- Albo w piekle. - Maksym ponownie się przeżegnał.
- Albo w piekle - przyznałem.
- Towarzystwo będziemy tam mieli zaiste doborowe - zarechotał Borys. - Bo i ja z bratem zapewne tam trafimy. Od pięciu lat zabijamy w imieniu Hanzy.
- Dlaczego to robicie? - zapytałem. - Dziwi mnie wasz los...
- Powiedz raczej szczerze, że budzi odrazę. - Jego brat uśmiechnął się drapieżnie.
Milczałem, ale cóż, trafił w sedno...
- Jeszcze pacholętami byliśmy, gdy przyszło nam Nowogród opuścić -
powiedział Borys. - Nasz świat umarł... Od dziadów jedynie słyszeliśmy, jak miasto to wyglądało kiedyś, jak żyło, jakie prawa w nim ustanowiono. Pożądaliśmy wolności.
Pożądaliśmy morza aż po horyzont oraz krain za horyzontem. Tu też skała Norwegii uwiera w zadki, rozkołysany pokład stokroć lepszy niż kamień pod stopą, bryza o poranku daje większą radość niźli zaduch chaty. Gorączka wędrówki pali żyły jak ogień... - Omal się nie rozpłakał.
Pomyślałem o swoim życiu. Jesień, zima, wiosna, lato. Rok za rokiem.
Codziennie rano po tej samej ulicy do tej samej szkoły. Codziennie te same nudne obowiązki. Potem film czy książka i do wyra. Czasem jakaś spódniczka zamajaczyła na horyzoncie i przeważnie zaraz znikała. W kółko obracanie tego samego kieratu. Tylko myśl o wakacjach dodawała mi sił, by przetrwać.
Latem ruszałem w świat. Czechy, Chorwacja, raz zapuściłem się do Egiptu, raz była Grecja, Kreta, Cypr, Santoryn... Hotele, zabytki, pola namiotowe, kempingi.
Dopiero gdy mogłem każdego dnia położyć głowę w innym miejscu, czułem, że żyję.
Kiedyś padł system, siedziałem z uczniami, pogadaliśmy szczerze. Oni też czekali lata... A ci ludzie, kupcy, marynarze, włóczyli się po świecie większą część roku.
Wolni, swobodni... Do ciężkiej cholery! Czemu nie zostałem marynarzem?
Bo się wody boisz, a pływać to się dopiero w wojsku nauczyłeś, zaśmiał się diabeł stróż.
- Hanza dała nam wszystko, co kochamy. Wolność i wędrówkę. To jakby nowe życie - zakończył olbrzym uroczyście.
- W zamian oczekiwała ślepego posłuszeństwa i eliminowania jej wrogów -
uzupełnił Sadko. - To uczciwa cena. Ale i zarazem...
- Świadomość cierpień naszych bliskich zatruwa nam myśli dzień po dniu -
mruknął ponuro Borys. - Ale najgorszy jest brak nadziei. Zanim opuściliśmy Nowogród, rozmawialiśmy z wieloma ludźmi. Rody kupieckie przechowują pamięć dawnych dni. Tam wielu liczy, że Hanza się o nas upomni. Że niemieccy kupcy powrócą do Peterhofu i znowu kościół Świętego Piotra zawalą towarami po dach.
- Co? - zdziwiłem się.
- Kupcy trzymali towary tam, gdzie najbezpieczniej, pod okiem Boskiej Opatrzności, a i kamienne mury solidniejsze niż drewniane ściany spichrzy - wyjaśnił
jego brat.
Interesujące...
- Marzyliśmy, że nasze towary znowu spłyną rzeką Wołchow i przez morze ruszą na targi do Visby, Lubeki i Bremy... Liczyliśmy, że opowiemy o losie miasta na hansatagu, i dopięliśmy swego. Wysłuchano nas. A potem przyszło wiecznie czekać na niemożliwe. Hanza jawiła nam się jako niezmierzona potęga obalająca trony i strącająca królów w pył, siła zdolna upokorzyć cara... A zamiast tego ujrzeliśmy garstkę starców karmiących się, jak i my, wspomnieniami.
- Hanza zatraciła zdolność walki - powiedział konus. - Już nie wystawia własnych armii. Jej bronią są już tylko tacy jak my, skrytobójcy usiłujący karać tych, którzy łamią dawne prawo. Ostatni i nieliczni. Jest jeszcze kilka okrętów pokoju, starych i wysłużonych. Można patrolować nimi brzegi i od czasu do czasu odgonić piratów. Jednak gdyby pojawili się znowu większą gromadą, jak niegdyś Bracia Witalijscy, nic nie wskóramy. Jeśli dobrze odczytałeś dokumenty Rosenkrantza, tej zimy może spaść na Hanzę cios ostateczny... A jeśli Hanza padnie, dla naszego miasta nie będzie już żadnej nadziei.
- Dla nas też nie - mruknął Borys. - Zbyt długo graliśmy potęgom na nosie. Już dziś jesteśmy wywołani, tylko miasta związku gwarantują nam jeszcze wolność i schronienie...
Cóż, taki widać los wielokrotnych morderców, pomyślałem markotnie.
- Furda! - Maksym przerwał im te smutne rozważania. - W gościnę do mnie zapraszam. Na stepie nikt was nie odszuka, a i przygoda ludzi dzielnych i w walce zaprawionych nie minie. Pohulamy we trzech na Czarnym Morzu, przypieczemy boczków poganom. Łupy bogate weźmiem, a gdy kostucha przyjdzie, z bronią w ręce umrzemy, a nie w łóżkach czy w więziennej celi.
- Rozważymy twą propozycję. - W oczach Sadki błysnęło rozbawienie.
Zadumałem się. Ci dwaj otarli się o największe tajemnice związku kontrolującego sporą część Europy. Świat Maksyma nie był już dla nich atrakcyjny.
Tak jak dla mnie, człowieka przyszłości, cały ten szesnasty wiek wydawał się wielką kupą łajna...
- Nasz świat z jednej strony kurczy się, z drugiej coraz bardziej rozrasta -
powiedział w zadumie Sadko.
- Jak mam to rozumieć? - zdziwiłem się.
- Naszym przodkom z Nowogrodu wystarczało, że wypuścili się na Bałtyk.
Zabierali skórki wiewiórek i innych zwierząt, miód i wosk, rozmaite dobra z lasów północy i z wybrzeży Morza Białego. Załadowali statek, popłynęli rzeką Wołchow do jeziora, które Finowie zwą Ładoga, a potem na morze. Dobili do Gotlandii, sprzedali skórki, kupili różne piękne dobra zachodnich krain i hajda z powrotem. Hanza była wtedy inna. Im morze po kolana, docierali do Nowogrodu, Londynu, pływali na zachód ku Niderlandom. Ale dziś jakby zadyszki dostali...
- Możesz mi to wyjaśnić?
- Pan Kowalik i Peter mówili jednym głosem. Rozwój albo upadek. To taka stroma ścieżka w górach po piargu. Możesz iść tylko do przodu; jeśli nie przestawisz nogi, jeśli na chwilę się zatrzymasz, runiesz w przepaść. Hanza osuwa się żlebem, usiłując złapać równowagę. Straciła kantor w Londynie. Potem Iwan Srogi podbił
Nowogród. Książęta Rzeszy Niemieckiej urośli w siłę i wiele praw na południowych szlakach anulowano. Dania jest silniejsza niż kiedykolwiek. Otwarcie łamie swoje przyrzeczenia względem nas. Tymczasem Hiszpanie i Portugalczycy pływają do Indii i Nowego Świata. Włosi i Grecy handlują z Turcją oraz krainami nad Morzem Śródziemnym. Anglicy mają już niezłą flotyllę, a ich okręty opłynęły Norwegię, od północy docierając do Rosji. Trzeba było wyjść na zewnątrz.
- Na zewnątrz?
- To my powinniśmy zakładać kantory w Nowym Świecie, na Islandii, ba, może w Indiach nawet. To nasze okręty powinny dumnie pruć oceany. Tymczasem nasz handel to Bałtyk, kilka miast niemieckich, tu w Norwegii Bergen jedynie.
Przegraliśmy. Jesteśmy ostatnim pokoleniem. Po nas Hanzy już nie będzie. Może czas jakiś jeszcze do obcych portów nasze statki wpuszczane będą. A potem... - Spuścił
wzrok.
- Chyba że zrobicie coś, by temu zaradzić...
- Pan Peter i pan Marius wciąż próbują. Ale sił naszych mało. A i noga się powinąć może. Jak wtedy, gdy opadli nas piraci.
Umilkł.
- Brak wam idei i charyzmatycznego przywódcy - powiedziałem.
- Heinrich Sudermann jest odpowiednim człowiekiem. Tylko że jest sam... A jeden człowiek wiele nie zdziała.
- W moich czasach historycy spierali się, co ważniejsze: jednostka czy grupa.
Badali, czy jeden człowiek samodzielnie, tylko z pomocą swojej żelaznej woli, może pchnąć świat na inne tory, czy też potrzeba i dążenie grupy ludzi sprawia, że na ich czele pojawia się wódz...
- Nie pojmuję, co mówisz, Markusie - odezwał się Borys. - Używasz słów, które dla mnie obce są i niezrozumiałe. Jedno wszakże możesz nam zdradzić. Żyłeś w czasach odległych o blisko połowę milenium od naszych. Wiesz więc, czy Hanza przetrwała. - Spojrzał mi w oczy. - Powiedz, co nas czeka.
Читать дальше