Teraz dopiero zacząłem przeglądać skarby. Opakowanie leków opisane po chińsku. Może aspiryna, może coś zupełnie innego. Scalak i tym razem nic mi nie podpowiedział. Paczka sucharków, plastikowy grzebień, dwa magazynki do kałacha, kalkulator, czysty notes. A co najważniejsze, składana mapa turystyczna Skandynawii!
Rozłożyłem ją trzęsącymi się z podniecenia dłońmi. Niestety. Piloci nic na niej nie zaznaczyli... Mimo wszystko był to bezcenny skarb!
- Bratok, tak dumam, umiesz może z takiego wielopału strzelać? - zapytał
Maksym.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Dopiero w tej chwili zobaczyłem, że przewiesił sobie przez ramię... zmodernizowany karabin AK-47 z celownikiem optycznym i laserowym wskaźnikiem celu.
- Nauczę cię obiecałem, zapinając na przegubie zegarek. - Jak się będziemy dzielić? - Wskazałem łup.
Oglądali po kolei przedmioty i kiwali głowami, najwyraźniej nie wiedząc, co do czego przypasować. Zatrzymali zegarek i rewolwer, by pan Kowalik mógł to sobie zbadać, Borys zainteresował się grzebieniem. Kozakowi daliśmy oba magazynki do kałacha. Sadko zadowolił się zapalniczką. Mnie przypadły pistolet, mapa i dziwne gogle. Zabrałem też hełmofon pilota i notes. Podzieliliśmy znalezione pieniądze.
Zawlekliśmy trupy Chińczyków do lasu i przywaliliśmy kamieniami. Silnik oraz pozostałe szczątki helikoptera ukryliśmy w jaskini, starannie maskując wejście głazami. Sadko chciał wrócić tu wiosną po aluminium, obiecał, że każdy z nas dostanie swoją dolę. „Lekkie srebro" budziło jego szalone podniecenie.
Do Bergen dotarliśmy późnym wieczorem. Zwróciliśmy konie w zajeździe i poszliśmy do chaty mydlarza.
Spodziewałem się zastać trupa leżącego na podłodze, toteż niepomiernie się zdziwiłem, widząc otwartą trumnę opartą na krzyżakach, kilka świec oraz Helę, Agatę i Artura. Zdenerwowałem się. Dlaczego tu przyszli? Po co niepotrzebnie się narażają?!
Ale byłem zbyt wypruty, by robić im wymówki.
Twarz nieboszczyka nakryto kawałkiem tkaniny, powietrze cuchnęło krwią.
Kolejny przyjaciel przemknął przez moje życie i zniknął. Niechciane, nieoczekiwane łzy zapiekły mnie w kącikach oczu.
- Zdołaliście ich dogonić? - zapytała dziewczyna.
- Tak - odparłem. - Zabiliśmy ich, ale, niestety, to nie wszyscy.
Stojąc przed Helą, czułem obrzydzenie do samego siebie. Byłem brudny jak świnia, przesiąkłem ostrą wonią końskiego potu... Ale jeszcze gorsze było głębokie przekonanie, że zbrukałem swoją duszę. Śmierć tych ludzi... Nie ja ich zabiłem. Ja tylko asystowałem. Ale winny jest ten, kto odnosi korzyść.
Pospieszyłem do szopki. Niestety, Chińczycy zniszczyli wszystko. Patrzyłem w bezsilnej złości na strzaskane lampy i inne elementy aparatury. Ile czasu wymagało wyklepanie miedzianych i żelaznych blaszek na cewki? Tyle ludzkiego wysiłku poszło na marne! Nawet kostki mydła porozrzucali.
Podniosłem jedno i przeszedłem do kuchni. Umyłem się, wypłukałem włosy.
Zimna woda pozwalała ochłonąć, zebrać myśli. Mam scalak alchemika. Przyjdzie czas i Ina go ożywi. O ile sama żyje.
- Jeśli pozwolicie, panie Marku, udamy się już na spoczynek - powiedziała Agata. - Niebawem zmrok zapadnie i furtę kantoru zamkną.
- Oczywiście. Dziękuję bardzo, że się tak wszystkim zajęliście... - wybąkałem.
- Czuwajcie spokojnie przy zwłokach, ksiądz rano przyjdzie i na cmentarz go wyprowadzi. Panna Helena na trumnę dała...
- Zwrócę jej.
Poszli we trójkę. Sadko zniknął, wrócił po półgodzinie, niosąc dzbanek wina.
- Zmarły się przecież nie obrazi, a czuwać całą noc na sucho trudno - wyjaśnił.
Znalazły się cztery kamionkowe kubki. Polałem. Wino było kwaśne w smaku, ale wypić się dało. Zapadła noc. Zapaliłem dwie świece. Borys zaryglował drzwi.
- Obiecaliście mnie nauczyć... - Maksym gestem wskazał stojącą w kącie broń. -
Strzelać tu nie będziemy, ale...
Rozłożyłem karabinek, przetarłem wszystkie elementy szmatką namoczoną w oliwie. Wytarłem do sucha. Złożyłem. Pokazałem, jak się wymienia magazynek.
Wyjaśniłem, jak przełączyć ogień z pojedynczego na automatyczny.
- Broń to bardzo zacna. - Sadko śledził w skupieniu moje czynności. - Warto by panu Kowalikowi pokazać, kopie wykonać. Wielopał taki bardzo by się przeciw piratom przydał. Ileż to razy wystrzelić można? Do nas z siedem kul posłał.
- Trzydzieści. Nie zrobicie kopii - zaznaczyłem. - To zupełnie inny rodzaj stali, wytrzymuje ogromne naprężenia. Waszą rozerwie przy pierwszej próbie.
- Czegoś się do niej dodaje przy wytopie? Tak jak brąz może być twardy i kruchy albo bardziej kowalny? - dociekał. - Może problem ten ominąć się uda?
- To specjalna stal rusznikarska. Ale nie wiem, czego do naszych stopów dodają.
- Może damast by tu pomógł? - odezwał się Kozak. - Albo bułat raczej, bo w okrągłej lufie skręcone warstwy lepsze.
- Pomyślimy nad tym - mruknął Sadko.
Czuwanie przy zwłokach... Przypomniały mi się opowieści dziadków. W
miastach ten zwyczaj podupadł już dawno, po wsiach utrzymał się dłużej. Otwarta trumna, zapach śmierci w powietrzu... I kubek z winem. Płomyk świecy odbijał się w ciemnej powierzchni cieczy. Popatrywałem co jakiś czas na fosforyzującą tarczę zegarka. Świadomość, że mogę mierzyć upływający czas, dawała mi niezwykłą przyjemność. Wymknąłem się na chwilę za dom i w ciemności założyłem chińskie gogle. Moje podejrzenie okazało się słuszne. To było coś w rodzaju noktowizora. W
każdym razie widziałem dzięki nim w ciemności. Wróciłem do towarzyszy.
- Powiedz, bratok, jak to z wami jest, on martwy czy ożyje jeszcze? - zapytał
Sadko, wskazując gestem nieboszczyka.
- Nie wiem - odparłem. - W kieszeni jednego z Chińczyków znalazłem scalak.
- Kamień taki, jaki słudzy łasicy noszą w głowach... - powiedział konus. -
Kryształ, w którym zapisać można ludzką duszę. Diabelski iście przedmiot. Wszak duszę taką łatwo skraść. Włożyć by go w jego głowę można? Zanadto rozbita mi się wydaje, choć i ty miałeś kość potrzaskaną, aleś dychał jeszcze, a ten, gdyśmy go znaleźli, zimny był i sztywniał już...
- Tego ciała ożywić się już nie da - odparłem ze smutkiem - lecz łasica może uczynić nowe.
Maksym przeżegnał się po trzykroć, Borys splunął z obrzydzeniem na podłogę.
Tylko twarz Sadki zachowała normalny wyraz.
- Jesteś zatem prawie nieśmiertelny - powiedział. - W każdym razie póki ktoś kryształu nie strzaska.
- Nie wydaje mi się. Przede wszystkim jestem zależny od woli łasicy. A jej od dawna nie widziałem... Chińczyk mówił, że jej pan osądzony został i stracony. Nie wiem jednak, czy to oznacza, iż rozkazy dla mnie zostały odwołane.
- To nad łasicą jeszcze wyższa władza stała? Może zatem już wolny jesteś? -
Olbrzym polał nam do kubków cierpkiego cienkusza.
- Złe to czary - mruknął Kozak. - Nie demonom cuda boskie czynić... Nie ludziom... Wielkie nieszczęście z tego być może, bo Bóg spojrzy, co wyrabiacie, i się rozgniewa. Przepadniecie wraz z tym miastem jak mieszkańcy Sodomy i Gomory, a kto wie czy nowy potop całej Europy nie spłucze...
- To nie czary - zaprzeczyłem. - To nauka. Wiedza i technika tak doskonałe, że wydają się magią. Gdy godziłem się zostać niewolnikiem, nie wiedziałem jeszcze, jak to wszystko będzie wyglądało. Może więc i moja wina nie jest wielka?
- Co teraz zrobimy? - Konus spojrzał mi w oczy.
- Ciało towarzysza oddamy ziemi. Jeśli ten kryształ należy do niego, będę czekał na przybycie łasicy i poproszę, aby go ożywiła. Jeśli się to nie uda, kiedyś i tak spotkamy się w niebie.
Читать дальше