Może niegłupio być kupcem, żyć sobie tu w drewnianej chałupie, prowadzić interesy...
Myć się w zimnej wodzie, do kibla chodzić dwa piętra w dół, zaśmiał się mój diabeł. A na deser zafundować sobie syfilis u jednej z tych panienek.
Może miał rację. Ja jednak widziałem sens i celowość egzystencji tych ludzi.
Sens i celowość, których od dawna brakowało w mojej karierze belfra z liceum. Może to jest moje przeznaczenie?
- Ile kosztuje taki dom? - Klepnąłem ścianę mijanego budynku.
Hans zadumał się.
- Nie wiem. - Pokręcił wreszcie głową. - Chyba z kilkanaście tysięcy dukatów.
Ale żeby kupić, najpierw trzeba zdobyć prawa mieszczanina w jakimś mieście należącym do Hanzy, a i potem nie jest lekko.
No tak. Cechy. Zapewne wkręcenie się w tę społeczność było trudniejsze niż w dwudziestym pierwszym wieku zrobienie aplikacji adwokackiej.
Ta droga okazała się nieco krótsza. Niebawem byliśmy w domu. Usiedliśmy do stołu. Polewkę rozlano do glinianych misek, grubo ukrojone pajdy chleba oraz napoczęty bochen leżały na środku stołu. Pan Edward, Hans, Klaus i ja... Gospodarz przeżegnał się i wypowiedział słowa modlitwy. Dopiero wtedy ujęliśmy łyżki.
Ci trzej przy stole to Niemcy. Przyjęli mnie do swego domu. Mówię ich językiem. Ich opiece zawdzięczam to, że żyję. Jem chleb, którym się ze mną dzielą. Ich przodkowie padli na polach Grunwaldu z ręki moich przodków. Ich potomkowie zbudują Auschwitz, Treblinkę, Sobibór, Majdanek i zamkną tam mojego dziadka...
Straciłem apetyt.
- Widzisz, wędrowcze - odezwał się pan Edward. - Zima idzie i kantor się wyludnia, zostaliśmy tu tylko we trzech, by pilnować magazynów... Aż do wiosny niewiele będzie roboty.
- Rozumiem. - Kiwnąłem głową. - Sezon żeglugowy się skończył.
Rozmowa zawisła w powietrzu. Chłopcy wylizali swoje miski i cicho zniknęli.
- Napijmy się - zaproponował pan Edward. - Ciężko mi jakoś na duszy...
Usiedliśmy w jego gabinecie. Sądziłem, że będziemy pić wino, lecz on postawił
na stole pękatą butelkę z ciemnego szkła. Obdłubał lak. Jak się okazało, korek był
przewiercony, przez dziurkę przeciągnięto sznurek, który następnie zamotano wokół
szyjki. Polał do dwu kubków jakiegoś zajzajera. Mój nos złowił woń anyżku. Aquavit...
- Abyśmy żyli i aby Dania sczezła - wzniósł toast.
Pociągnąłem z kubka. Płyn miał może trzydzieści procent mocy, czułem wyraźnie leciutki posmak acetonu - widać przetrzymali za długo zacier... Ale grzał, że hej.
- Myślisz, że będzie coś z chłopaka?
- Z Hansa?
- Tak...
- Wydaje mi się bardzo bystry.
Gospodarz pociągnął łyk gorzały. A potem drugi i w milczeniu dopełnił kubki.
- Jest jak dziewczyna. Nie brak mu pilności, wytrwałości, ale ma problem, gdy musi zarżnąć kurę na obiad. Nie lubi zabijania. A na morzu bywa różnie. Zresztą sam wiesz. Walczyłeś z piratami pod wodzą kapitana Hansavritsona.
- Ja też nie lubię zabijać. - Wzruszyłem ramionami.
- Ty nie musisz być kupcem.
- Czy to takie ważne? Ta mroczna sztuka, umiejętność niesienia śmierci innym?
- Sam się nad tym zastanawiam. Bo może rzeczywiście nie jest to takie istotne.
Miną lata, nim swoje udziały zdoła spieniężyć i nabyć choćby najlichszy statek. Do tego czasu nabierze hartu, albo i zginie... Jesteście mądrym człowiekiem. Może podszkolicie go trochę w rachunkach?
- Nie znam tutejszych miar ani wag - bąknąłem.
- Tym zajmę się osobiście, sumować go nauczcie i procenta obliczać.
- Oczywiście.
- To dobry chłopak, tylko trochę jak Eulenspiegel - rzucił słowo, którego nie zrozumiałem.
Błyszczący zadek - usłyszałem podpowiedz scalaka. Pocałuj mnie w tyłek.
Sowie lustro... - podawał kolejne interpretacje. Sowizdrzał - wreszcie chyba ustalił
wersję ostateczną.
- Eulenspiegel? Coś mi się w głowie kołata... Spojrzał zdziwiony.
- Taki bohater z wierszyków. Z pewnością słyszeliście nieraz, jak ktoś deklamuje je na targu. To opowiastki o sprytnym parobku, który uwielbia wycinać swojemu panu psikusy...
- Jasne - udałem, że sobie przypominam.
Wypiliśmy. Wódka, choć niezbyt mocna, rozebrała mnie błyskawicznie. Chyba po prostu byłem zmęczony.
- Wiedza, cudzoziemcze, wędrujesz po świecie, zbierając jej okruchy... I na co to wszystko? - dumał Edward. - Ja wędrowałem po świecie, gromadząc złoto. Dwa razy kupowałem własny okręt, dwa razy mi go topili, teraz trzecim mój wspólnik pływa... I też się zastanawiam, po co to wszystko.
Spojrzałem na niego spod oka. Depresja? Jesienna chandra? Chyba tak. Ma wielki dom, magazyn pełen towarów, własny okręt, a przynajmniej udziały w okręcie.
Ma co jeść, ma książki... A ja...?
Tkwię w epoce, która poraża mnie swoim prymitywizmem. Mięso widuję na talerzu raz na kilka dni. W wychodku podcierać się muszę pakułami, bo ci ludzie nie znają nawet gazet, że o papierze toaletowym nie wspomnę. Myję się w zimnej wodzie.
Całego majątku mam tyle, co na grzbiecie, kilka ubrań w worku, dwie sakiewki monet.
Gdzieś daleko mam dwójkę przyjaciół. Do tego wszystkiego otrzymałem zadanie, które wydaje się niemożliwe do wykonania...
Co dalej? Będę się miotał po Skandynawii, aż wreszcie ktoś mnie zarżnie? A może kupię sobie mieszkanie w jakimś cuchnącym zaułku i zapiję się na śmierć? Albo przyjdzie łasica i upitoli mi głowę...
- Gdy byłem młody, marzyły mi się krainy leżące za horyzontem - ciągnął
gospodarz. - Odwiedziłem je. Byłem z Flamandami w Kalkucie, gdzie mężczyźni przyczepiają sobie dzwoneczki do fujarek... - Dopiero po chwili załapałem aluzję. -
Byłem w hiszpańskich koloniach w Afryce. Mogłem płynąć za morze do Nowego Świata, ale pomyślałem, że po co mi to... W domu najlepiej. Tylko jedno mnie pytanie gryzie, dlaczego się nie ożeniłem? Przecież tyle było możliwości... A dziś skapcaniał
człowiek do cna. Trzydzieści lat skończone, późno trochę...
Co on, zgłupiał?
- Nadal przecież możecie ułożyć sobie życie na nowo - odparłem, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego akurat mnie wybrał na powiernika. - Przecież ładnych, porządnych, a ubogich dziewczyn jest na świecie tyle, że tylko przebierać.
- Może i tak...
- Albo poszukajcie sobie wdowy w swoim wieku - doradziłem. - Wasz problem zamknięty jest w waszej głowie.
- Może rację macie. - Zapatrzył się w dno kubka.
A może kłamie? - zastanawiałem się gorączkowo. Tylko po co? Co chce ukryć?
Na geja w każdym razie zupełnie nie wyglądał. Wypiliśmy czwartą szklaneczkę. Tym razem poszło mi w nogi.
Łóżko podobne do krypty rodzinnego grobowca. Siennik z grubego workowego płótna, wypełniony trawą morską. Koc z czegoś w rodzaju grubego filcu, nieco wyleniała skóra z renifera do przykrycia. Można zasunąć klapę, zagrzebać się pod skórami i spać. Powietrze nagrzewa się od oddechu. Pościel była zimna, a poduszka lekko wilgotna w dotyku. Ułożyłem się na szorstkim prześcieradle i nakryłem skórami. Zasunąłem klapę, naciągnąłem kołdrę na głowę. Długo chuchałem, by się trochę zagrzać. Czułem narastający lęk. Zima jeszcze tu nie dotarła. Miasta nie zasypał
śnieg, wód zatoki nie skuł lód. A mimo to w izbie czeladnej było zimno jak w psiarni.
Co będzie w grudniu? Czy w ogóle zdołam to jakoś przetrzymać?
A przecież trzeba. Obróciłem się na drugi bok.
- Spać nie możecie, panie? - usłyszałem przez deski głos Hansa.
Читать дальше