Za moimi plecami Hans krzątał się po magazynie. Zamiatał, rozstawił pułapki na myszy. Drewniana podkładka pod butem stukała głucho o dechy. Widać było, że chłopak nie ma specjalnie nic do roboty. Martwy sezon... Silniejszy podmuch wiatru wtargnął pomiędzy budynki. Owinąłem się ciaśniej w płaszcz. Ponure myśli znowu atakowały. Siedzę tu w cieple i syty. To będzie długa, nudna i spokojna zima. Wiosną popłynę na Bałtyk. Odnajdę Petera Hansavritsona, zdobędę Oko Jelenia, przekażę je łasicy. I co dalej? Nie ma powrotu do przyszłości, zresztą nie ma dokąd wracać.
Garstka złota w kieszeni nie wystarczy na długo. Poszukać sobie pracy? Jakiej? Gdzie?
Westchnąłem ciężko.
- Smutno wam, panie? - zapytał Hans.
- A tak jakoś źle na duszy - wyjaśniłem. - Rozmyślam o tym, co ze mną będzie.
- Los wam, panie, z pewnością dobry pisany - powiedział z ogromnym przekonaniem. - Mądry człowiek zawsze sobie poradzi. A że smutno... Ta ziemia jesienią i zimą często rodzi takie humory.
- I pewnie wiosną przejdzie - zakpiłem łagodnie.
- Oczywiście - odparł z niezachwianą pewnością. - Słońce wyżej będzie stało, to i złe myśli pierzchną. Bardziej się o siebie martwię... - wyznał. - Wiosna to czas Igr.
Ciężko będzie. A i zginąć można... Jeśli pan Edward uzna, że jestem gotów, przyjdzie i na mnie czas.
- Co, proszę? - zdziwiłem się.
- Igry Bergeńskie - rzekł. - Jeśli przeżyję trzy próby, zostanę kupcem.
O czym mówił? Próby? Jakiś hanzeatycki rytuał inicjacyjny?
- Opowiedz mi o tym - poprosiłem.
- Igry urządza się w ostatnim tygodniu przed otwarciem sezonu żeglugowego.
Składają się z trzech prób. Pierwsza to próba wody. Wszystkich kandydatów wywozi
się łódkami na środek zatoki Vågen i wyrzuca w fale. Należy dopłynąć w ubraniu do brzegu. Trzeba przy tym minąć kupców, którzy w łodziach siedząc, wiosłami walą, żeby nieostrożnych przytopić.
- Przecież sezon otwierany jest wiosną! - zdumiałem się. - Ta woda będzie lodowata!
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - zauważył chłopak filozoficznie. - Ale oberwać wiosłem jest niebezpieczniej. Niektórzy naprawdę mocno walą...
- Przecież mogą pływaków po prostu zabić!
- Czasem i tak bywa. - Wzruszył ramionami. - Są lata, kiedy nawet i cztery, pięć trupów się trafia. Potem jest próba ognia. To już łatwiej przetrzymać, zwykła chłosta rózgami w zadymionej łaźni. No, czasem ktoś sobie głowę rozbije o ścianę. Trzecia jest próba dymu. Na dachu kuchni wiąże się kandydata do komina i podwędza dymem, a jak już trochę zaczadzieje, ściąga i egzaminuje... Czasem ktoś się dymem zatchnie, ale to nieczęsto bywa.
Milczałem wstrząśnięty. Fala w wojsku czy próby jej naśladowania w gimnazjach wydawały mi się niegdyś poważnym problemem. Teraz jednak stanąłem wobec czegoś okrutniejszego...
Rozumiałem, dlaczego u plemion pierwotnych występują rytuały inicjacyjne.
Czytałem o tym. Niezmiernie surowe warunki życia wymuszają weryfikację, czy ktoś nadaje się do założenia rodziny. Stąd badanie odporności na ból, sprawdzanie odwagi i wytrzymałości, do tego narkotyki umożliwiające kontakt z duchami przodków i plemiennymi bóstwami. Indianie, Eskimosi, Aborygeni, Murzyni... Ale przecież to jest Europa. No i mamy szesnasty wiek!
Nie - zreflektowałem się, to chyba jednak nadinterpretacja. Nie znałem tych ludzi ani obyczajów wystarczająco dobrze, by ich oceniać. Może zachodzą tu analogiczne procesy społeczne, co u ludów pierwotnych? Jak to mówił nasz gospodarz? Nie był pewien, czy Hans jest wystarczająco twardy? Bo czasy takie, że czasem trzeba złapać za broń i odeprzeć atak.
Próba zracjonalizowania ich zdziczałych obyczajów niewiele mi dała. Dalej odczuwałem obrzydzenie...
Edward i Sadko spotkali się koło katedry.
- Jakie nowiny, panie? - zapytał Rosjanin.
- Mój gość... Myślałem, że zemrze, ale on nie tylko do przytomności powrócił, lecz już władzę w rękach i nogach nawet odzyskał. Siły przerażająco szybko mu wróciły - odparł kupiec. - Powiedziałbym, że to cud, gdybym nie znał źródła tej strasznej mocy...
- Obserwujcie go, panie, uważnie - polecił konus i spojrzał w zadumie na morze. - Pan Kowalik nakazał nie spuszczać go z oka i chronić w miarę możliwości.
Będzie nam potrzebny...
Powiał wiatr. Żagle rybackich łódek wypełniły się, okręty stojące przy nabrzeżu podskoczyły na fali.
- Powiedzieliście, że to sługa łasicy. Czy nie lepiej byłoby go zabić? Jeśli to niebezpieczne lub boicie się odwetu demona, sam mogę... Choć gościa przyjętego pod własny dach nie powinienem - zafrasował się.
- Nie. Skoro na nogi wstał, znaczy, że żyć musi. Taki los mu widać pisany.
Stanowi zagrożenie, ale wiedza, która drzemie w jego czaszce, jest zbyt cenna. Życie kapitanowi Peterowi uratował, więc ścieżki losów jak węzłem stuły związane. On już do Hanzy należy, choć o tym nie wie, a i Hanza do niego poniekąd...
- A łasica? Jeśli się pojawi...
- Nie wiem - zadumał się Sadko. - Jeśli uznasz, że jest szansa łasicę uśmiercić, zrób to. My, jeżeli ją spotkamy, zrobimy tak samo. Zgładzenie demona jest najważniejsze.
- Skoro jej sługa tu przybył... Czy to oznacza, że Bergen czeka niebawem zagłada?
- Trudno unicestwić miasto. Z pewnością jednak klęska jakaś mu niebawem pisana. Marius Kowalik i Peter Hansavritson są o tym głęboko przekonani.
- Więc może lepiej... - Przesunął dłonią po gardle.
- Nie. Wiemy niewiele o łasicy, a jeszcze mniej o jej sługach. Nie można wykluczyć, że to właśnie ich śmierć popycha demona do straszliwego odwetu.
- Zatem stoję u wylotu lufy armatniej, nie wiedząc nawet, czy lont się pali -
mruknął kupiec.
- Musimy zakładać, że właśnie tak jest. Żarna przeznaczenia w młynach czasu wprawiono już w ruch.
- Ci słudzy... Jakie zadania wykonują?
- Nie wiemy - zełgał Sadko.
Milczeli.
- Cóż, zatem będę obserwował, a gdy zajdzie potrzeba, chłopaka przyślę z raportem...
Gdy się zbudziłem, Hans już nie spał. Siedział koło okna i wykorzystując blask sączący się przez mętne szkło, studiował księgę.
- Uczysz się? - wymamrotałem.
- Tyle mam do zapamiętania, a czas tak szybko biegnie - westchnął. - Dopiero co dziesięć lat miałem. A tak dumam, że jeszcze ze dwa lata i trzeba będzie iść na swoje.
- Poradzisz sobie - powiedziałem. - Przecież chcesz mieć swoją flotę.
- Z tym też nie będzie łatwo. Nie ma po kim odziedziczyć statku ani udziałów.
Nie mam swojej kamienicy. Kto mnie weźmie na wspólnika?
- Co zatem planujesz?
- Zaciągnę się na okręt jako młodszy pomocnik. Za oszczędności będę kupował
udziały, a jak przyjdzie czas na zyski, to powoli z czasem dobiję się lepszych sum.
Kupię jakąś krypę, poszukam załogi, na początek starych marynarzy, których nikt nie chce brać, bo słabi. A potem... - Jego spojrzenie stało się dziwnie świetliste.
- Co zrobisz potem? - zainteresowałem się.
- Za horyzont - powiedział. - Po towar, którego nikt nie ma. Do krain, gdzie jeszcze nie dotarła sława Hanzy. Tylko że stary okręt nie pokona oceanu - znowu się zasępił. - Ponoć w Nowym Świecie znaleziono złoto. Gdyby się tam dostać, wykopać trochę i wrócić szczęśliwie. Bo tu kruszców nie ma. Norwegia jest bardzo jałowa, jeśli chodzi o metale.
- Daleko na północy, w kraju Saamów, jest żelazo - powiedziałem, przypominając sobie resztki wiadomości z liceum.
- Czyste?
- Ruda żelaza - sprostowałem.
Читать дальше