Widac bylo, ze na aukcje starali sie ubrac mozliwie elegancko, ale Katarzyna szybko spostrzegla, ze buty dziewczyny, choc wypastowane i wypolerowane na wysoki polysk, sa juz mocno znoszone. Chlopak siedzacy bezposrednio za nia mial koszule Armaniego i przyzwoita sztruksowa marynarke, lecz zdradzaly go poprzecierane mankiety.
- Tysiac szescset zlotych. Czy ktos da wiecej? - glos prowadzacego licytacje przerwal kobiecie obserwacje.
Stanislawa automatycznym gestem podniosla plakietke z numerem. Po drugiej stronie przejscia ciemnowlosa dziewczyna zrobila to samo. Nikt wiecej nie zainteresowal sie przedmiotem. Nuworyszom i ich flamom ewidentnie sie nudzilo. Antykwariusze i kolekcjonerzy nie byli zainteresowani. Co z tego, ze mapa ladna, skoro to tylko stara kopia… Zebrani czekali na kolejne, ciekawsze pozycje.
- Tysiac osiemset - odezwal sie mezczyzna prowadzacy aukcje. - Czy ktos z panstwa da dwa tysiace?
Alchemiczka podniosla plakietke. Ciemnowlosa zawahala sie przez chwile, ale ponaglana przez towarzyszy zagryzla wargi i zrobila to samo. Na jej nadgarstku blysnal czerwienia wytatuowany kogut.
- Mamy dwa tysiace. Czy ktos da dwa tysiace dwiescie? Stanislawa zawahala sie.
- No - szturchnela ja Katarzyna.
Alchemiczka spojrzala na przeciwników. Zagryzli wargi i patrzyli na nia w napieciu. Widac bylo, ze chca walczyc, ale juz i tak przekroczyli zakladany budzet. Usmiechnela sie, wzruszyla ramionami i odlozyla numerek na kolano. Plakietka w rece ciemnowlosej dziewczyny pozostala triumfalnie uniesiona w góre.
- Po raz pierwszy… Nikt nie da wiecej za ten piekny okaz sztuki kartograficznej? No cóz… Po raz drugi… Toz przeciez jak za darmo… No cóz, mówi sie trudno. Po raz trzeci. Sprzedano pani z plakietka numer piecdziesiat szesc. - Stuknal mlotek.
- Czemu nie licytowalas? - zapytala Katarzyna.
- Bo im na tym znacznie bardziej zalezy, a widac, ze nie maja kasy, zeby dalej walczyc - mruknela Stasia. - Nie lubie tak bez powodu deptac ludzi. Pies tracal, fajna mapa, pasowalaby na sciane, ale powiesze sobie cos innego.
Omiotla wystawe wzrokiem, przekartkowala raz jeszcze katalog aukcyjny i wzruszyla ramionami. Tyle ze po prostu nie bylo juz „nic innego”. Kossakowie i im wspólczesni polscy malarze jakos stronili od tematyki morskiej.
- No cóz, kupimy gdzie indziej - westchnela. - Moze wypuscimy sie do Gdanska któregos dnia i pobuszujemy po tamtejszych galeriach.
Ogloszono przerwe. W przyleglej sali serwowano skromny poczestunek dla uczestników licytacji.
Tlumek zebral sie wokolo stolu. Kuzynki Kruszewskie nie mialy tym razem ochoty ani na lampke wina, ani na kawalek ciasta. Ruszyly do wyjscia. Ciemnowlosa dziewczyna stala przy drzwiach, najwyrazniej na nie czekala.
- Dziekujemy, alchemiczko. - Dygnela.
- Nie ma za co. - Stanislawa wzruszyla ramionami. - Niech wam bedzie na zdrowie.
Minely dziewczyne i wyszly. Po ulicy Szpitalnej hulal radosny wiosenny wietrzyk. Na niebie mknely wesole biale obloczki. Wiosna… Jeszcze kilka dni i drzewa pieknie sie zazielenia, panienki zaloza krótkie spódniczki, a planty zaroja sie od dzieciaków na rolkach.
- Znasz ja? - zagadnela Katarzyna.
- Kogo? - nie zrozumiala jej kuzynka.
- No, te dziewczyne, która wylicytowala mape.
- No skad niby? - zdziwila sie Stasia. - To na pewno nie byla zadna z moich uczennic…
- Zmarszczyla brwi. - Nie kojarze… A chyba bym zapamietala te lalkowata buzie i brwi jak szczoteczka do zebów…
- To skad wiedziala, ze jestes alchemiczka?
- Co?! - Stanislawa popatrzyla na kuzynke zaskoczona.
- Ta dziewczyna powiedziala: „Dziekujemy, alchemiczko”. Milo z jej strony, ale zastanawiam sie, skad wiedziala, czym sie zajmujesz.
- Calkiem ciekawe, ale nieistotne - zbagatelizowala sprawe Stanislawa. - Gdzie pójdziemy na obiad?
*
W pokoiku na poddaszu zaniedbanej krakowskiej czynszówki Anna Czwartek wyciagnela z szafki czajnik.
Wstawila wode na herbate. Marcel usiadl na brzegu krzesla, jakby oniesmielony samym faktem, ze dama wpuscila go do mieszkania. Mieli niewyobrazalna mase doskonalego ciasta. W dodatku w kilkunastu rodzajach. Uczestnicy licytacji zjedli niewiele. Poniewaz reszta zgodnie z przepisami miala isc do utylizacji, obsluga, sprzatajac sale, pozwolila zabrac „na wynos” ile wlezie, znalazlo sie nawet kartonowe pudelko. Do tego dorzucono im z kilogram pomaranczy i mandarynek w czastkach.
Rozlozyli kupiona mape na stole. Marcel wzial mocna lupe i zaczal studiowac opisy.
Dluzsza chwile nic nie mówil.
- Wielkosc wyspy nie trzyma proporcji - westchnal wreszcie. - Jesli porównam ze skala, to moge powiedziec, ze przesadzili co najmniej pieciokrotnie… W opisach na marginesach tez nie ma zadnych danych nawigacyjnych.
- A wykreslone na powierzchni oceanu linie? To nie sa siatki rózy wiatrów jak na dawnych portolanach?
- Niestety, to chyba tylko ozdoba…
Dlon jej zadrzala, ale nie upuscila puszki z herbata.
- Czyli nie przyda nam sie do niczego? Nie tylko niepotrzebnie zaryzykowalismy zycie, pojawiajac sie na aukcji, ale na dodatek wywalilismy taka kwote w bloto…
- W bloto nie - uspokoil ja. - Mapa jest kolejnym cennym okruchem naszego swiata… Co do tej siatki, moge sie przeciez mylic. Jestem w stanie wyliczyc wspólrzedne linii brzegowej, a takze wyznaczyc pozycje osad czy srodek wyspy. Ale nawet niewielki blad obliczen na mapie oznacza kilkadziesiat kilometrów przesuniecia u celu. A to na morzu duzo. Poprzednio spedzilem tydzien, usilujac odnalezc ten skrawek ladu…
- Poprzednio byles z bratem. Tym razem bedziesz ze mna. Spróbujmy… - poprosila.
- Spróbujemy - obiecal. - Musze tylko zebrac pieniadze na wyczarterowanie jachtu. Najwyzej sprzedam motocykl. Nie jest wiele wart, ale to nietypowy model i w niezlym stanie. Moze ktos zechce go przerobic albo tuningowac.
Zagryzla wargi. Marcel dopil herbate i wstal od stolu. Przez chwile tesknie patrzyl na szarlotke, ale zrezygnowal. Chyba bal sie przytyc.
- Odpocznij - powiedzial. - Musisz jutro rano byc wyspana na zajeciach. A i na mnie pora. Ordynator mnie zabije, jesli sie spóznie na praktyki. No i tez musze byc przytomny.
Patrzyla, jak zaklada rekawice i bierze kask lezacy kolo fotela. Czekalo go kilka godzin nocnej jazdy do stolicy. Pocalowal ja w policzek i wyszedl. Przylozyla na chwile dlon do miejsca, gdzie poczula jego wargi… Wreszcie ocknela sie z zadumy. Zaryglowala starannie drzwi. Zalozyla dodatkowe zabezpieczenie. Zjadla jeszcze kawalek ciasta - bylo doskonale - a reszte wstawila do lodówki. Zapas na trzy, moze nawet cztery dni. Przez kolejne dwie godziny czytala skrypty akademickie, od czasu do czasu siegajac po kawalek mandarynki. Wreszcie wziela prysznic i w samej halce zanurkowala do lózka.
*
Nad Krakowem zapadal wczesny wiosenny wieczór. Zachmurzylo sie, zanosilo na deszcz. Stanislawa siedziala, haftujac bluzke. Katarzyna najpierw zniknela na jakis czas, potem grzebala w Internecie ze trzy godziny, klnac i mamroczac pod nosem. Wreszcie, zadowolona, pozapisywala dokumenty i uruchomila drukarke.
- Co robisz? - zagadnela Stanislawa znad ksiazki.
- Sprawdzalam rózne bazy danych. A tak konkretnie… No cóz… Zastanowila mnie tamta dziewczyna.
- Ta z aukcji?
- No wlasnie.
- Jak masz za duzo czasu albo sie nudzisz, to moze idz sobie do kina… - poradzila zyczliwie Stanislawa. - Wprawdzie obecne filmy to przewaznie straszna chala, ale lepsze to niz slepienie sie w Internet. Ludzkosc przez tysiace lat obywala sie bez tej zarazy… Zreszta bez elektrycznosci tez dawalismy sobie rade przez cale wieki… Ja i dzis lubie posiedziec wieczorem przy swiecach.
- Ona mnie niepokoi. Jakos cie rozpoznala. Zidentyfikowala. Doszlam do wniosku, ze na wszelki wypadek lepiej dowiedziec sie, kim jest.
- Wlamalas sie do bazy danych domu aukcyjnego?
Читать дальше