Wyskoczyła spod skór jednym gibkim ruchem. Wciągając pończochy, liczyła szybko. Świece paliły się około trzech godzin. Pamiętała, że gdy wychodził, już dogasały. Co oznacza, że opuścił schronienie jeszcze przed północą. Teraz jest ranek, a świt przychodzi tu bardzo późno. Minęło wiele godzin, od kiedy Staszek wyszedł.
Gdyby znalazł lepsze schronienie, wróciłby po nią. Są dwie możliwości. Zginął albo
został przez kogoś porwany. Gdyby złamał nogę albo utknął w jakiejś rozpadlinie, to do tej pory z pewnością umarł z zimna. Ale może...
Może jest cień nadziei? Może gdzieś tam jeszcze dycha, ostatkiem sił czekając pomocy?
Wygrzebała się na zewnątrz. Namiot, mimo że chroniony przez rozłożyste gałęzie, przypominał śnieżny pagórek. Wszystko pokryte było cudnym białym puchem. Kryształki lodu lśniły w słońcu jak brylanty. Gałęzie i igły drzew pocukrzył
szron. Dokąd mógł pójść Staszek? W dół doliny, to jasne... Pomaszerowała przez zagajnik. W kilku miejscach natrafiła na ślady odciśnięte w śniegu. Znalazł brzozy.
Musiał spędzić tu dłuższy czas. Spojrzała na spory stosik pasków kory. Wycinał je pracowicie przez dobre dwa kwadranse, a potem? Co sprawiło, że porzucił robotę? Ba, nawet nóż zostawił... Podniosła kozik i ruszyła tropem przez krzaki.
On coś usłyszał, pomyślała, kładąc jednocześnie dłoń na rękojeści szabli. Coś, co zafrapowało go tak bardzo, iż biegł przez zaspy...
Zatrzymała się i nasłuchiwała. Bała się popełnić błąd. Może zastawiono tu na nich pułapkę? Dolina była jednak spokojna i cicha. Nic nie zdradzało obecności człowieka. Na śniegu widniał jedynie trop dzikiego królika.
Wyszła na skraj łąk. Zrozumiała w jednej chwili. Zamknęła oczy i osunęła się na kolana. W uszach zabrzęczały jej dzwoneczki. Z głębin pamięci wypłynęła tamta koszmarna noc, gdy zobaczyła na polanie trupy członków partii swego brata... Z
gardła Heleny mimowolnie wyrwał się szloch. Ból w piersi prawie ją zadusił. Wreszcie opanowała się na tyle, by unieść głowę i popatrzeć raz jeszcze. Nawet z tej odległości widziała, że Staszek jest martwy. Nie ruszał się, nad jego ustami nie było widać mgiełki oddechu.
Przyczajona na skraju krzewów, długo obserwowała otoczenie. Chłopak zginął
w zasadzce. Ktoś wywabił go z lasu, a potem zamordował. Czy teraz czatuje, by z nią zrobić to samo? Badała wzrokiem stoki gór. Ujrzała trzy kozice skubiące sterczące spod śniegu badyle. To ją uspokoiło. Zwierzęta z pewnością wyczułyby człowieka.
Wstała, opierając się na szabli, i ruszyła naprzód.
Zatrzymała się nad ciałem. Staszek dostał kilka kul w piersi. Potem maczugą, a może kolbą karabinu, roztrzaskano mu jeszcze tył głowy. Niemal natychmiast zorientowała się, że śmierć chłopaka nie była zwyczajna. Coś jej się nie zgadzało. Była jednak zbyt roztrzęsiona, by zebrać myśli. Zamknęła oczy i odmówiła trzy dziesiątki różańca. Modlitwa trochę ją uspokoiła. Dopiero teraz zauważyła, że stoi niemal
dokładnie pośrodku wielkiego koła. Na polanie prawie nie było śniegu, za to dalej usypały się pokaźne zaspy.
Zupełnie jakby tu pośrodku wybuchł szrapnel, pomyślała. Ale podmuch był
zimny, bo śniegu nie stopił. Tego nie zrobili ludzie stąd... A zatem kto?
Zamknęła oczy i tym razem policzyła do dziesięciu. A potem wyjęła z kieszonki w pasku papier i pałeczkę ołowiu. Spostrzeżenia trzeba zanotować. Teraz, na gorąco, zanim własny osąd sprawi, że przestanie dostrzegać detale niepasujące do tego, co sobie wyobrazi...
W resztkach śniegu odcisnęły się dwie linie. Każda miała około czterech arszynów długości. Coś jak ślady nart, ale zbyt szeroko rozstawionych, aby ktokolwiek był w stanie na nich jechać. W jednym miejscu leżała zgnieciona gałąź. To, co tu stało, musiało być zatem ciężkie, co najmniej kilkadziesiąt pudów. Sanie? Nie. Nigdzie dalej nie ma śladu. Tylko tu. W miejscu, gdzie to coś stało. Obok odcisk butów. Ktoś wyskoczył z tego czegoś.
Ten pojazd przyleciał, uświadomiła sobie nagle. Spuścił się z nieba, gwałtownie jak pikujący na kurczę jastrząb, dlatego podmuch skrzydeł rozgarnął śnieg.
Buty... Badała tropy zabójców dłuższą chwilę. Potem obejrzała podeszwy adidasów Staszka. Różniły się, ale dostrzegła także pewne podobieństwa.
- Podeszwa została podobnie nacięta i wyżłobiona, by lepiej trzymały się podłoża - powiedziała półgłosem. - Został uśmiercony przez ludzi z jego czasów. Było ich co najmniej dwóch. Mieli broń. Obaj nosili takie samo obuwie. A zatem może to być ich strój regulaminowy. Czyżby żołnierze?
Pochyliła się raz jeszcze i możliwie jak najdokładniej odrysowała wzór protektora. Teraz dopiero przystąpiła do fachowych oględzin ciała. Przyczyna śmierci? Kule... Zacisnąwszy zęby, obejrzała otwory wlotowe. Tkanina kurtki była osmalona - strzelali z niewielkiej odległości. Cztery rany bardzo blisko siebie.
Rewolwer albo podobna broń. Wielostrzałowa. Te pociski uderzyły Staszka niemal jednocześnie. Z drugiej strony... Kula pistoletowa ma potężną energię. Już pierwsze trafienie przewróciłoby go w śnieg. Poza tym coś za małe te dziurki... To nie był
rewolwer.
Hela znowu wybuchła płaczem. Łkała, trzęsły nią spazmy. Nie mogła się powstrzymać. Cały chłód i opanowanie, z jakim próbowała zbadać miejsce zbrodni, gdzieś wyparowały. Chłopak... Towarzysz wędrówki, przyjaciel. Odszedł. Pozostała
dojmująca samotność. I jeszcze to wrażenie, jakby świat po raz kolejny rozsypał się na kawałki.
Rozpacz dusiła ją w piersi. Staszek był trochę dziki, trochę źle wychowany.
Starał się, ale niezbyt mu to wychodziło. A jednak stał obok. Znała go tak krótko, a przecież... Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo stał się jej bliski. Otrząsnęła się powoli. Będzie jeszcze czas, by go opłakać.
- On stał tutaj, a oni tam, metr od niego - szeptała do siebie, ocierając rękawem mokre od łez, zmrożone policzki. - Kule uderzyły w ciało i przeszły na wylot... Dopiero potem Staszek padł na wznak.
Rozbryzgi krwi były dobrze widoczne na śniegu. Znalezienie wystrzelonej kuli zajęło jej dwadzieścia minut. Oglądała w zdumieniu czubek pocisku.
- Estero? - rzuciła pytanie w głąb swojej głowy. - Co to jest? Od czego to?
Widziałaś coś podobnego?
Musiała minąć dłuższa chwila, nim druga dusza obudziła się i popatrzyła oczyma Heleny.
- Kula z karabinu maszynowego? - odpowiedziała. - Dziwnie to wygląda -
dodała, przenosząc wzrok Heli na ciało. - Wypruli mu serię przez pierś. Biedny chłopak...
Hela stoczyła kilkuminutową walkę, by odepchnąć Esterę znowu w głąb.
Zanotowała to, co usłyszała. Karabin maszynowy - ciekawe, co to za wynalazek?
Marek jej wytłumaczy... W śniegu błysnęło coś jasną barwą polerowanej miedzi.
Podniosła z ziemi łuskę. Powąchała. Ostra woń spalonego prochu zakręciła ją w nosie.
Co, u diabła? Sądziła, że to ładunek, ktoś wyjął z kieszeni, otworzył, przesypał proch do komory, ubił, dołożył kulę, przybitkę i tak dalej...
Sprawdziła, czy znaleziona kula pasuje średnicą do łuski. A może oni wkładają to w całości do lufy? No nic, Marek będzie wiedział. Umieściła oba przedmioty w kieszeni. Marzyło jej się znaleźć coś jeszcze, coś, co potwierdziłoby przypuszczenia.
Coś, co umożliwiłoby identyfikację łajdaków... Guzik, jakiś emblemat z munduru...
Cokolwiek. Niestety.
Pochyliła się ponownie nad Staszkiem. Zrobiło jej się niedobrze i słabo, ale wiedziała, że musi to sprawdzić... Przetoczyła ciało na bok i zajrzała do wnętrza czaszki. Mózg rozcięto kilkoma pociągnięciami noża. Scalak najwyraźniej zabrano.
Читать дальше