Podszedł ksiądz trzymający w dłoni księgę oraz pasyjkę, przez chwilę łagodnie przemawiał.
- Odwieść od nauk Lutra ją spróbuje - wyjaśnił Staszkowi Grzegorz Grot. - W więzieniu też perswadował, ale bez skutku. Tu jednak, na szafocie, myśli ludzi biegną inaczej i nawet bywa, że żydów oświeci tak, iż o chrzest święty poproszą...
Tym razem najwyraźniej się nie udało, bo kobieta tylko odwróciła głowę. Duchowny bezradnie rozłożył ręce. Zamiast kobiety pobłogosławił tłum i rozczarowany zszedł z szafotu. Oprawca grzecznie wskazał skazanej pieniek. Szarpnęła się w tył. Poprosił ją znowu, tym razem jakby bardziej stanowczo. Cofnęła się o krok, potem drugi.
- Ciekawym, jakie to uczucie, gdy grdyka dotknie drewna - mruknął urzędnik.
Nawet stąd Staszek widział wycięte w pniaku zagłębienie, aby skazańcowi wygodniej było umieścić szyję. Zastarzałe plamy wokół i ślady topora świadczyły, że pniak pamięta niejedną egzekucję.
- Brr - wzdrygnął się.
- Pospieszyć się powinien - westchnął Grot. - Słońce ku południu zmierza.
- Co ma wspólnego...
- Oj, niewiele chyba waść egzekucji w życiu widział?
- Ano nie było jakoś okazji i ta strona egzystencji też mnie szczególnie nie frapowała - odparował.
- Gdy skazaniec głowę na pniu opiera, kat powinien stanąć tak, by między nim a słońcem się znaleźć, gdyż cień jego padać musi na miejsce, gdzie miecz uderzy.
- Dziękuję za objaśnienie.
- Warto wiedzieć takie rzeczy, gdyż młodzieniec bystry, chwacki, a przy tym do szabli prędki łacno z widza takich widowisk ich głównym aktorem stać się może. - Grot wyszczerzył zęby.
- Czy ja wyglądam na chętnego do roli kata? - odgryzł się chłopak.
- Język waszmości niby żmija uderza i jadem bryzga, aż słuchać dziwnie - w głosie urzędnika zabrzmiał autentyczny podziw. - Nieźle was mistrz Marek w szermierce na słowa wyszkolił. Nie miejcie mi za złe uszczypliwości, ale dbałość o porządek i spokój w tym mieście na moich barkach spoczywa, tedy i przykra mi świadomość, ilu tu pod bronią młodzieńców chodzi i w ulicznych burdach lub karczemnych bójkach bez wahania po kord czy szablę sięga...
- Nie myl, waszmość, owczarka z wilkiem.
Tymczasem dwaj pomocnicy mistrza małodobrego skrępowali kobietę niczym baleron. Nie było już mowy o żadnej uprzejmości. Jeden trzymał ją za ramiona, drugi ciągnięciem za włosy zmusił, by wreszcie ułożyła głowę w wycięciu pnia.
Kat uniósł miecz, klinga zalśniła w słońcu. Staszek zacisnął powieki. Zapadła cisza. Usłyszał tylko głuche uderzenie miecza w drewno pniaka. Otworzył oczy. Skrępowane ciało leżało na szafocie, obficie brocząc krwią z kikuta szyi. Przez tułów przebiegały ostatnie dreszcze. Nogi raz jeszcze kopnęły powietrze i zamarły. Pomocnik kata podszedł z woreczkiem piasku.
Ile jest krwi w człowieku? - usiłował sobie przypomnieć Staszek. Pięć do sześciu litrów? Po dekapitacji serce biło jeszcze przez chwilę, stąd ta kałuża.
Mistrz katowski tymczasem odebrał od drugiego pomocnika uciętą głowę i trzymając za włosy, uniósł wysoko, by pokazać gawiedzi. Pachołkowie dźwignęli ciało i ułożyli w trumnie. Oprawca umieścił w niej głowę, następnie ściągnął rękawice i rzucił na podołek nieboszczki.
- Dlaczego... - zapytał Staszek przez zaciśnięte gardło. - Te rękawice?
- To symbol, tak samo jak maska na twarzy. Kat nie istnieje jako człowiek. Stojąc na szafocie, nie jest jednym z nas. Nie przelewa krwi jako obywatel miasta. Nie czyni pomsty w imieniu naszym nawet. Wyrok wykonuje i skazanym życie odbiera ręka sprawiedliwości. Anonimowa i obiektywna.
- Obiektywna... Czy i mistrza Marka z równą obiektywnością osądzicie?
- Ściśle wedle przepisów spisanych na pergaminie. Z taką życzliwością wobec podsądnego, na jaką zdobyć się zdołamy. I oczywiście tak, by duch sprawiedliwości z prawa literą zgodnym był. A skoro już o patronie waści mówimy, od zimna i wilgoci gorączka go wzięła. Twierdzi, że ma leki na to, więc nie widzę przeszkód, by mu je przekazać.
- Nie lepiej przenieść go z lochu do jakiejś lepszej celi?
- Lepiej - westchnął Grot i na jego twarzy pojawił się cień. - Niestety, rozkazy mam bardzo jednoznaczne... Próbowałem ich złagodzenie wyjednać - dodał po chwili. - Ale bezskutecznie.
- Leki mam przy sobie. Chciałem dziś wraz z pożywieniem podać.
- Tak uczyńcie.
Chłopak pożegnał się z justycjariuszem i ruszył do miasta. Odwiedził krawca i odebrał zamówienie. Potem zahaczył jeszcze o szewca. Buty też były już gotowe.
W turkusowym żupanie i delii szedł, rozglądając się po ulicy. Nowiutkie obuwie poskrzypywało.
Idiotyczna epoka, klął, spoglądając po szyldach. W moich czasach byłby napis wołami i wielka szyba wystawowa, a za nią gablotki z biżuterią...
Wypatrzył sklepik opatrzony szeroką tabliczką przedstawiającą jakieś precjoza. Niestety, pudło. Sprzedawano tam nie szczerozłotą zastawę, lecz naczynia z cyny i fidrygałki z mosiądzu. Ale przynajmniej zapytał o drogę...
Wreszcie znalazł się dokładnie tam, gdzie trzeba. Sklep nie był duży. Pośrodku stolik z dostawionymi krzesłami, na półce wiszącej na ścianie ustawiono kilka dzbanów wykonanych chyba ze srebra. Za przeszklonym przepierzeniem Staszek zauważył warsztat. Obok okna kilku chłopaków może w jego wieku przy czymś dłubało. Nie bardzo widział, co robią, może szlifowali kamienie, może polerowali wyroby? Jeden wydał mu się znajomy z sylwetki. Czy to z nim rozmawiał tamtego wieczora, gdy poszli z Arturem do jego ukochanej? Zaraz też na powitanie klienta wyszedł złotnik. Przywitał się i uprzejmie wskazał krzesło.
- Czym możemy waszmości służyć? - Otaksował gościa jednym spojrzeniem.
- Potrzebuję pierścionka.
- Waszmości to pierścień z herbem w kamieniu rżniętym, nie zaś pierścionek zaoferować należy.
- Pierścionka dla narzeczonej - uściślił.
Złotnik uśmiechnął się domyślnie.
- Miłość uczucie piękne i warto mu odpowiednią oprawę nadać. - Pokiwał głową. - Czy rozmiar palca waszmość zna? Bo na oko dobrać trudno. A jak rozumiem, to niespodzianka ma być, skoroś waszmość jej tu nie przywiódł.
- Służąca zmierzyła nitką, gdy narzeczona spała - zełgał.
- Sprytnyś, waszmość, jak sam lis Reinicke - pochwalił rzemieślnik. - Wyrobów gotowych posiadam w chwili tej nie za wiele, jednako nic straconego, bowiem jeśli nic oka nie ucieszy, w kilka dni sporządzimy coś ładnego.
Znikł na moment na zapleczu i wrócił z drewnianą skrzyneczką. Wyjął z niej węzełek z sukna i rozwiązawszy, rozłożył przed Staszkiem na blacie.
Uch, toporne draństwo, całkiem jak dresiarskie sygnety, pomyślał chłopak.
Pierścionki były dość duże, wręcz masywne. Jednak przypomniał sobie dłonie pani Agaty. Też takie miała. Tak widać w tej epoce przyjęte. Cóż, moda się zmienia...
- Szmaragd, piękny kamień, twardy, rodzą go góry Nowego Świata. - Złotnik wskazał pierwszy z brzegu. - Korona hiszpańska wiele ich dobywa wśród skalistych ostańców kraju zwanego Peru. To rubin, ponoć najdroższy i najpiękniejszy jest ten barwy gołębiej krwi, w dalekiej Birmie wydobyty. Ten z Cejlonu pochodzi i choć nie jest najwyższej klasy, każde oko przecież ucieszy. No i brylant, przez Holendrów z Indii przywieziony. W te zaś pierścienie pośledniejsze kamienie wstawiliśmy, zatem i tańsze to, choć równie piękne wyroby. Perły nie polecam, gdyż jak mówią uczeni astrologowie, pecha przynosi.
- Hmmm... Czemu zatem waszmość taki pierścień wykonał? - zdumiał się Staszek.
Читать дальше