- Jestesmy kwita - potwierdzila.
*
Opuszczajac Wroclaw, trafily na spore, niezmiernie irytujace korki.
- Nie brzmi to szczególnie sensownie - westchnela Katarzyna.
- Przepowiednie z reguly wymagaja interpretacji. - Starsza kuzynka wzruszyla ramionami. - Na przyklad slynne centurie Nostradamusa to kompletny belkot, aczkolwiek skrywaja ciekawe informacje.
- Tylko ze zazwyczaj dopasowywane sa do wydarzen, które juz nastapily… W druga strone dzialaja zdecydowanie gorzej.
- Moze dlatego, ze nie umiemy ich wlasciwie odczytac?
- A slyszalas o synu Nostradamusa?
- Nie? Kim byl? - zaciekawila sie Stanislawa.
- W tym problem, ze nikim waznym. Strasznie chcial dorównac ojcu i zaczal wyglaszac wlasne przepowiednie. Miedzy innymi zapowiedzial, ze konkretnego dnia nastapi pozar jego rodzinnego miasta. Wieczorem przylapano go szalejacego z pochodnia na strychach kamienic… Próbowal nagiac rzeczywistosc do wlasnego proroctwa. Zostal powieszony.
- Fascynujace. Innymi slowy, jestes sceptyczna…
- Tego nie powiedzialam - westchnela eks-agentka. - Kumplujac sie z toba, widzialam rzeczy, które wstrzasnelyby najwiekszymi sceptykami.
- No cóz - westchnela Stanislawa. - Nasza rzeczywistosc jest jak zamarzniety staw. Wiekszosci ludzi wystarczy slizganie sie po powierzchni. Czasem jednak lód troche nadpeknie.
Katarzyna zjechala na chodnik i zatrzymala auto.
- Zaraz wracam - powiedziala i zanurkowala w sklepie dla modelarzy. Wrócila po chwili z pudelkiem w rece.
- Co tam masz? - zaciekawila sie kuzynka.
- Trzecia reke.
- Co?!
- Taki chwytak z lupa, którego uzywaja jubilerzy i elektronicy przy lutowaniu drobnych elementów -
wyjasnila Katarzyna.
- Hmm… Czy to nie byloby zbyt proste? I jak niby mamy tego uzyc? Do skrzypiec przykrecic?
- Tego to juz nie wiem. Ale jak juz wymyslimy sposób, lepiej miec to w bagazniku, niz fatygowac sie kolejny raz do miasta.
*
Na miejsce dotarly wczesnym popoludniem. Zdzislaw wyszedl im na powitanie.
- Mialbym prosbe - powiedzial. - Gdybyscie mogly posiedziec dwie godziny z Zuzanna… Strzelil mi termostat w kotlowni, musze wymienic, a zona jeszcze nie wrócila. Niby siostry nie trzeba pilnowac, ale same wiecie, jak to jest…
- Oczywiscie, dotrzymamy jej towarzystwa - zgodzila sie Stanislawa. - Gdzie jest?
- W swoim pokoju.
Powedrowaly na góre. Dziewczyna faktycznie siedziala w fotelu, nieruchoma jak manekin. Stanislawa pochylila sie, popatrzyla jej w oczy, potem przywolala kuzynke gestem i wyjela z kieszeni lusterko.
- Popatrz na jej zrenice - powiedziala.
- Jak glówki szpilek…
- A nasze szerokie, bo tu ciemnawo dosyc… Ona jest gdzie indziej. W jasnym, mocno oswietlonym miejscu.
Katarzyna poczula dreszcz na plecach.
- Co robimy? - spytala. - To znaczy mialam na mysli, czy wiedza zdobyta we Wroclawiu podsuwa ci jakas idee…
- Gdy bylam mloda, stosowano zasade, ze podobne leczy podobne. Na przyklad na zóltaczke ordynowano chorym cytryny i rosól z kanarków.
- Ble…
- A choroby sercowe leczono wywarami z roslin, które mialy liscie lub kwiaty ksztaltu serca.
- Genialne w swojej prostocie. Tylko nie wiem, jakich lisci szukac w tym przypadku.
Jak wyglada dusza?
- Hmmm… - rozwazala alchemiczka. - Obraz do niej nie dociera. Komunikaty werbalne tez najwyrazniej nie. Moze zatem nie slowa, tylko dzwieki?
- To znaczy?
- Moze trzeba jej zagrac na skrzypcach? - zastanawiala sie na glos Stanislawa.
- Gra na skrzypcach ewidentnie jej zaszkodzila… - zglosila obiekcje mlodsza kuzynka. - Niby jest tez powiedzonko: „Lecz sie tym, co ci zaszkodzilo”, ale jakos nie jestem przekonana co do jego uzytecznosci.
- Przynies instrumenty.
- Oba?
- Tak. I nuty. I moze tez pulpit.
Katarzyna uwinela sie w pare minut. Potem pochylila sie i spojrzala w twarz Zuzanny. Dziewczyna siedziala nieporuszona. Jej oczy wpatrywaly sie w jeden punkt, gdzies daleko poza rzeczywistoscia.
Eks-agentka siegnela po zwykle skrzypce i pociagnela po strunach. Zrenice dziewczyny nawet nie drgnely. Zmienila melodie. Znów bez efektu.
Alchemiczka ujela skrzypce Groblicza. Zagraly w duecie. Ale na Zuzannie nie wywarlo to najmniejszego wrazenia. Nadal siedziala nieruchomo jak manekin.
- Do chrzanu… - mruknela Stanislawa. - A moze ona?
- Co ona?
- Ona niech zagra.
- Przeciez ona siedzi…
- No wlasnie. Siedzi i nic nie robi, a my sie meczymy.
- Co masz na mysli?
- Pomóz mi przesadzic ja na podloge. Tu, na srodek dywanu.
Zuzanna nie stawiala oporu. Alchemiczka otworzyla laptop dziewczyny, uruchomila historie przegladania. Znalazla najczesciej odtwarzany koncert. Poplynely dzwieki.
Wyjela czarne skrzypce z rak kuzynki. Uklekla za siedzaca, objela ja. Katarzyna w mig domyslila sie, o co chodzi. Oparla zeberko na ramieniu dziewczyny, wlozyla jej skrzypce w reke, zacisnela palce na gryfie. W druga dlon wetknela smyczek. Stanislawa siegnela od tylu i poprowadzila jej reke. Struny wydaly dzwiek jak zawiasy dawno nieotwieranej obory. Poprawila uchwyt, naciskajac na palce Zuzanny.
- Daj nuty - polecila. - Otwórz na zalozonej stronie.
- Dasz rade zagrac na skrzypcach tak niejako na cztery rece?
- Nie bardzo. Ale moze choc kawalek ja poprowadze…
- Uzyc trzeciej reki! To by sie zgadzalo!
- No wlasnie…
Katarzyna pospiesznie opuscila pulpit maksymalnie nisko. Otworzyla nuty i raz jeszcze puscila nagranie z laptopa.
Stanislawa odczekala do konca taktu i poprowadzila smyczek dlonia Zuzanny, dociskajac jej palce swoimi. Nagle zaskoczylo. Dlonie ozyly. Alchemiczka puscila dziewczyne i odsunela sie. Zuzanna grala. Twarz pozostala bez wyrazu, rece poruszaly sie jakby zupelnie niezaleznie.
- Przebilysmy sie! - ucieszyla sie Katarzyna. - Bodziec zewnetrzny dotarl do niej…
Chyba.
- Tylko nic nam to nie daje… Przewróc strone! - Stasia spostrzegla, ze skrzypaczka gra juz ostatnia linijke.
- Ona nie patrzy przeciez w nuty.
- Ona moze nie, ale niewykluczone, ze jej mózg tak. Jak przy slepowidzeniu, gdy oczy pracuja, tylko swiadomosc nie wie, ze mózg przetwarza obrazy.
Alchemiczka patrzyla na grajaca Zuzanne.
- Niezle nam idzie. Czy masz jakis kolejny pomysl? - zapytala ostroznie Katarzyna.
- Nie. Ale moze obudzi sie, gdy dojdzie do konca.
- Albo i nie.
- Owszem. To cos da albo nic nie da - zakpila Stasia. - A gdyby tak w duecie? - zadumala sie.
Wziela drugie skrzypce i usiadla naprzeciwko. Zagraly razem. Laptop ucichl. W tym samym momencie Zuzanna doszla do konca melodii. Katarzyna polapala sie w mig. Przewrócila strone. Teraz Stanislawa zaczela pierwsza, dziewczyna wyczekala do konca taktu i przylaczyla sie.
- Skombinuj jakies inne nuty - polecila alchemiczka, nie przerywajac gry.
- Vivaldi?
- Moze byc. Ja to znam, nie wiem, czy ona tez. Ale skoro tu leza, to chyba cwiczyla…
Trzeba cos, czego nie zna.
- Tu sa jedne jeszcze zafoliowane!
- To rewelacyjnie! Odpakuj i rozstaw jej przed nosem.
- Ona nadal chyba nie patrzy.
Melodia dobiegla konca. Reka Zuzanny uniosla smyczek, chciala grac cos swojego, ale Stanislawa znowu ja ubiegla. Dziewczyna drgnela i spojrzala w nuty, po czym gdy takt dobiegl konca, dolaczyla. Wzrok wodzil po linijkach, zrenice rozszerzyly sie. Katarzyna przewrócila strone.
Dograly wspólnie do konca. Kolejna melodia… Stanislawa nawiazala kontakt wzrokowy z dziewczyna i skinela glowa na znak, kiedy wchodza. Graly w duecie. Skonczyly po kilku minutach. Zuzanna opuscila skrzypce i nagle rozejrzala sie wokolo, jakby obudzona z glebokiego snu.
- Kim jestescie? - zapytala.
- Twoimi przyjaciólkami - mruknela alchemiczka. - Tak mi sie przynajmniej wydaje…
- Nie znam was…
Читать дальше