Albo sie trupa przestraszyla…
Pozegnaly sie uprzejmie i opuscily obejscie.
- Wszystkie poszlaki i zeznania ladnie sie pouzupelnialy. Ewidentnie skrzypce dziewczyna dostala od tego starego dziwaka albo przywlaszczyla je sobie po jego smierci. Czy wiedziala o nich, czy znalazla przypadkiem, nie ma wiekszego znaczenia. Ale nie zostala w pore ostrzezona lub zignorowala ostrzezenie. Ostatni wlasciciel, choc sam byl muzykiem, uwazal je za przeklete - Katarzyna rozwazala zdobyte informacje.
- Granie w knajpach na akordeonie niekoniecznie czyni czlowieka muzykiem - ofuknela ja kuzynka. -
Ale masz racje. Wracamy na kwatere…
*
Katarzyna uruchomila komputer i zalogowala sie do sieci. Zaraz tez odezwal sie wynajety ekspert.
- Witam, pani Katarzyno, czy jak sie tam pani naprawde nazywa - uklonil sie.
- A dlaczego niby mialbym sie jakos inaczej nazywac? - zirytowala sie.
- No bo u was, w sluzbach, to sie pewnie uzywa falszywych tozsamosci na czas akcji - wyjasnil z kamienna powaga.
- Dobrze, moze mi pan mówic Adelajda Kowalska. - Machnela reka. - A to moja oficer prowadzaca Isaura Malinowska. - Wskazala kuzynke. - Jesli tak panu wygodniej…
Stanislawa z trudem stlumila chichot.
- To nie bylo latwe zadanie - glos eksperta byl nieco znieksztalcony przez komputer. - Ale to i owo udalo mi sie wygrzebac. Na poczatku dwudziestego wieku skrzypce grobliczowskie o wygladzie pasujacym do przeslanych fotografii posiadal litewski kompozytor Mikalojus Konstantinas Ciurlionis.
Nie wiem, czy panie o nim slyszaly?
- Piate przez dziesiate - przyznala Stanislawa. - Mieszkal w Warszawie, malowal tez obrazy?
- Dokladnie tak. Uchodzi za jednego z czolowych twórców litewskiego odrodzenia narodowego.
Komponowal, malowal obrazy, dosc paskudne, moim zdaniem, ale maja swoich wielbicieli. W kazdym razie w mlodosci uczeszczal do szkoly przy kapeli ksiecia Michala Oginskiego w Plungianach.
Wiadomo, ze w inwentarzach plungianskich z konca osiemnastego wieku wymienione sa dwa egzemplarze skrzypiec „grobliczowskiej roboty”. Jeden opisano jako „czarne skrzypce”. Róznily sie od pozostalych roboty Groblicza tym, ze byly bardzo ciemne, prawie czarne, podczas gdy on robil instrumenty raczej kasztanowej barwy. Prawdopodobnie ten wlasnie egzemplarz otrzymal w prezencie mlody Litwin.
- Czyli mamy trop?
- No nie do konca pewny - westchnal. - Okreslenie „skrzypce grobliczowskie” dotyczylo nie tylko wyrobów samego Marcina Groblicza, ale rozciagalo sie na instrumenty jego czterech kolejnych potomków i czasem co zdolniejszych nasladowców. Ród Grobliczów to w ogóle horror genealogiczny.
Pieciu kolejnych lutników mialo na imie Marcin. Ostatni zmarl w drugiej polowie osiemnastego wieku.
- Podpinali sie pod legende zalozyciela rodu? - usmiechnela sie Katarzyna.
- Na to wyglada. Niemniej Litwin takie skrzypce mial. Ogladali je jego nauczyciele, Antoni Sygietynski i Zygmunt Noskowski. Opisali je jako bardzo ciemne, prawie czarne. Niestety, jak to wtedy mawiano, Ciurlionis zachorowal na glowe. Domniemywa sie, ze to mogla byc schizofrenia.
Prawdopodobnie mial tez zaawansowana gruzlice. Umieszczono go w prywatnym szpitalu, wlasciwie sanatorium dla umyslowo chorych Czerwony Dwór, w Pustelniku pod Warszawa. Tam zmylil pielegniarki, poszedl sobie w samej koszuli szkicowac owoce jarzebiny. Byl luty i ciezkie mrozy. Gruzlica w polaczeniu z zapaleniem pluc daly efekt zwany wówczas galopujacymi suchotami. No i niestety sie wykonczyl. Znalazlem notke, ze wsród jego rzeczy osobistych wydawanych rodzinie brakowalo skrzypiec roboty Groblicza. Afera byla grubsza, bo i cenne, i pamiatkowe, dar od ksiecia patrona, który otaczal opieka i sponsorowal muzyka.
- Nie zostaly odnalezione?
- Niestety. Jego ojciec próbowal sie czegos dowiedziec, przeprowadzic wlasne dochodzenie, niestety, przezyl syna tylko kilka lat, padl od pruskiej kuli w tysiac dziewiecset czternastym, tez zreszta nieopodal Warszawy. Co ciekawe, w latach dwudziestych skrzypce ponownie usilowano odnalezc.
Poszukiwania prowadzil Eugeniusz Morawski, tez malarz i kompozytor, przyjaciel Ciurlionisa, a nawiasem mówiac, równiez jego niedoszly szwagier. Wzmianki sa w jego korespondencji z Karolem Szymanowskim. Poszukiwania zintensyfikowal pod koniec lat trzydziestych. Mimo uplywu lat ustalono, ze instrument ukradl
jeden z odwiedzajacych szpital i nieswiadomy wartosci zastawil w lombardzie. Nie zostaly wykupione, ale Zyd prowadzacy lombard lubil sobie porzepolic po pracy, wiec zabral je do domu. Przypadkiem jego sasiadem byl znany satyryk pochodzenia zydowskiego, Leo Belmont. Zainteresowal sie instrumentem i odkupil go za niebagatelna kwote tysiaca zlotych. Opublikowal o nich artykulik.
- Satyryczny?
- Raczej kasliwy, pietnowal w nim lichwe, argumentujac, jak to cenne pamiatki naszej przeszlosci trafiaja w lapy niczego nieswiadomych handlarzy. Niestety, zaraz potem wybuchla wojna. Leo Belmont trafil do warszawskiego getta. Umarl w tysiac dziewiecset czterdziestym pierwszym roku, prawdopodobnie po prostu ze starosci, mial prawie osiemdziesiat lat. I tu trop sie urywa. Morawski skrzypiec chyba nie odzyskal. Skoro znalazly je panie na Slasku, to prawdopodobnie jakis Niemiec je sobie przywlaszczyl, zawiózl do domu, a potem wial przed Armia Czerwona tak szybko, ze nie zdazyl zabrac. Co ciekawe, znalazlem tez wzmianke, jakoby widziano je po wojnie w Walbrzychu. Opisal je w notatce prasowej dziennikarz „Trybuny Ludu”, chcial nawet odkupic od wlasciciela, ale do transakcji nie doszlo.
- To jakis pechowy instrument - zauwazyla alchemiczka. - Jeden uzytkownik dostal schizofrenii, drugi poszedl do piachu w getcie, trzeci…
- Yhum… - mruknela Katarzyna. - No cóz, dziekujemy, panie Robercie, za informacje, to sie nazywa naprawde profesjonalna robota! Czy…
- Otrzymana zaliczka w pelni pokrywa koszta uslugi. Dodam jeszcze, ze inne skrzypce przypisywane Grobliczowi dwa lata temu wystawiono w jednym z warszawskich domów aukcyjnych. Cena wywolawcza wynosila sto tysiecy zlotych. Nie znalazly jednak nabywcy. Polecam sie na przyszlosc. - Fachowiec uklonil sie. - Jakbym jeszcze cos znalazl, dam znac. A, i zaraz przesle na mejl poskanowane materialy.
Rozlaczyl sie.
- Walbrzych jest niedaleko - mruknela Katarzyna. - Instrument mógl zawedrowac stamtad do Piechowic.
Myslisz, ze chodzi o egzemplarz Zuzanny?
- Jestem niemal pewna. To rzadkosc, pojawienie sie drugiego egzemplarza w tym samym miejscu i czasie wydaje mi sie malo prawdopodobne. Zatem mamy przesledzona historie skrzypiec od co najmniej konca osiemnastego wieku.
Stanislawa przyniosla z auta skórzana walize, dlugo kartkowala opasly wolumin. Katarzyna tylko raz rzucila jej okiem przez ramie. Ksiega wygladala na receptariusz, moze poradnik zielarski. Wreszcie alchemiczka odlozyla ja z westchnieniem.
- Nie ma tego, czego szukalas?
- Nie szukalam konkretnej rzeczy, tylko bezpiecznego sposobu. W tych skrzypcach zakleta jest pewna tajemnica. Nie poznamy jej, jesli nie spróbujemy isc tropem dziewczyny. Poniewaz wydaje mi sie to cholernie niebezpieczne, szukalam innych sposobów ugryzienia tematu.
- Zamierzasz wywolac duchy poprzednich wlascicieli instrumentu?
- To niebezpieczne… Poza tym chyba zupelnie bezcelowe. Co moga nam powiedziec? Oczywiscie zakladajac, ze to oni by przyszli na spotkanie, a nie podszywajacy sie pod nieboszczyków demon…
Jest pewna metoda. Tez nie bardzo bezpieczna. Taka mieszanka, która pozwala we snie zobaczyc troche wiecej…
Stasia zaczela wydobywac z walizki mozdzierze, tygielki i sloiczki z róznymi substancjami.
- Hmm… Wloklas ze soba cale to laboratorium? - zdziwila sie Katarzyna. - Zalozylas od razu, ze bedzie potrzebne?
- Nie zakladalam, ale dopuszczalam taka mozliwosc - odpowiedziala Stanislawa. - Od chwili, gdy uslyszalam, ze ktos potrzebuje pomocy alchemika. Zreszta zabralam tylko podstawowy zestaw, ze sie tak wyraze, farmaceutyczny…
Читать дальше