Głuchy huk ponownie przetoczył się po zatoce. Tym razem był o wiele silniejszy. Szybki w oknach zadrżały. Edward kątem oka spojrzał w okno. „Srebrna Łania", wcześniej widoczna dzięki rozbłyskom jej działek, znikła bez śladu. Na nabrzeżu stał rząd żołnierzy. Dom był najwyraźniej otoczony.
- Nie mieliście prawa ich zatrzymać. Ten, kto żegluje, jest wolnym - wyszeptał.
- Zresztą nie mam nic wspólnego z tą ucieczką.
- Wiemy już, kim byliście: tajnym plenipotentem Hanzy. Waszym zadaniem było zorganizowanie w kantorze sekretnego sprzysiężenia. Tak by w razie aresztowania waszej starszyzny związek nadal miał tu swoich łudzi.
- Opowiadacie jakieś bajki - zirytował się. - Niby jak to sobie wyobrażacie?
- Każdy kantor, każde miasto hanzeatyckie posiadają tajny, równoległy system władzy na wypadek jakiejś katastrofy. Przygotowany zawczasu...
Wacht uśmiechnął się do swoich myśli.
- Rozgryźliście mnie - powiedział ze smutkiem, ale jednocześnie dumnie uniósł
głowę. - Tak, jestem jednym z tajnych dyktatorów Hanzy.
- Rzuć broń, a gwarantujemy ci życie. Ujawnisz nam tylko, kto należy do spisku. Jeśli przejdziesz na naszą stronę, król nie tylko cię ułaskawi, ale też...
- Mam wydać, kto pracuje dla Hanzy w Norwegii, Szwecji, Danii, na Islandii, Hebrydach i Wyspach Owczych? - zachichotał.
- Tam też macie swoich ludzi!? - Zdumiony urzędnik wyjrzał na chwilę zza pleców siepaczy.
Syknął proch na panewkach. „Ręka diabła" plunęła ogniem i gradem kowalskich hufnali. Siła odrzutu cisnęła gospodarza w tył, uderzył plecami, miażdżąc sekretarzyk. Dym zasnuł pomieszczenie jak mgła, ale tylko dwie świece zgasły. W
blasku pozostałych wyraźnie dojrzał zmasakrowane straszliwie trupy urzędnika i ceklarzy. Słysząc syk, próbowali uciekać, ale już nie zdążyli. Przez klapę w suficie zajrzał zadyszany Hans.
- Czterech szczurów mniej - skwitował Edward.
Dzwoniło mu w uszach, nadgarstek i łokieć pulsowały bólem. W plecach tkwiły drzazgi. Broń zacna, ale trochę nieporęczna.
- Panie, uciekaj, mam tu linę... - Uczeń rzucił w dół zwój sznura.
Przez ułamek sekundy pragnienie ucieczki przeważyło. Zrobił krok. I zatrzymał
się. We dwóch nie mają szans. Zresztą nie zdąży się wspiąć na strych.
- Za późno. Muszę zostać. Ratuj się sam - polecił.
Jeden z siepaczy, najwyraźniej tylko raniony, jeszcze się ruszał. Jego dłoń powoli pełzła w kierunku kolby samopału.
- Tak, panie - chlipnął Hans i posłusznie znikł.
Edward odwrócił się plecami do drzwi. Spojrzał przez okno. Ani śladu „Łani".
Zatopili ją, dranie... Może chociaż chłopak się uratuje?
Słyszał kroki na schodach. Tym razem szli ostrożnie, obawiając się pułapki.
Edward przeżegnał się. Urzędnik przysłany przez Rosenkrantza miał rację. W Bergen rzeczywiście istniała równoległa tajna rada. Duńczycy odkryli dużo. Bardzo dużo. Po raz pierwszy od kilku wieków ktoś zdołał nadgryźć największą tajemnicę związku. Nie przewidzieli tylko jednego. Obok prawdziwych przywódców było jeszcze kilku takich jak on - ludzi jedynie udających spiskowców... Udających na tyle nieudolnie, by w razie dekonspiracji natychmiast ściągnąć na siebie uwagę. Bo gdy człowiek znajduje w jakiejś sprawie drugie dno, nie będzie już szukał trzeciego...
W odbiciu szybki widział, jak ranny ceklarz, z trudem czepiając się framugi, wstaje i bierze go na cel. Żołnierze, którzy wbiegli z ulicy, kłębili się w korytarzu. A zatem już czas. Umrze, lecz dzięki jego śmierci wrogowie będą przekonani, że pozbyli
się najgroźniejszego przeciwnika, a tożsamość prawdziwego dyktatora, prawdziwego wodza kantoru, pozostanie ukryta...
- Poddajcie się, panie - usłyszał. - Wszelki opór jest bezcelowy. Pójdziecie z nami.
Życie jest niczym sztuka kuglarzy, pomyślał. Trudną rolę otrzymałem, ale grać trzeba do końca.
Odwrócił się na pięcie. Zęby zabłysły w drapieżnym uśmiechu. Wyrwał kord z pochwy i skoczył ku nim. Trafili go co najmniej z trzech kusz. Zatrzymał się w pół
kroku. Złapał równowagę, czepiając się szafy. Spojrzał przelotnie na bełty sterczące z ciała. Z wysiłkiem uniósł głowę. Dwaj kolejni ceklarze wycelowali, ale jeszcze nie strzelali. Czuł oszałamiający ból, lecz żelazna wola pozwoliła nad nim zapanować.
Znowu ściągnął tężejące mięśnie w uśmiech. Rola została odegrana perfekcyjnie.
Pozostała ostatnia kwestia przed zejściem ze sceny. Ostatnie spojrzenie pełne pogardy, ostatnia szansa, by okazać im swoją wyższość, nim krew wypełniająca już płuca sięgnie gardła. Nim oczy przesłoni obraz świata po tamtej stronie...
- Przegraliście już w chwili, gdy podnieśliście na nas miecz. Hanza jest jak skała. Przetrwa każdy sztorm. Gdy pamięć o was przeminie, ona trwać będzie jak... -
wychrypiał i runął na twarz.
Uderzenia o podłogę już nie poczuł.
Zza cypla wyszły właśnie dwa duże statki. Domyśliłem się z miejsca, że to duńskie okręty wojenne. Szły prosto na nas... Nie. Jeden odwracał się burtą.
- A zatem nasza droga tu właśnie się kończy - powiedział ze smutkiem olbrzym.
- Ale zanim ogryzą nas węgorze, ucieszymy jeszcze oczy widokiem ich bebechów...
Zejdźcie, pani, do ładowni, tu będzie naprawdę gorąco.
- Zatopią nas... - szepnęła.
- Nie. Zniszczą olinowanie i przystąpią do abordażu. - Pokręcił głową. - Ale zapamiętają tę noc na długo. Drogo zaprzedamy życie. A ty, pani, jesteś bogata, wezmą żywcem, licząc na słony okup. Przeżyjesz, tylko ukryj się teraz. I Helę weź...
- Powiem, że to moja córka... - zawahała się.
- Za młoda jesteś, pani - odparłem. - Siostra raczej. Uratuj ją, za wszelką cenę.
Odwdzięczy się stukrotnie...
- Dobrze.
Pobiegła na przedni kasztel szukać mojej towarzyszki. Działa „Łani" ponownie plunęły ogniem. Na żaglach duńskich statków wykwitło kilka czarnych plam, jeden maszt runął, na pokładzie tego bliższego wybuchło nieliche zamieszanie.
- Dlaczego sądzisz, że będą chcieli dokonać abordażu? A może tak mówiłeś, tylko ażeby ją uspokoić? - zwróciłem się do Borysa.
Podniosłem kuszę, nałożyłem bełt, ale na razie nie strzelałem - odległość była za duża. A gdyby tak z pistoletu walnąć? Za ciemno, za daleko jeszcze. Poza tym broń bardziej się przyda w bezpośrednim starciu...
- Rosenkrantz nie jest głupi, jak o nim gadają. Ścierwo z niego wyjątkowe, lecz będzie chciał odzyskać papiery.
- Jakie znowu papiery? - Spojrzałem na niego kompletnie skołowany. - Przecież te, które zabraliście lensmannowi, do niczego już mu nie są potrzebne...
- Dokumenty kantoru. - Wskazał gestem staruszka siedzącego na solidnie okutym kufrze. - Do tego weksle, czeki, akty własności, zapisy, kwity na towary, dokumenty banków, pokwitowania za złoto. Na tym okręcie jest fortuna, którą liczyć trzeba co najmniej na setki tysięcy albo i... eee...
- Miliony?
- Tak. Słowo mi z języka spłynąć nie chciało. Miliony dukatów. Chyba że spalimy to albo zatopimy, zanim...
Pocisk uderzył w burtę, kolejny upadł na pokład i potoczył się w stronę kasztelu. Z otworu w boku żelaznej kuli dobiegał syk. Zrozumiałem, że za sekundę bomba eksploduje. Jakiś cień przemknął obok mnie. Jeden z kupców porwał
śmiercionośny ładunek i rzucił w fale. Zarejestrowałem to dopiero po chwili. Ktoś, widząc śmiertelne zagrożenie, zaryzykował swoje życie. Ot tak, jakby była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Z głębiny strzelił słup wody i już było po wszystkim...
Читать дальше