- Nie mylicie się, panie, jednak dwa dni wstecz celem nasmołowania przesunięto ją na pochylnię. Liny wystarczy po cichu zluzować i w ćwierć wachty na wodzie stanie. Noc zapowiada się ciemna i deszczowa. Ładownie niemal puste, tedy ludzi nawet i dwie setki na pokład zabrać możemy. Dzień dzisiejszy przepędziliśmy na okrętu opatrzeniu i przysposobieniu do drogi. Za cztery lub pięć dni nabrzeże Bremy zobaczymy - kusił.
- Ale sezon żeglugowy już zamknięty - bąknął jakiś miłośnik drobiazgowego przestrzegania przepisów.
- Prawa kantoru bergeńskiego umarły na naszych oczach - uciął Sadko. -
Ponadto ratunek dla życia ludzkiego zawsze był dla Hanzy ważniejszy. Wszak wszyscy
pamiętacie, że okręty przed sztormem uchodzące do portów zamkniętych zawsze wpuszczano...
Kiwnęli głowami.
- Tedy ci, którzy wolność chcą zachować, niech nim wachta minie, zbiorą się na nabrzeżu - zakończył.
- Módlmy się, bracia, za misji tej powodzenie - zaproponował ksiądz. - In nomine Patris...
Stałem w tłumie jak ogłuszony. Czułem w żyłach gorączkę włóczęgi. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Heli. Oczy jej błyszczały radośnie. Wolność, przygoda, świadomość, że zagramy na nosie potędze, która nie raz próbowała dobrać nam się do skóry... I cholernie mało czasu na spakowanie!
Wdówka, stojąc przy bocznym ołtarzu, spiskowała nad czymś z Maksymem.
Ona też się uśmiechała.
- Biegnijcie po swe rzeczy, ludziska! - rozkazał duchowny. - Noc długa, ale czasu niewiele. Nim świt wzejdzie, wszyscy musicie znaleźć się daleko na morzu.
- A kto żegluje, jest wolnym - szepnęła dziewczyna. - Biegnijcie, panie Marku, mieszkacie wszak dalej niż my.
Wpadłem do kamieniczki Edwarda zadyszany. Gospodarz jeszcze nie spał, siedział nad księgami z kolejnym kubkiem wódki w ręce. Na mój widok uśmiechnął
się pod nosem.
- Uciekacie - raczej stwierdził, niż zapytał.
Był pijany jak bela.
- Skąd wiecie, panie? - zdumiałem się.
- To jedyne logiczne i realne wyjście z tej matni - powiedział poważnie. - Życzę powodzenia.
- A wy, panie? Zostajecie? „Łania" zabierze dwie setki ludzi...
- Jestem bankrutem - wyznał. - Ten dom to wszystko, co mi zostało. Hipoteka jest obłożona, ale liczę, że może jeszcze wybrnę... Nie stać mnie, by zaczynać od początku w Bremie czy Lubece. Tu jest moje miejsce. Mój dom... Będzie, co ma być. A może nic nie będzie? Pakuj się.
Wszedłem do czeladnej. Zapaliłem świecę. Mój dobytek... Węzełek z ubraniem z przyszłości, zegarek, niewielka sakwa pełna skarbów odebranych Chińczykom, pieniądze... Wszystko zmieściło się w niedużym worku. Klaus spał już jak zabity, schlał się widać jak prosię. Hans chyba też udał się na spoczynek, klapa jego łóżka
była zasunięta. Chciałem się pożegnać, ale nie było sensu budzić chłopaka. A on nie ucieknie. Nie zostawi swojego pryncypała.
Spojrzałem na zegarek. Podświetlany cyferblat zalśnił zielonym blaskiem.
Dwadzieścia sześć minut. Pora w drogę. Gospodarz stanął w drzwiach i walcząc z grawitacją, oparł się o framugę.
- Jeszcze strzemiennego, jak to się w Polsce mówi. - Wręczył mi kubek pełen tego cholernego zajzajera.
Wychyliłem w milczeniu i mocno uścisnąłem jego dłoń.
- Dziękuję serdecznie za gościnę.
- Bóg da, spotkamy się jeszcze kiedyś...
Po chwili biegłem ciemną ulicą w stronę okrętu. Mijałem fasady domów, kałuże lśniły czernią... Będę dobrze wspominał te kilka tygodni spędzone w Bergen.
Odpocząłem, załatwiłem niektóre swoje sprawy i teraz mogę z nowymi siłami rzucać się w wir przygody.
Na miejsce zbiórki dotarłem, gdy kończono już przygotowania. „Łania" cicho zsunęła się z pochylni i zakołysała na falach zatoki. Kilku mężczyzn pochwyciło linę, pociągnęło żaglowiec wzdłuż nabrzeża, tak aby ustawił się prawą burtą równolegle do pomostów. Zajęło im to może pięć minut. Nie zakładali cum, nie było na to czasu.
Głucho stuknął przerzucany trap. Nasunąłem kaptur głębiej na oczy. Szara mżawka utrudniała widoczność. Mamy zatem szansę... Może zdołamy przemknąć się w ciemności obok twierdzy. A jeśli duńskie okręty czekają gdzieś dalej? Miałem nadzieję, że Rosjanie wiedzą, co robią. Czułem w żyłach gorączkę. Upajałem się życiem. Sadko wyrósł obok mnie. Spod obszernego płaszcza wydobył latarkę i machnął nią trzy razy, dając znak naszym pasażerom. Ludzie, ukryci dotąd w bocznej uliczce, zaczęli wchodzić na pokład. Stałem i patrzyłem, jak drepczą, niosąc worki i skrzynki. Niewiele zabierali ze sobą. Spostrzegłem Agatę i Helę. Okryte szerokimi jasnymi płaszczami przebiegły lekko po trapie.
- Wolność, cudzoziemcze - powiedział Rosjanin. - Najlepiej czujemy ją w chwili, gdy poświęcamy dla niej zebrane dobra i gdy ryzykujemy własne życie, by ją zachować. Na nas też już czas. Bystro!
Weszliśmy na pokład jako ostatni. Rzucono cumy. Wciągnęliśmy trap, zrywając ostatnie połączenie okrętu z lądem. Bergen. Nie wrócę tu nigdy, a nawet jeśli wrócę, nie będzie to już kantor...
- Od tej chwili chroni nas prawo Hanzy - powiedział Sadko uroczyście. - Ten, kto żegluje, jest wolnym - to zdanie zaczynało mnie powoli wkurzać, zbyt często je ostatnio słyszałem. - Tam jednak siedzą ludzie, którzy to prawo mają w pogardzie...
Prawo Hanzy... Lensmann Otto je złamał i teraz jego trup gnije w płytkim grobie gdzieś nad Sognefjordem. Jeśli zginiemy, czy ktoś wymierzy sprawiedliwość w naszym imieniu?
Stawiano właśnie żagle, kilkunastu mężczyzn pracowało przy wiosłach.
Oddalaliśmy się od nabrzeża w prawie całkowitej ciszy. Kilku ludzi wyszło z cienia i pomachało nam na pożegnanie. Rozumiałem ich... Rozdarci między chęcią ucieczki a obowiązkami. Między potrzebą wolności a koniecznością porzucenia dorobku niekiedy kilku pokoleń.
Borys naciągał kusze i kładł na podorędziu. Bez słowa ukląkłem obok niego i zacząłem mu pomagać. Sadko stanął za sterem. Odbiliśmy w głąb zatoki. Deszcz nadal mżył, niestety, robiło się coraz jaśniej. Silny wiatr od lądu szybko napełnił żagle, lecz jednocześnie rozganiał chmury. Księżyc zbliżał się do pełni...
Olbrzym, widząc, co się dzieje, zaklął pod nosem. „Łania" nabierała szybkości.
Płaszcz przemókł na wylot, ale nie przeszkadzało mi to. Czułem, że robię coś szalonego, wielkiego, że znajduję się w samym sercu wydarzeń, których doniosłość docenią dopiero kolejne epoki. Przynajmniej przez jakiś czas, zanim o tym definitywnie zapomną...
Odbijaliśmy na środek zatoki. Rozumiałem strategię Sadki. W cieniu tamtego brzegu, byle dalej od twierdzy i jej szalonego gospodarza. Byle dalej od dział, które wytoczył na mury, by upokorzyć zbuntowanych kupców. Ludzie rozlokowali się jakoś.
Borys poprowadził ich pod pokład, zostawili swoje tłumoki, część wyległa na pokład.
Postawiono resztę żagli. Mżawka, niestety, ustawała. Widziałem wyraźnie pochodnie strażników patrolujących mury i światło w oknach zamku. Lada chwila ktoś mógł
wypatrzyć „Łanię" przemykającą się w stronę otwartego morza. Zresztą Rosenkrantz mógł mieć w mieście swoich szpiegów. Zbyt wielu ludzi widziało, jak odbijamy. W tej chwili ktoś mógł biec do twierdzy. Zagryzłem wargi. Cała ta ucieczka była kompletnie szalona... Nie. Szaleństwem było tylko to, że znalazłem się na pokładzie.
Nie jestem kupcem. Nie jestem członkiem Hanzy. Rosenkrantz nawet nie wie o moim istnieniu. Nie musiałem wsiadać na „Łanię". Mogłem się dobrze wyspać, a gdybym chciał opuścić Bergen, powinienem wynająć konia i pomknąć lądowym
Читать дальше