odrazę silą woli żelazną przełamując, napitek ten w gardło lać można. Okoliczność ta tym bardziej jest przykrą, iż beczułka, którą batko na drogę mi przysposobił, dawno już dno pokazała i w górach żem ją ostawił, uprzednio wodą źródlaną napełniwszy, aby deski moc oddały, a jeśli droga powrotna przez okolicę tę prowadzić będzie, tedy zawartość spożyję.
Ubiór mieszkańców do naszego podobny, jednakowoż buty noszą skórzane w miejsce łapci, spodnie wąskie a obcisłe w miejsce szarawarów, koszule ich takoż bliżej ciała przylegają. Płaszcze dla odmiany szersze i bardziej obfite, a papach całkiem nie znają, głowy czapami lub kapeluszami ze skóry nakrywając. Różnica ta jeszcze, że między koszulą a płaszczem odzienie jakoweś noszą, do żydowskich chałatów lub szlacheckich żupanów żywo niepodobne, a które germańskim przyodziewkiem jako i w Kijowie na Niemcach zobaczyć można. Mężowie zniewieścieli ze szczętem, po mieście tylko mało który z bronią chodzi, zwady karczemne kułakami miast szablą prostują, a ponoć siadać do stołu z bronią za srogi grzech przyjęli.
Lud tu mieszany jako we Lwowie. I Niemców tu multum, i Duńczyków, których namiestnik władzę tu sprawuje, i Norweżców, do których ta ziemia należała, a może i nadal należy, i Walonów nieco, którzy w górach rud mądrych szukają, Flamandów, Brabantów, Fryzyjczyków i temu podobnych nacji po mendlu luboć tuzinie ledwie, Polaków może garstka, co katolickiej są religii, kilku, com ich pochodzenia nie rozpoznał. Taka jeszcze okoliczność zdumiewająca, o której wspomnieć dla jej niezwykłości trzeba, kraj ten od naszego odróżniająca, że Żydów wcale tu nie ma. Ponoć lutry skutkiem pism swego proroka wyjątkowo cięci na nich i żyć Mojżeszowej wiary ludziom nie dają, a gdy któregoś złapią, męki straszliwe mu zadają, a potem w wodzie zatoki topią.
Dziwnie się w tych krainach oszukaństwo zwane polityką rozpleniło. Na ilem się rozpytać zdołał, dni kilka przed moim przybyciem bitwa morska na morzu się odbyła, w której statków kilka udział wzięło. Sprawa tak wyglądała, iż kupiec, którego dom w Szwecji, a któren do związku Hanzy należy, pochwycony został
przez piratów na morzu, a przez okręty Hanzy uwolnion, złożył protest, jako że pochwycić go Duńczycy próbowali. Protest tenże Duńczykom wręczył, bo innej władzy tu nie ma i skarżyć się przed nią niepodobna. Takoż widzi mi się, iż w tym kraju szalonym nie tylko kupcy, przeciw swej władzy występując, obcemu pomogli, ale że ten jeszcze skarżyć się tejże władzy próbował. A namiestnik miejscowy
twierdzi, że to omyłka być musi, bo żaden Duńczyk z piratami nigdy przyjaźni nie ma. Łże w żywe oczy, czy może kupiec kłamie? Nie na mój to rozum rozsądzać, ale dziwnym się wydaje.
Bogactwa głównie w rękach niemieckich tu spoczywają, a choć wydają mi się znaczne, to, co widać, trudnym do zrabowania wielce. W magazynach ich po dach sięgają zwały suszonej ryby zwanej sztokfiszem, która choć gorsza niż nasza, smak miejscowej gorzałki nieźle zabić w ustach potrafi. Po wtóre, zboża pszenicznego wory, po trzecie, skór trochę ze zwierza renem zwanego, który do jelenia podobny, jednakowoż mniejszy i bardziej kudłaty. Po czwarte luboć po piąte, bom chyba numera w wyliczeniu zmylił, beczki z winem reńskim i takież z tłuszczem cuchnącym wielce, któren się z ryb wytapia, i jeszcze innych towarów bez liku.
Atak na miasto wydaje mi się wykonalnym, należy ze czterdzieści czajek na zatokę wprowadzić, bo choć murów obronnych nie ma, jeno palisady od strony lądu, z braku odpowiedniego nabrzeża trudnym by to było. Atak tenże wydaje mi się bezcelowym raz z uwagi na oddalenie niezwykle tego miasta od Siczy, dwa jako towar tu zebrany ciężki jest a objętościowy i gdyby czajki nim napełnić, w niewielkiej ilości wartości specjalnej nie przedstawia. Złota mieszkańcy na sobie noszą niewiele, jeden turecki wielmoża dobrze obskubany przyniósłby łup lepszy jak trzydziestu Niemców. O zamku zapominać też nie należy, zdobyć go nijak, a armaty jego naszej flocie dokuczyć by mogły. Tedy, drogi batko, myśl o złupieniu Bergenu porzucić trzeba, a ja tu jeszcze do wiosny zostanę, gdyż jechać zimą przez góry niepodobna. Wiosenną porą z kupcami do Gdańska się zabiorę, a stamtąd, jak Bogda, na Ukrainę już ruszę. Chyba że okazja będzie Londyn po drodze zbadać, choć powodu nie widzę, bo miasto to jeszcze dalej krom Bergenu leży, tedy czajkami płynąc, dosięgnąć go ciężko, co w rabunku przeszkodą.
Tedy kreślę się, waszeci syn, podnóżek i niewolnik najwierniejszy Maksym Omelajnowicz
Kozak poczekał, aż atrament wyschnie, i odwrócił pismo na drugą stronę.
Naszykował sobie nowe pióro, z juków wyjął mały kałamarz napełniony sokiem cebuli.
Przybywszy do Stockholmu, odnalazłem wspomnianego człowieka. Żelazny komar pojawiał się tu ubiegłego lata i na samym początku jesieni bieżącego roku.
Widziało go co najmniej siedmiu ludzi, ustaliłem ich listę i postarałem się wszystkich przesłuchać. Wykonane przez naocznych świadków szkice wykazują zbyt wiele podobieństw, by zrzucić to na karb przypadku, jednak jego gniazdo musi być odlegle. Postaram się zużyć część funduszy na pociągnięcie za język bywalców portowej tawerny i pobliskiej karczmy. Będę próbował wkręcić się do domu zebrań Hanzy, może przyjmą mnie na posługacza. Tak czy inaczej, czuję, że choć w niewielkim stopniu, zbliżyłem się jednak do serca tajemnicy. Nie zdołałem nawiązać kontaktu z Peterem Hansavritsonem, gdyż odpłynął ledwie pięć dni przed moim przybyciem, ale zimuje tu ponoć jego okręt „Srebrna Łania" i dwaj jego ludzie, Sadko i Borys. Spróbuję ich podpytać o pochodzenie metalu, z którego wykonano łyżki. Prawdopodobnie zostanę w Bergen co najmniej do wiosny. Jeśli poszukiwania tutaj nie przyniosą rezultatu, ruszę na północ.
Poczekał, aż cebulowy sok dobrze zaschnie, i pomachał kartką, by choć trochę rozwiać jego zapach. Następnie złożył papier w ciasny zwitek, natarł po wierzchu woskiem i włożył do tulejki z cienkiej miedzianej blaszki. Z małej klatki wyjął
ostatniego gołębia. Założył mu list na nóżkę.
Westchnął ciężko i wyszedł przed dom.
- Daleka droga przed tobą - powiedział - ale musisz dolecieć...
Ptak zatoczył koło nad zapadniętym dachem, a potem wzbił się w górę i po chwili krążenia obrał kurs prosto na wschód. Maksym przeżegnał się. Jeszcze przez moment jego sokoli wzrok śledził śnieżnobiałą plamkę na tle szarych skał, a potem ostatecznie stracił posłańca z oczu.
Hela ocknęła się, gdy było już jasno. Poruszyła ostrożnie stopą, potem zgięła nogi w kolanach. Wszystko działało bez szwanku. Ból prawie minął. Widocznie Staszek i Marek mieli rację: to, co płynęło w ich żyłach, rzeczywiście potrafiło leczyć rany i stłuczenia. Spojrzała na posłanie chłopaka i z miejsca poczuła, jak w żołądku rośnie jej wielka kula lodu. Śpiwór był pusty.
Читать дальше