Znowu się zaczerwienił, ale nic nie odpowiedział. Odłożył broń na stolik.
Wyjąłem list od Iny z tubusu i wręczyłem Czechowi. Ujął plastikową kartkę, przeleciał
tekst wzrokiem.
- A niech mnie - mruknął. - Musiało ją naprawdę przycisnąć, skoro się zgodziła.
Chyba że kłamie. Choć mówiła mi kiedyś, że jej nie pozwala coś, co nazwała programem.
- Zastanawiam się, czy ten elektromagnes jej zanadto nie sponiewierał -
powiedziałem. - Ma chyba kłopot z akumulatorami.
- No tak... Idę - podjął nagle decyzję. - Wrócę za parę godzin. Muszę przygotować tę wodę destylowaną. I węgla by mu można podać.
Wyszedł. Sądziłem, że widzę go po raz ostatni, że natychmiast kupi konia i pomknie przez góry, byle dalej od Bergen, ale po jakichś trzech godzinach wrócił. Stan Hansa w tym czasie nie poprawił się. Miał bardzo wysoką gorączkę.
- Przyjmijmy, że destylowana. - Alchemik postawił na podłodze blaszaną bańkę z wodą. - A tu masz zmielony węgiel drzewny.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Pewnie ze trzy dni ci przy nim zejdzie, ale kiedy, chłopcze, będziesz miał chwilę, zapraszam w odwiedziny, pokażę, jak się tu urządziłem.
- Z przyjemnością.
- Przyjemności też będą - obiecał, uderzając się kantem dłoni w szyję. - Piwa zrobiłem. Nie tak dobre jak nasze, ale to jedyny zapas czeskiego piwa w Bergen.
- Doceniam. - Puściłem oko. - Gdzie pana szukać?
- Na stoku nad kantorem. Każdy ci wskaże mydlarnię. Albo sam przyjdę i cię przyprowadzę.
Hansa złapało naprawdę mocno, lecz w nocy gorączka spadła i przestał robić pod siebie. Momentami nawet odzyskiwał przytomność. Wreszcie jego oddech się wyrównał. Byłem cholernie zmęczony. Wezwałem Klausa i kazałem mu siedzieć przy chorym, a sam położyłem się na pryczy. Trochę brakowało mi zaufania do tego łebka,
ale gdy parę razy budziłem się z drzemki, widziałem w blasku świecy, jak czyta modlitewnik.
Dniało już, gdy Hans obudził się wreszcie.
- To pan? - Spojrzał na mnie prawie przytomnie. - Strasznie chce mi się pić.
Gorączka i biegunka telepały go jeszcze przez kilka dni, ale w końcu wyzdrowiał.
Hela brnęła niestrudzenie na zachód - w stronę Trondheim. Nie zabłądziła.
Poznawała drogę przebytą wraz ze Staszkiem. Śnieg prószył delikatnie, stopniowo zasypując jej ślady. Grubą warstwą osiadał na ramionach. Płaszcz przemókł, ale polar po chłopaku zatrzymywał wilgoć z dala od ciała. Szła i szła, byle dalej od fatalnej doliny, byle dalej od nieznanego niebezpieczeństwa.
Dwa razy Hela napotykała wilki, lecz tym razem były to zwykłe zwierzęta. Na widok człowieka podkulały po psiemu ogony i pospiesznie umykały. Dziewczyna porzuciła narty. Nie radziła sobie z tymi dziwacznymi deskami. Marsz w rakietach śnieżnych był wystarczająco trudny. Nie chciała też wzywać Estery.
Nagle poczuła, że nie da rady zrobić już ani jednego kroku więcej. Potykała się, nogi ciążyły kamieniem. Buty przemokły na wylot. Znalazła wykrot, stary, gruby świerk runął przed kilku laty, obalony widocznie przez wichurę. Pod jego pniem było wystarczająco dużo miejsca, by urządzić sobie legowisko. Nałamała gałęzi i oparła je jednym końcem o ziemię, drugim o pień. Ognia bała się rozpalić.
Wykorzystała tropik i płótno namiotu, by osłonić szałas. Oceniła krytycznie swoją kryjówkę. Jeśli przyprószy ją śnieg, nikt jej nie wypatrzy, nawet gdyby przeszedł
metr obok. Wciągnęła do środka zaimprowizowany tobogan. Ułożyła na saniach słomiankę. Jeden śpiwór wsunęła do drugiego. Śnieg był wilgotny, temperatura musiała oscylować w okolicy zera. Rozwiesiła przemoczony płaszcz. Wilgoć na mrozie zetnie się w kryształki lodu, po wytrzepaniu będzie prawie suchy. Gorzej z butami.
Ściągnęła mokre i przetarte na piętach pończochy. Skóra na łydkach od kilku dni była zaczerwieniona i lekko piekła. Hela pogrzebała w plecaku, wyciągnęła smalec i natarła nogi. Ze zmęczenia przed oczyma latały jej mroczki. Zmusiła się, by zjeść trochę zmarzniętej na kość kiełbasy i garść surowych zacierek. Strawi to podczas snu i obudzi się silniejsza. Pożywienie dostarczy ciału energii. Nie zamarznie...
Zapaliła cztery świece. Rozebrała się, odzienie wetknęła pomiędzy warstwy posłania. Szablę i czekanik położyła na podorędziu. Była tak zmęczona, że aż ją mdliło. Odpływała. Zakryła jeszcze głowę, by nie odmrozić uszu...
Mimo śmiertelnego zmęczenia dręczyły ją koszmary. Znowu widziała stosy trupów na polanie, znowu uciekała przez zasypany śniegiem las. Z głębin umysłu wypływały też wspomnienia Estery. Drobna śniada dłoń rąbie kuchennym tasakiem ostatni stołek, by podtrzymać nikły płomyk w piecu. Zasypane śniegiem getto, zamarzające zwłoki staruszki leżące w bramie kamienicy. Głód wykręcający żołądek na drugą stronę.
Hela ocknęła się. Śpiwór spełnił swoje zadanie. Wewnątrz kryjówki panowało jednak dojmujące zimno. Świece, rzecz jasna, dawno wygasły. Z niechęcią wygrzebała się z ciepłego posłania. Powietrze w śnieżnej norze stało nieruchome, panował
półmrok. Ile to już dni błąka się po górach? Straciła rachubę. Wyjęła hubkę i krzesiwo, zapaliła dwie kolejne świece. Ciepły żółty blask dawał jej nierealne poczucie bezpieczeństwa.
Obejrzała nogi. Bolały przy każdym ruchu, miała potworne zakwasy. Nadal były lekko zaczerwienione, skóra nieco spuchła. Odmrożenie? Prawie... Posmarowała je kolejną warstwą smalcu i zziębnięta ponownie nakryła się skórami. Sierść renifera kleiła się do łydek. Swędzenie powoli ustawało. Gdyby tak mieć trochę wywaru z żywokostu...
Wysunęła z posłania jedną rękę. Przyciągnęła i obejrzała buty. Trzewiki były mokre i sztywne. Nie będzie mogła w nich iść... Z żalem ponownie opuściła ciepły schowek. Nie ma rady, trzeba się ubrać i tyle... Pończochy, długa halka. Suknia... Hela westchnęła, patrząc na nią. Wykonana z cienkiego jedwabiu, dobra, by chodzić po domu. Fatalna na zimowy dzień wysoko w górach. Zakutała się w serdaczek.
Wyciągnęła z plecaka adidasy Staszka. Miał większą stopę. Na grubą skarpetę będą prawie dobre. W czubki wepchnęła wyschniętej trawy wygrzebanej spod pnia.
Przymierzyła. Sporo luzu, ale nic na to nie poradzi. Zatem nie ma się co zasiadywać.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym mogłem zostawić chłopaka bez opieki. W
towarzystwie mydlarza przeszliśmy przez furtkę. Uliczka zamieszkana przez prostytutki mimo wczesnej pory tętniła życiem.
- Tu pan mieszka? - zdziwiłem się niepomiernie.
- Najtaniej - wyjaśnił. - Towarzystwo nieszczególne, ale już mnie nie zaczepiają.
Rozpuściłem plotkę, że jestem ukrywającym się katolickim księdzem.
- Ryzykowne...
- Nie przeczę. Pastor zrobił u mnie ze trzy razy rewizję, ale nie znaleźli niczego podejrzanego, to dali spokój. Z drugiej strony miejsce na mydlarnię idealne. Kilka dziewczyn udało mi się przekonać, że jak się czasem umyją, to ładniej będą wyglądały.
Potem poszła fama, że mydło rewelacyjnie pomaga na choroby skóry.
- A pomaga?
- Ano nie pomagało, ale skoro pojawiły się klientki, to specjalnie dla nich zrobiłem siarkowe. Mocno antybakteryjne, nawet świerzb się go boi. No i trochę Niemców się u mnie zaopatruje. We Włoszech i Francji bywali, podłapali zwyczaje higieniczne.
Przypomniałem sobie, jak ze Staszkiem próbowaliśmy zrobić mydło w Nidaros...
- A oto i moje królestwo. - Otworzył kłódkę spinającą wrota bramy i weszliśmy.
Podwórze może pięć na pięć metrów. Malutki domek, obok komórka. Otworzył
Читать дальше