- Nie, wlazlam im na podwórko i zaiwanilam ze smietnika zawartosc kosza, do którego ludzie powrzucali pokwitowania za wadium. Po numerze PESEL znalazlam jedyna pasujaca osobe. Potem grzebalam po portalach spolecznosciowych, listach dyskusyjnych i bazach danych, do których w miare latwo sie dobrac.
- Moze i dobrze robisz. - Alchemiczka zmarszczyla nos. - Ustalilas w koncu, kim ona jest?
- Anna Czwartek, lat dziewietnascie, zeszloroczna maturzystka, obecnie studiuje geologie na AGH. Urodzona w Debicy, jest na pierwszym roku, ale mieszka w akademiku, co moze wskazywac, ze znajduje sie pod opieka MOPS-u.
- Eee… Nie rozumiem?
- Studentom pierwszego roku najczesciej nie przyznaje sie miejsc w akademikach. Wyjatkiem sa stypendysci i rózni tacy poszkodowani przez los. Niestety, akurat opieka spoleczna ma naprawde niezle zabezpieczona baze.
- Dziwne nazwisko. Co jeszcze o niej wiesz?
- Nic. Troche. Mam arkusze ocen. Niewiele udziela sie w necie, pewnie szkoda jej czasu na bzdury.
Nie znalazlam zadnych krewnych, ale cztery lata temu byla w domu dziecka. Wspomniano o tym w artykule prasowym, po tym jak wygrala konkurs wiedzy o historii Tarnowa. Mozna by sie wybrac tam, gdzie ja trzymali, i cos poweszyc…
- I jak sadzisz, co mozna tam wyweszyc?
- Nie wiem… W dodatku ta trójka wygladala na jej krewnych. Podobienstwo jakby rodzinne.
- Teraz zamyka sie dzieciaki w domu dziecka, jesli rodzice sa biedni albo jak urzednik sobie cos ubzdura. - Stanislawa wzruszyla ramionami. - I z dwudziestu bardziej idiotycznych powodów. Odpusc sobie. Ci ludzie nie stanowia zagrozenia.
- Skad wiesz?
- Po prostu kobieca intuicja. - Alchemiczka ziewnela. - Przez czterysta lat czlowiek uczy sie wyczuwac innych, czytac w nich jak w otwartej ksiedze… - medrkowala.
- I co wyczytalas?
- Nic. Niewiele tam tresci. Mloda, bystra, ambitna, ale splukana do ostatniego grosza… Nie jest moim wrogiem. Wrogowie nie dziekuja. Odstapilam od licytacji, zrobilam im pewna grzecznosc. Gdyby mieli zle zamiary, uznaliby to za moja slabosc i nie tracac czasu na podziekowania, knuliby, jak to wykorzystac, zeby mi jeszcze dowalic…
- No nie wiem… A skad masz pewnosc, ze nie siedza teraz we czwórke i nie knuja?
- Marudzisz. Mieli twarze uczciwych ludzi - w glosie alchemiczki pewnosc mieszala sie ze znudzeniem.
- Doskonale kryterium oceny zagrozenia, takie naukowe… - zauwazyla z przekasem Katarzyna.
- No pewnie. Kazda zla mysl osiada na czlowieku. Sama pomysl. Kazdy wredny grymas rozciaga miesnie. Trzeba cale zycie ciezko pracowac, zeby na starosc miec normalna, mila twarz sympatycznego staruszka, a nie paskudna, skrzywiona gebe podstarzalego troglodyty.
- Genialne w swojej prostocie - zakpila kuzynka.
- Azebys wiedziala! Popatrz na geby starych bandziorów czy komuchów. - Stanislawa az sie wzdrygnela. - I porównaj ze mna, czterdziesci krzyzyków na karku, a nadal wygladam jak mila wiejska gaska z chutoru na Podolu…
- Ach, czysta skromnosc przez ciebie przemawia. Nawet jesli ta blyskotliwa teoria zawiera jakiekolwiek elementy racjonalne, to chyba obaj studenciaki i dziewczyna byli zbyt mlodzi, zeby zdazyc, ze sie tak wyraze, popsuc sobie mile buzie nieusuwalnym pietnem zla i niegodziwosci.
- No wiec jak uwazasz, co powinnysmy zrobic? Sledzic ich? Zaczaic sie w ciemnej uliczce i dac dziewczynie siekiera w glowe? Czy moze zaciagnac do piwnicy na szczera spowiedz i poprzypalac piety swieczka? Wywiezc do lasu, polac miodem, posypac pszenica, a potem naga przywiazac do drzewa, niech ja sarenki zjedza? - fuknela Stanislawa.
- Cos podobnego chodzilo mi po glowie - przyznala Katarzyna. - Moze niekoniecznie od razu swieczka, miodu szkoda, no i sarenki chyba nie jedza ludzi, ale…
- Sfiksowalas w poprzedniej robocie - zawyrokowala Stanislawa.
- Zastanawiam sie, czy uplyw czasu, czy moze tez fakt, ze wiele razy wywinelas sie z róznych opresji, nie sprawily, ze jestes zbyt pewna siebie… Zachowujesz sie nonszalancko.
- Yhym…
- No nic, ja musze niebawem wracac na wies, a ty rób, jak uwazasz.
- Mam sobie zalozyc dodatkowy monitoring na klatce? To przeciez bez sensu. To tylko dziecko. Moze tak jej sie przez przypadek powiedzialo - dodala Stasia bez przekonania. - Napijesz sie wina do kolacji? Mam dobre, moldawskie - zmienila temat.
Cos ja gryzie, zadumala sie Katarzyna, krojac chleb i wedliny. Cos, co sprawilo, ze jest roztargniona i bagatelizuje sprawe, która wydaje mi sie wazna.
*
Sen przyszedl grubo po pólnocy. Ten sam, który snila regularnie, od kiedy mogla siegnac pamiecia.
Anna przedzierala sie przez chaszcze, luzne kamienie chrzescily jej pod nogami. Krzaki czepialy sie korzeniami rozpadlin, kryjacych choc odrobine gleby. Na galeziach widziala kwiaty, podobne do dzikiej rózy, lecz intensywnie blekitnego koloru.
Krajobraz byl jednoczesnie piekny i niezwykle surowy. Sny byly rózne. Czasem bladzila godzinami, nie znajdujac wyjscia ze skalnego labiryntu. Czasem natrafiala na zródelko bijace wsród wzgórz.
Niekiedy mijala stary, zniszczony posag lwa. Czasami wychodzila na przelecz, z której widac bylo miasteczko, a czasami docierala do ruin niskiego, dlugiego budynku, który nazywala w myslach owczarnia.
Tym razem tez go znalazla. Uchylone stare wrota lekko chwialy sie na zawiasach. Weszla do srodka.
Na malym, wygaslym piecyku typu „koza” stala patelnia z resztkami jajecznicy. Nigdy nie spotkala nikogo wewnatrz. Tym razem bylo podobnie. Puste pomieszczenie, dach dziurawy jak sito, zapach zwierzat wiszacy w powietrzu. Piec i niedojedzone sniadanie. Jakby ludzie odeszli doslownie przed chwila… Pieniek do rabania i lezacy obok czekanik.
Obudzila sie roztrzesiona.
Nie mialam nawet dwu lat, pomyslala. Ale mam pewnosc, ze to jest prawdziwe. Wybija mi z pamieci…
Dlaczego? Co to za miejsce? Czemu jest wazne?
Wstala, napila sie wody. Siegnela na oslep do lodówki po jeszcze jeden kawalek ciasta.
Trafilo sie jej ulubione - krakowska „Isaura”, czyli makowiec z sernikiem.
- Dobry znak - ucieszyla sie.
Popatrzyla na kanion ulicy rozswietlony tylko latarniami i nielicznymi reklamami.
Miasto juz spalo. Wzruszyla ramionami.
- Wazne miejsce. Odnajde je i wtedy sie dowiem, o co chodzi… Albo sie nie dowiem, moze tylko bylam tam z rodzicami przed opuszczeniem wyspy? Taki szczególny pozegnalny spacer i dlatego wszystko zapamietalam?
Pod oknem rozdarl jape pijany Anglik. Siegnela po dzban wody do podlewania kwiatków i wylala, nie celujac. Z dolu dobiegl kwik, jaki zazwyczaj wydaje zarzynane prosie, i spiew urwal sie jak uciety nozem.
- Niebawem wszystko bedzie inne - szepnela. - Nie wiem jeszcze, jak i dlaczego, ale juz czuje w powietrzu zmiane.
Przypomniala sobie licytacje. Ciemnowlosa konkurentka siedzaca po drugiej stronie przejscia. I jej smutny, choc pelen zyczliwosci usmiech, gdy odkladala plakietke na kolano. Alchemiczka? Czy to naprawde mozliwe, zeby i dzis istnieli alchemicy? Zapragnela odnalezc nieznajoma i porozmawiac. Ot tak. O wszystkim. I o niczym.
- Ona by mnie zrozumiala - szepnela, zawijajac sie w koldre. - A w kazdym razie czesc zainteresowan mamy wspólnych…
Kwadrans pózniej spala jak zabita.
*
Katarzyna obudzila sie w srodku nocy. Sasiednie lózko bylo puste. Koldra splywala bezladna fala na podloge. Z glebi mieszkania dobiegal szum. Wlaczony okap kuchenny? Spojrzala na zegarek. Druga pietnascie. Wstala i zakutala sie w szlafrok. W holu bylo ciemno, ale spod jednych drzwi dobiegalo swiatlo. Podeszla na palcach i zajrzala przez dziurke. Wewnatrz kuchni palilo sie kilkanascie swiec. Pracowal wyciag. Pociagnela nosem. Ostra won odczynników chemicznych i ziól wydostawala sie do holu. Nagle zakrecilo jej w obu
dziurkach naraz.
- Wejdz! - polecila Stanislawa.
Читать дальше