polarnych faktycznie istnieja.
Jego rodzinny Mehlsack doszczetnie zrujnowany bombardowaniem… Tam zreszta wkroczyli Sowieci.
Mialby zostac niewolnikiem na tej dziwnej wyspie? Dobre sobie… Ziemia jalowa, prawie same skaly.
Ale i tu przeciez zyja ludzie… A nawet robia niezle buty…
- Mam pytanie - odezwal sie glosno.
Siwobrody spojrzal na niego i laskawie skinal glowa.
- Pytaj.
- Skoro mamy byc waszymi niewolnikami… Bedziemy pracowac w kopalniach i kamieniolomach, czy moze znajdzie sie tu zajecie dla szewca i modystki?
- To zalezy od tego, czy zdolacie dorównac tutejszym rzemieslnikom. Na naszej wyspie kazdy robi to, do czego ma najwieksze predyspozycje. Jesli umiecie i lubicie ciezko pracowac, zle wam nie bedzie i z glodu tez nie umrzecie.
Mlody Niemiec odszukal wzrokiem Klare. Z jej miny wywnioskowal, ze podjela te sama decyzje.
Spojrzala mu w oczy i skinela glowa.
Rozdzial 1
Wiosenny warszawski deszcz lal jak z cebra. Anna Czwartek wyskoczyla z autobusu. Trafila oczywiscie prosto w wielka kaluze i do reszty przemoczyla buty. Na przystanku nie postawiono wiaty.
Pospiesznie naciagnela kaptur i pobiegla miedzy drzewa. Tu ulewa nieco mniej dokuczala. Deszcz stracil troche mlodych lisci, dziewczyna, slizgajac sie na nich, pare razy omal nie upadla.
Przebyla ostatni fragment otwartej przestrzeni pomiedzy brama a wejsciem do biblioteki i z ulga ukryla sie pod dachem. Krótki odcinek przebyty klusem wystarczyl, by przemokla na wylot. Oddala w szatni kurtke. Spodnie miala zachlapane do kolan, buty mozna bylo wyzymac. Namacala w kieszeni kilka zaplatanych monet, wystarczylo na duza kawe z automatu. Przez chwile grzala dlonie o kubek, potem wychleptala prawie wrzaca ciecz. Powoli rozgrzala sie.
- Spokojnie - mruknela pod nosem. - Buty wyschna, spodnie tez. A po poludniu pogoda powinna sie poprawic…
Minela katalogi. Klebil sie tu tlumek studentów, ogonek do czytelni glównej wystawal na zewnatrz.
Powedrowala schodami na pietro, a potem dlugim korytarzem prosto i w prawo. Tu dla odmiany bylo cicho, slyszala echo wlasnych kroków na kamiennych plytach posadzki. Pod oknem w donicach rosly jakies egzotyczne rosliny. Skrzywila sie w duchu, patrzac na paskudny marmur, którym wylozono sciany. Za to bylo tu przyjemnie cieplo. Przestala szczekac zebami.
Wreszcie weszla do czytelni mikrofilmów.
- Pani…? - Slyszac kroki, bibliotekarz podniósl wzrok.
- Anna Czwartek. Zlozylam w piatek rewersy. - Podala mu nowiutka, wczoraj wyrobiona karte biblioteczna.
- A tak, materialy… Prosze. - Dal jej plakietke z numerem miejsca i pudelko, w którym spoczywalo osiem rolek mikrofilmu. - Czy poradzi sobie pani?
- Oczywiscie, dziekuje.
Zasiadla do przedpotopowego czytnika, pamiatki po dawno nieistniejacej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Odwinela klisze, wkrecila koncówke mikrofilmu w pusta rolke, przewinela poczatek.
Szukanie igly w stogu siana, pomyslala. A nawet jesli cos znajde, beda to zapewne, tak jak w Krakowie, nieliczne wzmianki, wskazówki bardzo ogólnikowe… Jednak sprawdzic trzeba.
Zaglebila sie w czasopismo „Morze”, wydawane przed wojna przez Lige Morska i Kolonialna.
Przelatywala wzrokiem kolejne stronice. Budowa okretów, linie zeglugowe, wysylka szczakowskiego cementu portlandzkiego do Peru… General Orlicz-Dreszer spotyka sie z Polonia w Brazylii, polscy instruktorzy szkola murzynska armie w Liberii, korespondencja z wojny wlosko-etiopskiej. Wszystko to ciekawe, zajmujace, ale nie tego szukala… Po wojnie gazeta zmienila nieco profil, widac idea posiadania przez Polske kolonii za morzem okazala sie w nowej rzeczywistosci passé. Ale budowa floty pelnomorskiej i handel transoceaniczny nawet w tej zupelnie innej rzeczywistosci mialy swoich zwolenników.
Minela godzina, druga, trzecia, piata… Spodnie odparowaly pierwsze, potem wyschly tez buty. W
czytelni nie wolno ani jesc, ani pic. A odrywac sie od roboty i szukac barku nie miala ochoty.
Nieznacznym ruchem wyjela z kieszonki na piersi piec ziarenek kawy, wlozyla w usta i przezula.
Niewielki zastrzyk kofeiny pobudzil ja. Z siedemdziesieciu roczników przejrzala dwadziescia jeden.
Natrafila na trzy kompletnie bezwartosciowe wzmianki. Wreszcie jej zegarek pokazal szósta. Pora isc. Z zalem zwinela szpule i zwrócila materialy. Marcel czekal na nia w holu.
- Oczy masz jak królik - powiedzial na powitanie.
Powinna sie obrazic, ale w jego glosie pobrzmiewala troska.
- To od gapienia sie w czytnik mikrofilmów - wyjasnila. - Szkoda, ze do tej pory tego nie zdigitalizowano… Wrzuciloby sie slowa kluczowe w komputer, kwadransik i po klopocie.
- Urodzilismy sie jakies pietnascie, moze dwadziescia lat za wczesnie… Bo wczesniej czy pózniej chyba to zrobia. - Zamyslil sie.
- Ale sprawdzic musimy teraz - westchnela. - Trzeba za wszelka cene ograniczyc obszar poszukiwan.
Musimy zblizyc sie do ladu na dziesiec do pietnastu mil morskich… No i sama wyspa duza przeciez nie jest…
- Dawne mapy pokazuja nasza ojczyzne jako ziemie wielkosci nieomal Islandii. Ale to przeklamanie typowe dla ówczesnych kartografów. Tak samo jak znaczne skrócenie odleglosci miedzy wybrzezem Norwegii a Islandia… Mama twierdzi, ze wyspa ma zapewne nie wiecej niz dwanascie kilometrów srednicy.
- To jeszcze gorzej - westchnela. - Nawet dysponujac mapami, nielatwo byloby odnalezc tak niewielki skrawek ladu. To jak celowanie z luku do niewielkiej tarczy…
- W dodatku niewidocznej… Cos ciekawego znalazlas?
- W zasadzie same smieci. Relacja marynarza z okretu handlowego, plynacego do Bostonu. Sztorm zniósl ich na pólnoc od normalnego szlaku i mieli kolizje z rafa nieoznaczona na mapach.
Gdzies dwa dni drogi na poludniowy zachód od Islandii.
Uzytecznych szczególów brak.
- To by sie mniej wiecej zgadzalo, a przynajmniej warto sie przyjrzec blizej - powiedzial. - Ale bez dokladniejszych koordynat… A moze ten czlowiek jeszcze zyje?
- Relacja jest z tysiac dziewiecset trzydziestego. Byl juz wówczas doswiadczonym marynarzem.
Liczmy, ze zaczal wczesnie… No niechby mial dwadziescia piec lat w chwili kolizji.
- Rocznik tysiac dziewiecset piaty, a prawdopodobnie jeszcze wczesniejszy. Nie wydal zadnych wspomnien, pamietników?
- Sprawdzmy. - Wskazala gestem szafki katalogów.
Niestety, juz po paru minutach nadzieja rozwiala sie. Najwyrazniej relacja spisana przez przedwojennego dziennikarza byla jedynym sladem po tajemniczym wilku morskim.
- To na nic - westchnela.
- Wygladasz na straszliwie zirytowana…
- Biblioteki mnie frustruja.
- Co prosze? - zdziwil sie.
- Czuje bezsilnosc. W tym budynku sa miliony ksiazek i zapewne dziesiatki tysiecy roczników róznych gazet. Wsród miliardów wydrukowanych slów z pewnoscia sa te, których poszukujemy. Klopot w tym, ze nie potrafimy ich znalezc.
- Masz racje - westchnal. - Tu jest wszystko. I zarazem nie mozemy znalezc klucza…
Pewnie jestes zmeczona i glodna jak wilk?
- Ano jakos nie bylo czasu nic przetracic.
- To konczmy na dzis i jedzmy na kolacje…
*
Stanislawa Kruszewska nieczesto przemeblowywala mieszkanie. Jednak co kilka lat budzila sie rankiem i toczac wokolo zamglonym jeszcze wzrokiem, stwierdzala, ze uklad mebli nazbyt jej sie juz opatrzyl. Tak bylo i tej wiosny. W saloniku wystarczylo poprzestawiac sprzety i przewiesic obrazy. Mniejszy pokój postanowila przemeblowac definitywnie, by nadac mu zupelnie inny charakter.
Wystylizowala pomieszczenie na gabinet dawnego kupca. Wstawila dwie stare gdanskie szafy i rzezbiona skrzynie, pod sufitem zawiesila mosiezna lampe okretowa, sciany ozdobila stuletnimi chromolitografiami przedstawiajacymi okrety. Pod oknem ustawila elegancki sekretarzyk. Na pólce nad kaloryferem polozyla zasniedzialy kompas, cztery duze muszle i rzezbiony kiel morsa. Sekstans zawiesila nad drzwiami. Podloge pokryl kolonialny dywan tkany ze sznurków. Jeszcze tylko panoplium zlozone z eskimoskich harpunów, syberyjskiego oscienia i dwu starych wiosel. W pomieszczeniu przyjemnie powialo egzotyka i nastrojem dalekich podrózy. Ale rozejrzawszy sie, kobieta stwierdzila, ze brakuje tu jeszcze jakiegos detalu… Czegos, co bedzie jak ostatnie pociagniecie pedzla… Potrzebuje zatem na przyklad wysluzonego kola sterowego lub starej mapy morskiej.
Читать дальше