Zadumałem się. Duńczycy... To ci, którzy wyniszczyli katolików, ci, którzy osadzili na stanowisku lensmanna tamto ścierwo, ci, którzy pokumali się z piratami, byle tylko dopaść „Srebrną Łanię". Ale czy Niemcy byli od nich lepsi? Albo ci dwaj Rosjanie? Byłem ich wrogiem, może nawet nie wrogiem, problemem do rozwiązania, tylko fart sprawił, że wylądowałem po tej samej stronie barykady.
To nie jest moja wojna, pomyślałem. Hanza i Dania to dwa psy, skoczyły sobie do gardeł, bo jednemu się trafiła trochę lepsza kość do ogryzienia. Pozagryzają się albo poranione pójdą lizać rany. Nie moje psy. Pechowy splot przypadków wplątał
mnie w cudze sprawy.
- Nasyć swe oczy, cudzoziemcze - odezwał się Sadko, wyrywając mnie z gorzkiej zadumy. - Zachowaj te dni w pamięci, bo nieczęsto zdarza się widzieć agonię świata całego... Te wydarzenia przejdą do historii i wnuki twe słuchać będą z podziwem, żeś był w Bergen zimą roku Pańskiego tysiąc pięćset pięćdziesiątego dziewiątego. Żeś widział na własne oczy, co się wyrabiało...
Uderzył ze złością w ścianę mijanego budynku.
- Drewno. Tanie, łatwo dostępne. Ich przodkowie cześć oddali Bogu, wznosząc wielki kościół z kamienia, tym wspanialszy, że stojący obok miasta zbudowanego z pośledniejszego materiału. Potęga Bryggen opiera się na papierze. Kupcy nie mają dużo złota. Musieliby go taskać całe beczki. Wymieniają się asygnatami oraz
wekslami... Przyjedzie taki po skóry reniferów i zamiast mieszków z dukatami zostawia papierki.
- Nie rozumiem, do czego dążysz.
- Aby zmiażdżyć Bergen, wystarczy spalić te wszystkie księgi i pokwitowania. I już. - Pstryknął palcami.
- Rozumiem.
- A gdzie tam - warknął. - Nic nie rozumiesz. Tam w twierdzy stoi czterdzieści armat. Co zostanie z kantoru hanzeatyckiego, gdy kanonierzy wystrzelą choćby osiemdziesiąt pocisków zapalających? - zawiesił na chwilę głos. - Tak. Jeden wielki stos pogrzebowy dla naszej wolności i tych, którzy zechcą jej bronić.
Wyobraziłem sobie pożar ogarniający kolejne kwartały zabudowy, płomienie przerzucające się na okręty uwięzione pomiędzy pomostami portu.
- Ta twierdza Hanzy wzniesiona jest z drewna - wrócił do poprzedniej myśli.
- Nie przewidzieli tego...
- To nie tak. Miasto i kantor mogły być drewniane, bo przed wrogiem broniła ich twierdza. Nie dopuszczano myśli, że kiedyś może tam zasiąść człowiek, który będzie wrogiem. Nie przewidziano, że nieprzyjaciel może pojawić się wewnątrz miasta. Ze armaty przygotowane, by razić najeźdźcę płynącego po zatoce Vågen, mogą strzelać przez szerokość ulic.
- Drewniana twierdza - powtórzyłem. - Hanza przegrywa przez własną nieroztropność. Gdyby mieli najgłupszy choćby kamienny mur...
- Mury to tylko symbol - odezwał się milczący dotąd Borys. - Prawdziwą twierdzę buduje się z serc i umysłów. Z siły ducha i umiłowania wolności. Hanza przegrywa, bo tego właśnie jej zabrakło. Gdy nadeszła godzina próby, kupcom nie starczyło odwagi, by poświęcić życie w imię wolności. Przegrywa ten, kto pozwoli narzucić sobie wizję lub świadomość klęski.
Staliśmy już pod domem pana Edwarda.
- Jutro wieczorem spotkamy się w waszym kościele - powiedział Sadko. - Są pewne sprawy do obgadania.
- Do zobaczenia zatem.
Odwrócili się i odeszli. Odprowadzałem ich wzrokiem. Dwaj Rosjanie, wyrwani ze swojego miasta, rzuceni w wir wielkiej polityki. Zbrojne ramię Hanzy... Nie, nie zbrojne ramię. Jest ich przecież tylko dwóch. To raczej sztylet gotów do zadania bolesnego ciosu. Szpiedzy. Utknęli w kantorze, który nagle zmienił się w pułapkę. Być
może Rosenkrantz już ich namierzył. Być może już wie, kto zarżnął lensmanna Trondheim. Czułem, że nie pójdą jak owce na rzeź...
Dzień jakoś mi się wlókł. Edward pił od świtu. Pił strasznie, tankował podłą anyżówkę małą szklanką. Widać było, że chce się urżnąć do nieprzytomności.
Namówił Klausa, żeby mu towarzyszył. Ja i Hans wymówiliśmy się.
- Co teraz będzie? - biadał czeladnik. - Koniec kantoru to koniec interesów...
- Nie dramatyzuj - mruknąłem. - Nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja. Będą was grabić podatkami, ale handlować nie zabronią. Może z czasem i restrykcje zelżeją.
- Boję się - jęknął. - A jeśli i mnie każą się żenić? Nie chcę swej cnoty tracić w ramionach pokrytych parchem, nie chcę potem latami zdychać na wstydliwą chorobę...
- Jesteś za młody - uspokoiłem go.
Ale sam nie byłem tego pewien. Jeżeli czternastoletnie dziewczęta wydaje się za mąż... Kto wie co odwali namiestnikowi? Gdy przed wieczorem wyszedłem na miasto, zauważyłem zmianę. Ludzie stali w grupkach po kilku i trwożnie szeptali. Wiadomość musiała spaść na nich jak grom.
Zebraliśmy się w kościele. Ludzie przychodzili ukradkiem. Przypomniałem sobie zebranie członków Bractwa Świętego Olafa w ruinach katedry Nidaros.
- Bracia! - odezwał się proboszcz, stojąc na ambonie. Spojrzał na zbity tłum i chrząknął zakłopotany, widząc liczną rzeszę zwolenników Lutra. - Ciężkie nieszczęście spadło na nas wszystkich. Jutro termin ultimatum mija, a wobec nieprzyjaciela przewagi nieprzemożonej jedną tylko decyzję starszyzna podjąć może.
Zgromadzeni milczeli ponuro.
- Jednakowoż w tym dniu tragicznym jest i nadziei iskierka. Oto przemówić do was chce sługa kapitana Petera Hansavritsona, Sadko z Nowogrodu się wywodzący.
Tak jak przed pięcioma wiekami mieszkańcy jego miasta wsparli świętego króla Olafa, tak i on rękę pomocną ku nam wyciąga... - Widać było, że ma ochotę na dłuższą przemowę, ale mimo to ustąpił miejsca Rosjaninowi.
Konus wyglądał komicznie, prawie niknąc za pulpitem. Nikomu jednak nie było do śmiechu.
- Przyjaciele - odezwał się po niemiecku - likwidacja naszego kantoru spada jak cios zadany obuchem. Sił naszych zbyt mało, by opór stawić, czasu, by zaalarmować Hanzę, także nie mamy. Namiestnik i czas, i miejsce ataku dobrał tak, by w jeden sak
nas wszystkich pochwycić. Dla wielu spośród was ugięcie karku przed tyranem będzie jedynie początkiem pasma upokorzeń. Dla katolików przejęcie kantoru oznacza przymusową konwersję.
Ci, którzy wolnego są stanu, zmuszeni będą domy i łoża dzielić z kobietami upadłymi. Ci, którzy jak ja i brat mój wolności i praw Hanzy strzegli, uwięzieni i zabici być mogą. Wszyscy zaś ciężkie straty poniesiemy, gdy spadną na nas daniny rozmaite przez króla nakładane. Wreszcie obyczaje nasze, prawa cechu i jego zwyczaje na niepamięć skazane zostaną. Grozę sytuacji raz jeszcze nakreślam nie po to, by lęk w was wzbudzić, jeno by ukazać głębię naszego upadku. Ratunek, który proponuję, jest bowiem zarazem szaleństwem.
- Mówcie! - krzyknął ktoś.
- Pora zimowa to czas, gdy magazyny puste, towar wasz w większości na południe odesłany, mieszki spęczniały od złota, a w skrzyniach weksle wiosny czekają.
Proponuję tedy majątek ten zebrać i uciekać. Uciekać jedyną drogą, jaka nam pozostała: przez morze.
Ludzie milczeli w skupieniu, czekając na instrukcje.
- Okręt Petera Hansavritsona „Srebrna Łania" jest do dyspozycji tych, którzy dzisiejszej nocy Bergen opuścić zechcą.
- Dzisiejszej? - ktoś krzyknął ze zdumienia.
- Rosenkrantz nie ma jeszcze w porcie twierdzy żadnego okrętu wojennego.
Jeśli zdołamy wymknąć się z zatoki Vågen, nie zdoła nas pochwycić. Jednak już jutro ta sytuacja zmienić się może. Dlatego trzeba decyzje natychmiast podejmować.
- „Łania" jak pozostałe okręty na ląd jest wyciągnięta - zauważył ktoś inny.
Читать дальше