowal lipne papiery instytutu Ahnenerbe, ukradl samochód, przyjechal do obozu, podal sie za wyslannika Himmlera i zazadal wydania wieznia, którego musi pilnie dostarczyc do Berlina.
- Jaja jak berety… I dali sie nabrac?
- Znal perfekt niemiecki i umial doskonale nasladowac szesc róznych dialektów z odpowiednimi dla nich lokalnymi akcentami. Byl swego czasu oficerem w pruskiej armii, umial przybrac odpowiednia poze. Wywiózl kumpla w bialy dzien, i to glówna brama… Rabin w dowód wdziecznosci zrobil rzecz niebywala. Przyznal sie, ze jest jednym ze strazników mówiacego szczawiu. Napisal mu tez glejt.
- Glejt?
- Zapis kilku liter i znaków, które sa znane tylko wtajemniczonym. Dziala na okaziciela. Jesli pokazesz kartke z tym napisem potomkom rabina lub innym straznikom rosliny, maja obowiazek pomóc.
Tylko raz, za to w kazdej sprawie.
- Rozumiem… Znasz ten szyfr?
- Prawie.
- To znaczy, ze nie?
- Jest w któryms notesie. Znajdz pliki ze skanami. Albo nie. - Spojrzala w ciemna jeszcze szybe. -
Ty spij, a ja poszukam. I tak juz nie zasne, no i wiem, jak to wyglada.
*
Antykwariat Dawida Fisza znajdowal sie na parterze zaniedbanej wroclawskiej kamienicy. W witrynie poustawiano troche zabytkowych przedmiotów. Szklane patery na owoce i porcelanowe figurki baletnic sasiadowaly z miedzianymi formami do pieczenia ciasta. Gipsowy odlew ludzkiej czaszki sklanial do refleksji. Obok lezal tez trup skrzypiec.
- Szwarc, mydlo i powidlo - podsumowala Katarzyna. - Niby te skrzypce to dobry znak, ale… Jestes pewna, ze to wlasciwy adres? To miejsce nijak nie wyglada na magiczny sezam, kryjacy ziarna cudownej rosliny.
- A niby dlaczego sezam mialby wygladac jak sezam? Wtajemniczeni wiedza.
Zbadajmy, jak jest w srodku.
Wnetrze sklepiku bylo straszliwie zagracone. Poniemieckie szafy i witryny zastawiono rozmaitymi drobiazgami. Sprzedawca siedzial za lada. Nie wygladal ani na Zyda, ani tym bardziej na straznika cudownej rosliny. Nie wygladal tez na antykwariusza. Pod szopa rudych wlosów kryla sie kompletnie nijaka twarz. Osobnik mógl miec równie dobrze dwadziescia lat, jak i czterdziesci.
- Dzien dobry, jestem Stanislawa Kruszewska - przedstawila sie alchemiczka. Po twarzy mezczyzny przebiegl cien.
- Dzien dobry - bardziej westchnal, niz odpowiedzial. - Czemu zawdzieczam wizyte uczennicy wielkiego alchemika Sedziwoja?
- Wedle notatek mojego mistrza przodkom panskim powierzono pewne stanowisko… Spojrzal na nia bardzo ciezko, ale nic nie odpowiedzial.
- Chcialam w zwiazku z tym prosic o drobna przysluge - przeszla do rzeczy.
- Przed laty uzyskalyscie w Krakowie dostep do biblioteki naszego cadyka. To wiecej, niz otrzymal jakikolwiek goj, a jesli dodamy do tego fakt, ze jestescie kobietami… Aj wej mir!
- Mezczyzna zlapal sie teatralnie za glowe.
- Ano jestesmy kobietami - skrzywila sie Stanislawa. - I nie zmienimy sobie plci, choc to sie ostatnio zrobilo bardzo modne…
- Czego zatem oczekujecie? - westchnal znowu.
- Potrzebuje jednego nasionka mówiacego szczawiu.
- Chucpa! Goim naches! - wsciekl sie. - Ty nawet nie masz prawa wiedziec, ze cos takiego istnieje!
- Oskarzycielskim gestem wycelowal w alchemiczke palec.
Wybuch nie zrobil na niej zadnego wrazenia.
- Naprawde potrzebuje.
- Meszugenim! Sziksa! Wy sie wynoscie za mój próg!
- To bardzo nieladnie tak ublizac damie… Ale moze tak dla odswiezenia pamieci…
Polozyla przed nim kartke, pokryta znakami i napisami po hebrajsku. Nadal rozwscieczony rzucil na nia okiem. Zamarl i wczytal sie dokladniej, wodzac palcem po symbolach.
- Alez to… Zacisnal zeby, ponownie dotknal opuszkami palców papieru i cofnal dlon, jakby go parzylo.
- To jest glejt. Gdyby mój mistrz nie uratowal panskiego dziadka z obozu koncentracyjnego, nie rozmawialibysmy teraz.
- Fakt, ze twój znajomy alchemik pomógl mojemu dziadkowi, do niczego mnie nie zobowiazuje!
- Doprawdy? Bo to - puknela w konkretny symbol - a chyba mnie oczy nie myla, to jest znak rabina Remuh. Co on oznacza? Jesli dobrze pamietam, to cos o wdziecznosci. Do siódmego pokolenia wlacznie.
- Dranstwo! - wrzasnal.
A potem teatralnie zaczal bic glowa o lade.
- Zgrywa sie - poinformowala Stanislawa kuzynke. - Mamy pewne popkulturowe wyobrazenie o tym, jak zachowuja sie zdenerwowani Zydzi, dlatego gra te komedie, zeby nas odpowiednio rozmiekczyc i latwiej splawic. Moze starczy tych wyglupów - warknela w jidysz.
Читать дальше