- Dla niedowiarków oczywiście, bo ludzie, którzy w przesąd ten nie wierzą, często o wyroby podobne pytają. To gagat, waści niepotrzebny chyba... - Złotnik spojrzał dziwnie badawczo.
- Niepotrzebny?
- Waszmość swej miłości i dziewczyny czystości pewnym chyba jest?
- Nie rozumiem.
- Gdy gagatu kawałek w wodzie namoczymy, a potem pannie do napoju damy, rzecz się okaże. Wszystko na jaw wyjdzie. Jeśli cnotliwa i intacta, nic się nie stanie.
- A jeśli nie dziewica?
- Zaraz parcie niepohamowane w żywocie poczuje i urynę puści - złotnik tłumaczył cierpliwie jak dziecku.
Staszek z trudem zachował powagę.
- Masz pan rację, to potrzebne mi nie jest - powiedział, tłumiąc wesołość. - Choć kamień to ładny...
- Coś innego zatem. Koral. Wedle mistrza Paracelsusa tak w całości, jak i sproszkowany leczy oczy, a tak przed chorobą świętego Wita, jak i przed urokami chroni. Tu zaś turkus, który przed upadkiem z konia zabezpiecza. To kamień świętego Piotra, czyli jaspis, kobietom w ich niemocy ulgę daje, a mężczyznom z wojny cało wrócić pomaga. Jest i chryzopraz, i oliwin...
- A ten? - Staszek wskazał dłonią delikatny pierścień z fioletowym oczkiem. - Cóż to takiego?
- Ametyst. Kamień to tani i pośledni raczej. Nieczęsto w kruszec szlachetny oprawiany. Niesłusznie jednak ludzie nim gardzą, bo wszak urodziwy jest, a ponoć i uczucie miłości wzmaga. Zważmy też, że korzyść dodatkową niesie, gdyż właścicielkę przed ukąszeniem węża i otruciem chroni.
- Piękny. - Chłopak ujął pierścień w dłoń i oglądał go uważnie.
Naprawdę mu się podobał.
- Pokażcie zatem tę nitkę.
Zmierzył średnicę i aż cmoknął z zadowoleniem. Dopasowała się idealnie.
- Niczym na obstalunek zrobiony - powiedział. - Gdyby jednak palec cieńszy lub grubszy się okazał, zajdźcie do mnie, proszę, a ja w kilka chwil go do noszenia przysposobię.
- Ile się należy?
Nawet nie był drogi...
*
Obudziłem się strasznie obolały. Ubranie przesiąkło potem, a w tym zimnym lochu niewielkie miało szanse wyschnąć... W ustach miałem Saharę. Zajrzałem do dzbanka. Pusty. Zakląłem w duchu. Musiałem w malignie wychłeptać resztę płynu. Ile czasu do kolacji? Ładne parę godzin. A jeśli... Przy sąsiednim posłaniu stał dzbanek. Została w nim woda? Kto wie? Położyłem się, rozciągając łańcuch na całą długość. Wyciągnąłem się jak struna, aż obręcz wpiła mi się w kostkę. Gdzie tam. Brakowało jeszcze z pół metra. Wyjąłem ze spodni rzemień zastępujący pasek. Po drugiej próbie zarzuciłem go na brzusiec dzbana. Pociągnąłem ostrożnie. Teraz najważniejsze to nie przewrócić naczynia. Zaskrzypiała glina szorująca o podłogę.
Z tego, co pamiętałem, mój towarzysz niedoli Klaus paskudnie pokasływał. Gruźlica? Cholera wie. Czy prątki są w stanie przetrwać kilka dni? Woda stała tu dość długo. W chłodzie. Bakcyle zginęły? Mało prawdopodobne.
Centymetr po centymetrze. Wreszcie mogłem złapać dzban w dłonie. Zbliżyłem wargi do krawędzi, ale sam zapach mnie odrzucił. Za długo stała. Zgniła, może rozwinęły się w niej jakieś pleśnie.
Leżałem bezsilnie trawiony gorączką, gdy szczęknęły drzwi. Strażnik przyniósł mi chleb, wodę i koszyk wiktuałów.
- Jedzenie dla waszmości - powiedział. - Od tego chłopaka, co Norwega z dachu strącił.
- Dziękuję.
Przeszukałem koszyk. Wędzony ser, gotowane jajka, kiełbasa... Jest! Popatrzyłem na listek tabletek. Pomysł, który początkowo uważałem za dobry, wydał mi się teraz ryzykowny. Znalazłem je w kokpicie helikoptera czy w kieszeni któregoś z Chińczyków? Nie byłem pewien. Antybiotyk? Sulfamid? Może zwykła polopiryna? A może amfetamina albo podobny dopalacz używany przez pilotów w dalekich trasach? A może się mylę, może to na przykład środki do odkażania wody? Co grozi, jeśli się taką połknie?
Zakaszlałem ciężko. Oskrzela zajęte, gardło zajęte, kto wie czy nie poszło mi już w płuca... Zdechnę bez leków. Chyba po prostu muszę zaryzykować. Teoretycznie jedna tabletka to jedna dawka.
Wyłuskałem pigułkę i obwąchałem. Nie miała zapachu. A jeśli to trucizna? A może to draństwo, które powoduje narastanie na mózgach wilków drutów? Nie, co za bzdury plotę... Dotknąłem tabletki końcem języka. Gorzkie... Połknąłem i popiłem wodą z kubka. Opadłem na posłanie. Gorączka zupełnie mnie wykańczała.
I naraz zalało mnie światło. Był pogodny wiosenny wieczór. Przez uchylone okno wpadały podmuchy przyjemnie ciepłego wiatru. Po niebie sunęły baranki chmur. Leżałem na szpitalnym łóżku w niewielkiej izolatce.
Zaraz, co jest grane? - zdumiałem się. To mi wygląda na xxi wiek!
- Panie Marku, słyszy mnie pan?
Poszukałem wzrokiem i moje spojrzenie spoczęło na rozmówcy. Przy eleganckim stoliku, na składanym krześle siedział lekarz w białym fartuchu, ze stetoskopem na szyi.
- Słyszę - wychrypiałem.
- Cieszę się niezmiernie. Obserwowaliśmy od tygodni symptomy wybudzania, ale widzę, że jest pan w niezłej formie. Zapewne tylko jeszcze nieco zdezorientowany... Jak z pamięcią? Wie pan, kim jest i gdzie pracuje?
- Tak. Co się...
- Mówiąc brutalnie i prosto z mostu: został pan otruty. Uczniowie dosypali panu do herbaty niemal zabójczą dawkę niezwykle silnego syntetycznego narkotyku chińskiej produkcji. Okazał się pan, niestety, niezwykle podatny, w dodatku dawka, którą pan wchłonął, była zbyt silna. Preparat wywołał pięciomiesięczny głęboki trans. Zdołaliśmy pana wybudzić tylko dzięki długotrwałej kuracji psychotropami najnowszej generacji.
Uszczypnąłem się. Zabolało. To nie sen! Wróciłem?! Niemożliwe! Kolory, zapachy... To jest realne!
- Nie wierzę!
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.
- Co pan widział w oszołomieniu? - zaciekawił się.
- Śniłem, że byłem w szesnastym wieku. Ale... To nie był sen! Byłem tam.
- Wysoce prawdopodobne, że tak właśnie się panu wydaje. Proszę się jednak uspokoić i posłuchać. Cała ta przeszłość, którą pan pamięta, to jedynie ułuda. Ten narkotyk wywołuje przede wszystkim niezwykle silne omamy oniryczne.
- Co to takiego?
Psychiatria nigdy mnie jakoś nie interesowała...
- Wizje niemal nie do odróżnienia od rzeczywistości. Pojawiają się przy niektórych chorobach psychicznych. Chorzy widzą kolorowe projekcje, biorą udział w rozgrywających się wydarzeniach, czasem nawet czują zmęczenie wędrówką, fakturę przedmiotów, ból tortur, rozkosze seksu czy nawet smak jedzonych rzekomo potraw...
Poczułem zawrót głowy. Niemal nie do odróżnienia?! Dobre sobie. Przecież... Kurde.
- Nie słyszałem nigdy wcześniej o takich narkotykach - powiedziałem.
- Oczywiście, że pan nie słyszał. To dość świeża sprawa. Zsyntetyzowano je w chińskich laboratoriach wojskowych przed kilku laty. Zapewne jakaś komórka KPch zdecydowała, że pora zacząć wykorzystywać je do rozmiękczania społeczeństwa Zachodu. Są bardzo tanie i na dobrą sprawę niewykrywalne przez psy. Stąd trudno zahamować przemyt. Zaczęły przenikać do Europy, pojawiły się w Polsce zaledwie tydzień przed atakiem na pana. Pański przypadek był dopiero trzecim czy czwartym w naszym kraju. Środek pojawił się jesienią, dziś to już cała plaga.
- O, w mordę... Więc jakie są objawy ich zażywania?
- Niezwykle łatwo uzależnia psychicznie, bo w fantastyczny sposób wzmacnia wyobraźnię. Można łyknąć dawkę, włączyć dvd i przeżywać wraz z piratami przygody na morzu. Tylko że zazwyczaj działanie narkotyku mija po czterech lub pięciu godzinach, a u pana doprowadziło niemal do całkowitego resetu mózgu.
Читать дальше