szlakiem ku Oslo. Jestem Polakiem. Żołnierze dostali rozkazy zatrzymywania Niemców.
Doleciał mnie zapach lawendy. Agata stanęła obok mnie. Powód? Czy puściłem się na morze przez nią? Czy w ogóle myślałem, decydując się w jednej chwili na tak wariacką ucieczkę?
- Panie Marku - odezwała się - los nasz ciągle jeszcze niepewny, ale zakładam, że uda nam się powrócić do domu. Czy zechce pan złożyć nam wizytę w Gdańsku i spędzić z nami zimę? Panienka Helena też będzie mile widziana w naszym domu. A i praca się znajdzie.
- Pani, poczytam sobie za zaszczyt złożyć głowę pod waszym dachem -
odparłem ciepło.
To niegłupie. Przezimuję w polskim mieście, a wiosną przeprawię się przez Bałtyk do Visby, tam spotkam się z Peterem Hansavritsonem i... Hm, no właśnie. Oko Jelenia. A może do tego czasu znajdzie się Ina? A jeśli zniknęła na dobre? Tym lepiej...
W każdym razie chyba nie ma sensu wysyłać Heli do Uppsali. Poczekamy na instrukcje, a w tym czasie spróbujemy dopaść Chińczyków.
- Nasz przyjaciel z Ukrainy też raczył zaproszenie moje przyjąć - dodała.
- Gdzie jest Maksym? - zdziwiłem się.
Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że nie widzę go nigdzie na pokładzie.
- Pewnie dołączy do nas dopiero w Gdańsku. Lecz nie wiem, czy teraz, czy wiosną.
- Myślałem, że wypłynie z nami.
- Zleciłam mu pewne zadanie - wyjaśniła. - Musiał zostać w Bergen. Sprawa to śliska wielce, ale liczę, że jego akurat nikt nie będzie podejrzewał.
Straszliwe przeczucie dźgnęło mnie w serce.
- Zleciłaś mu, pani, żeby zabił Rosenkrantza?
- Ależ nie... Choć pomysł to przedni! Jego zadanie inne. Wysadzi w powietrze nasz dom i kościół. Nie chcę, by jakieś duńskie ścierwa dorabiały się moim kosztem.
- Kościół?!
- Wszyscy katolicy z Bergen są na pokładzie. Przenajświętszy Sakrament, obrazy i sprzęty liturgiczne zostały zabrane. Kozak zniszczy świątynię, by nie sprofanowali jej heretycy.
No cóż, coś z racji w tym było...
- To był prawdopodobnie ostatni czynny kościół katolicki na tej ziemi -
powiedziałem w zadumie.
- Tak, panie Marku. Oto na naszych oczach zapada tu noc reformacji... Wierzę jednak, że kiedyś do tego kraju powróci nasza wiara. Bractwo Świętego Olafa urośnie w siłę, a w Piśmie powiedziane jest przecież, że siły piekielne bram kościoła nie przemogą.
- A proboszcz?
- Pozostał. W lud pójdzie ewangelię głosić. Myślę, że palma męczeństwa mu pisana - dodała z melancholią.
Przypomniałem sobie mszę odprawianą w grocie przez księdza Jona. Bractwo...
Wiedziałem, że ich szanse są zerowe.
Nagle od strony twierdzy coś błysnęło. Sadko rozpaczliwie zakręcił sterem.
Pocisk z działa uderzył w wodę może dziesięć metrów od burty statku. Huk doleciał
nas dopiero po chwili. Jak na złość chmura odsunęła się zupełnie, oświetlając wylot zatoki Vågen.
W jednej chwili zrozumiałem, że jednak się nie udało. Nie było istotne, czy ktoś zdradził, czy zauważyli nas sami... Nie zdołaliśmy się wymknąć. Przepadło.
Spojrzałem w stronę otwartego morza i omal nie zawyłem z rozpaczy. Zza cypla w naszą stronę sunęło kilkanaście łodzi. Duńczycy musieli mieć je ukryte na zamku.
Żołnierze naciskali na wiosła mocno i w zgodnym rytmie. Flota szła w szyku przypominającym wachlarz.
Zrozumiałem, że niepotrzebnie rzuciłem na szalę nie tylko swoje życie, ale także życie Heli. Jak ostatni idiota wsiadłem na pokład „Łani". Popełniłem najgorszy błąd, jaki mogłem popełnić, i zapłacę za to gardłem. Ale to, że zabrałem ze sobą to dziecko, to zbrodnia. Bo umrze za moją głupotę...
Namacałem rękojeść szabli. Potem wyjąłem pistolet, przeładowałem i odbezpieczony wsunąłem do kabury. Przeżyłem już jedną bitwę morską, za chwilę czeka mnie kolejna. Tylko że wtedy walczyliśmy z watahą morskich zbójów, wprawionych wprawdzie w mordowaniu, ale tylko zbójów. Teraz walczyć będziemy z żołnierzami. Wyszkolonymi, zorganizowanymi...
- Ognia! - usłyszałem spokojny głos Sadki.
Zakręcił kołem sterowym, ustawiając „Łanię" bokiem do nadciągającej flotylli.
Manewr ten, choć zręczny, pozbawił nasz okręt szybkości.
Spodziewałem się salwy z kusz i muszkietów, a tymczasem okienka przedniego kasztelu plunęły ogniem z co najmniej sześciu działek. Statek rozkołysał się, a po chwili z tylnego kasztelu gruchnęła kolejna salwa. Owiała mnie chmura gorącego, cuchnącego siarką dymu. Agata rozkaszlała się i zasłoniła twarz rękawem.
- Nabijać! - padł kolejny rozkaz.
- Skąd mamy armaty? - krzyknąłem do Borysa.
- Z okrętów pokoju - odparł ze śmiechem. - Przecież nie zostawimy dobrych dział tym duńskim ścierwom na zmarnowanie. Nam w każdym razie przydadzą się bardziej...
- Dwie trafione toną, jedna trafiona ucieka! - usłyszałem czyjś głos. - Reszta idzie na nas.
- Korekta w prawo! Unieść lufy o trzy stopnie!
Spostrzegłem, jak nad murami twierdzy wykwitają fosforyzujące obłoki dymu.
Jedna kula strzaskała reję, inna rozbiła reling tylnego kasztelu, reszta szczęśliwie gwizdnęła nam nad głowami. Agata, drżąc, przypadła mi do piersi. Pogładziłem ją po głowie.
- Spokojnie, pani, przedrzemy się - powiedziałem. - Jesteśmy uzbrojeni po zęby.
Sam nie bardzo w to wierzyłem. Pierwsze pociski służyły z pewnością dla ocenienia odległości i ustawienia koordynatów ostrzału. Druga salwa chyba też była próbna. Trzecia pośle nas na dno.
Edward Wacht odłożył lunetę. W nocnych ciemnościach niewiele było widać.
Wyglądało jednak, że sprawa jest przegrana. Armaty „Srebrnej Łani" błysnęły raz jeszcze. Huk przetoczył się po wodach zatoki. Kupiec zagryzł wargi.
- Tam powinienem być - szepnął do siebie. - W wirze walki. Tam, gdzie życie i śmierć splatają się w nierozerwalny węzeł...
Rozległ się tupot czyichś kroków po deskach ulicy. Kilkunastu mężczyzn zaopatrzonych w pochodnie pędziło gdzieś w ciemność, roztrącając gapiów. Będą kierować ostrzałem z brzegu czy co?
Głuche uderzenie kompletnie go zaskoczyło. Drzwi na dole padły z trzaskiem.
Edward poczuł chłód. Przyszli po niego. A zatem ktoś musiał zdradzić. Doskoczył do skrzyni i szarpnięciem uniósł wieko. Podkute buciory załomotały na schodach. Ktoś kopnął w drzwi, nadłamując cienką zasuwkę. Kupiec uśmiechnął się pod nosem.
Teraz, gdy był pewien, że nie ucieknie, pierwszy lęk go opuścił. Wychylił ostatni kubek anyżówki. Skoro to już koniec, trzeba godnie przyjąć śmierć. Tak, by ci, którzy przeżyją, zapamiętali to do końca życia.
Drzwi padły. Wacht spojrzał prosto w oczy siepaczom, a potem z kpiącym uśmiechem uniósł ramię. Duńczycy zamarli w pół kroku. Kupiec dzierżył w dłoni
„rękę diabła", pięć luf ułożonych w wachlarz celowało ku drzwiom. Światło świec odbijało się w wypolerowanej stali. Nowoczesny niemiecki zamek kołowy był
naciągnięty.
- Dobry wieczór - zakpił gospodarz. - Czemu zawdzięczam tak późną wizytę?
- Edwardzie Wacht, z rozkazu namiestnika Rosenkrantza jesteś aresztowany -
oświadczył gromko urzędnik dobrze schowany za plecami ceklarzy.
- A mnie się wydaje, że nie macie prawa mnie aresztować. Autonomia kantoru nie została jeszcze zniesiona, termin ultimatum mija jutro. Wasza władza tu nie sięga.
Możecie nazwać to aresztowaniem, lecz dla mnie to jedynie bandycka napaść. A może dowiem się, czym zawiniłem?
- Autonomia została właśnie zniesiona. Namiestnik Rosenkrantz nie będzie się wdawał w rozmowy z wami. Pozwoliliście zbiec ludziom, którzy są wrogami Danii.
Читать дальше