- Faktycznie nikt tu nie buszowal - mruknela alchemiczka. - Ciekawe, skad tyle waluty? Moze dostawal w listach od jakichs wnuków i cos z tego odpalal Zuzannie za pomoc? Bo i u niej przeciez znalazlysmy eurosy.
- To brzmi prawdopodobnie. Olgierd Nowak - Katarzyna przeczytala nazwisko w znalezionym dowodzie osobistym. - Zajrzyjmy jeszcze na góre.
Przystawily sobie kuchenny stól. Z niego mozna bylo dosiegnac do klapy prowadzacej na strych.
Stanislawa podsadzila kuzynke i po chwili sama wywindowala sie na góre.
- O, a tu juz znacznie ciekawiej - mruknela, zapalajac latarke. - Cóz za urocze zlamanie zasad ochrony przeciwpozarowej…
Na strychu zwalono mase rozmaitych gratów. Na podlodze zalegala gruba warstwa kurzu. Odbijaly sie w niej slady adidasów. Wydeptane sciezki przecinaly pomieszczenie w róznych kierunkach.
- Oho. Chyba tu byla - mruknela alchemiczka. - Buszowala, i to kilka razy…
Ruszyly niewyraznym tropem. Minely puchowa koldre, przerzucona przez belke. Obok komina stal zdezelowany poniemiecki kredens.
- Komus chyba odbilo, targac taki kawal mebla na strych - zbulwersowala sie Katarzyna.
Slady urywaly sie przy kredensie. Kobieta pociagnela rzezbione drzwiczki. Zawiasy zaskrzypialy ogluszajaco. Najnizsza pólke wypelnialy sloiki przetworów. Kilka rozerwaly zachodzace wewnatrz procesy fermentacji. Odlamki szkla i smugi zastyglych powidel znaczyly drzwiczki i scianki.
Wszystkie sloje mialy naklejony starannie kawalek przylepca. Na nim swiecowa kredka zapisano date.
- Dziadek przestal wchodzic na strych w siedemdziesiatym ósmym roku - zauwazyla pogodnie alchemiczka. - Swoja droga, ja bym raczej trzymala powidla w piwnicy…
Na górnej pólce poniewieraly sie rozsypane luzem orzechy, a najwyzsza byla pusta.
- Sadzisz, ze skrzypce lezaly tutaj? - mruknela.
- Nie wiem… Ale cos stad zniknelo. - Katarzyna patrzyla na warstewke kurzu znaczaca pólke. -
Wielkosc chyba sie zgadza. Ale ksztalt nie. Chyba ze futeral byl jeszcze w cos zawiniety. Na przyklad w stare gazety. Ale popatrz, jak tu wszedzie wydeptane. Nie przyszla tu jak po sznurku, lazila, zagladala w katy… Moze wlasciciel wyslal ja na strych z konkretnym poleceniem, co ma odnalezc i przyniesc. Ale wydaje mi sie raczej, ze w takim przypadku pamietalby, gdzie co schowal.
- Byl stary. Mógl pamietac, ze skrzypce sa na strychu, ale nie pamietac, gdzie je ukryl -
rozwazala Stanislawa.
- Chyba nie. Wydaje mi sie, ze grzebala tu i znalazla je zupelnie przypadkiem. Przed jego smiercia albo juz po. Niestety, brak, ze sie tak wyraze, kontekstu. Czegos, co powiedzialoby nam o ich wczesniejszych wlascicielach.
- Oczekiwalas na przyklad munduru SS po czlowieku, który zrabowal instrument w warszawskim getcie?
Albo pamietników, w których opisywal zwyciestwa rasy aryjskiej i wspaniale lupy, które przy okazji zagarnal?
- Czegos w tym rodzaju. - Eks-agentka zrobila dlonia niedokonczony gest. - Przepatrzmy jeszcze rózne katy. Czuje, ze jestesmy na dobrym tropie.
W wielkiej drewnianej skrzyni stojacej w poblizu przewodu kominowego poniewieraly sie jakies lachy i zlamany smyczek. Obok lezal drugi, tez zlamany.
- Ciekawe - mruknela Katarzyna. - Jeden mógl sie zlamac przypadkiem. Ale dwa?
- Trzy. - Alchemiczka wygrzebala kolejny. - Ktos polamal wszystkie smyczki, zeby nie móc grac na tym instrumencie? A skoro juz je zlamal, czemu ich nie wyrzucil? No ale mundur SS to raczej nie byl… - Strzepnela dlonia stara marynarke.
- Pamietników tez nie widac. - Jej kuzynka przejrzala stos pozólklych gazet.
Pozagladaly jeszcze do pudel i pod stosy ubran. Nie znalazly jednak nic ciekawego. Na strychu zgromadzono glównie puste sloiki i inne smieci. Zeszly do kuchni. Na szczescie kran dzialal, dalo sie z niego puscic wode.
- Podsumujmy - poprosila Katarzyna, myjac rece. - Dziewczyna pomaga staruszkowi. Dostaje od niego albo kradnie po jego smierci skrzypce, które lezaly na strychu. Skrzypce dosc niezwykle, majace czterysta lat. Zaczyna na nich grac. Dostaje jakiejs obsesji, bo gra nieustannie, zaniedbujac wszystko inne.
- Czasem bywa i tak, ze ktos, gdy zmienia kiepski instrument na lepszy, to przezywa okres fascynacji nowymi mozliwosciami - powiedziala Stanislawa. - To tak jak ty z nowym komputerem, ewentualnie nowym oprogramowaniem. Poznajesz mozliwosci sprzetu, a potem siedzisz godzinami, cieszac sie, ze wyplynelas na szerokie wody.
- Moze to nie jest zla analogia… W kazdym razie grala i grala na trefnym instrumencie, az cos jej w glowie strzelilo. Znamy mniej wiecej przyczyne. Teraz pytanie, czy jestesmy w stanie cos z tym zrobic.
- Cos jestesmy - westchnela Stanislawa. - Ale wolalabym nie. Katarzyna daremnie czekala na dodatkowe wyjasnienia.
- Moze wypytamy jeszcze jego sasiadów? - zaproponowala.
- W zasadzie czemu nie. Tam jest jakas chata. - Alchemiczka wskazala krzywy plot majaczacy w pobliskich krzakach.
Dom ukryty w sadzie zdziczalych drzewek owocowych byl mniejszy, ale znacznie bardziej zadbany.
Trawniczek przycieto chyba kosiarka. Z pobliskiej szopy dobiegaly odglosy kucia. Starszy, sympatycznie wygladajacy mezczyzna, mogacy sobie liczyc okolo szescdziesiatki, klepal na kowadle kawalek drutu, próbujac uformowac z niego haczyk do drzwi. Przywitaly sie.
- Czego panie szukaja na takim odludziu? - Kowal amator byl wyraznie zaskoczony odwiedzinami.
- Prowadzimy swego rodzaju badania naukowe - powiedziala Katarzyna.
Wolala w tym przypadku nie uzywac sformulowania „dochodzenie”. Ten osobnik wygladal raczej na czlowieka, który stara sie unikac klopotów.
- Badania w tej dziurze? - zdziwil sie dziadek. - A co tu moze byc ciekawego poza ta stara bujda o niemieckich wagonach pelnych zlota? No chyba ze ta sowiecka sztolnia, co w niej uranu szukali.
Panie geolozki czy jak?
- Raczej swego rodzaju historycy sztuki - sprostowala Stanislawa.
- No to teraz mi panie klina zabily… Bo co tu niby jest historycznego? A… Jakis Niemiec przed wojna niedaleko mieszkal, taki znany badacz Slaska, podobno mial wielka biblioteke. Ale ja nie wiem nawet, który to dom. Zreszta on uciekl ze swoimi albo umarl i wszystko, co po nim zostalo, ponoc przepadlo.
- Interesuje nas panski sasiad, niezyjacy juz Olgierd - Katarzyna przeszla do rzeczy.
- On byl niby historyczny? - Stary rozesmial sie, ukazujac pozólkle i zbrazowiale pienki zebów. -
Nie zawsze to, co stare i spróchniale, jest ciekawe - zakpil. - On byl nudny. Siedzial tylko przed telewizorem. Ksiazki do reki nie bral, a ja o! - Wyciagnal z kieszeni kurtki oprawiony w plótno tomik Prusa.
Tomik faktycznie nosil slady czytania, a tu i ówdzie sterczaly z niego zakladki, którymi dziadek zapewne pozaznaczal najciekawsze, ulubione kawalki.
- Taki zupelnie nudny i niekulturalny to on nie byl. Interesowal sie przeciez muzyka - podpuscila go Stanislawa.
- Taaaa… Takie tam zainteresowania. Gral po knajpach na harmoszce, znaczy na akordeonie. To faktycznie lubil. Jak mu postawili duze piwo, to palce mu po klawiaturze biegaly, ze wzrok nie nadazyl.
- A na skrzypcach nie gral? - zaciekawila sie Katarzyna.
- Na skrzypcach? Zaraz, zaraz… Na skrzypcach… Nie, przy mnie nigdy, ale kiedys wspomnial, ze uczyl sie na skrzypcach, jak byl lebkiem, znaczy gdzies za Stalina jeszcze, no moze ciut pózniej, bo zaraz po wojnie to on sie urodzil. Gral, ale harmonia mu bardziej podpasowala. Jak on to mówil? Ze skrzypce to przeklety instrument i nie chce go brac do reki?
Wymienily porozumiewawcze spojrzenia.
- A co pan powie o tej malej Zuzannie? - zapytala alchemiczka.
- Tej, co to sie nim jakby opiekowala? Zlote dziecko… Madra wyjatkowo, zawsze odpowiednie slowo do krzyzówki mi podpowiedziala! Glówka nie od parady. I ladniutka taka, jakbym mial choc ze czterdziesci lat mniej, to sam bym sie zakrecil - westchnal zalosnie i bezradnie. - Ale gadaja, ze zwariowala - sciszyl glos. - Jakos tak po jego smierci jakby. Moze tak go lubila, ze to z zalu?
Читать дальше