- Widziałem - westchnął. - Choć wolałbym tego nie oglądać.
- A jak się do dziewczyny idzie z pierścieniem, to trzeba w pokorze uklęknąć u jej stóp - dopowiedziała Marta.
Oznajmiła to takim tonem, jakby młodzieńcy regularnie i całymi stadami próbowali namówić ją do ślubu.
- Hela...
- Twarda sztuka. Pobawi się tobą jak kot myszką. Ale jeśli ją przekonasz, to życie będziesz miał nie tylko dobre i przyjemne, ale też ciekawe.
To samo mówili Kozacy, uświadomił sobie. Samiłło użył innych słów, dodał kilogramy pseudofilozoficznych ozdobników, lecz sens był zbliżony.
Westchnął.
- A jak ciebie nie zechce, to ożenimy cię z Martą. - Wdówka objęła wychowankę ramieniem. - Czternaście lat już ma, włos gęsty pachwiny opierzył, czas, by powoli za dobrym mężem się rozejrzeć. Coś tam jej na posag dorzucimy. Czysta, wszy nawet nie ma, tkać umie i haftować, robotna, mądra niezwykle.
- I zęby mam ładne - dodała dziewczyna. - Proste, mocne, białe. I zdrowa jestem, w najgorsze mrozy z nosa mi nie cieknie.
Nie był pewien, czy żartują sobie, czy mówią poważnie. Popatrzył na dziewczynkę.
Czternaście lat, pomyślał. A wygląda na dzieciaka... Hela ma siedemnaście, a wydaje mi się za młoda.
- Khm... Rozważę waszą wspaniałomyślną propozycję - bąknął, składając uprzejmy ukłon.
Roześmiały się perliście. Czyli dobrze wyczuł, że to był tylko żart. Poczuł, jak płoną mu policzki.
Nie umiem gadać z dziewczynami, westchnął w duchu. Nigdy nie umiałem. Nie potrafiłem tego w moich czasach, a tu całkiem inna epoka. Hela myśli raczej jak one, a nie jak moje rówieśniczki. Gadać z nią to jak łamać szyfry Enigmy. I jeszcze te dwie. Pani i służąca. Wesołe, radosne, urocze trzpiotki. Zżyte ze sobą jak najlepsze przyjaciółki. Jak siostry. Lubią się droczyć. Nie wiem, kiedy mówią poważnie, a kiedy robią sobie ze mnie żarty.
Popatrzył, jak siedzą objęte i zaśmiewają się do łez.
To nie jest przyjaźń. To miłość, zrozumiał. Kochają się we trzy. Agata, Marta i Hela. Serdecznie, czysto, niewinnie, platonicznie. Jedna dla drugiej bez wahania zaryzykuje życie.
Na dół zszedł pan Wiktor. Wypadki ostatnich dni nieco go ożywiły, ale teraz jego twarz znowu była obojętna, jakby przebywał myślami gdzie indziej.
- Miałbym pytanie do ciebie, panie - zagadnął go Staszek.
Gospodarz popatrzył na niego bezradnie, jakby nie do końca obudzony.
- Pytanie? - powtórzył. - Pytaj, waść...
- Bywaliście, panie, w Visby?
- Visby, o, tak... - Spojrzał gdzieś w przestrzeń. - Piękne miejsce... Tam w młodości... - urwał i zamyślił się.
- Nad miastem górują mury spalonych kościołów - rzucił Staszek dla podtrzymania rozmowy.
- Tak. Lubeckie ścierwa... Spalili szmat miasta. Kościoły ogniem strawili, dzielnicę hanzeatycką...
Zdanie po zdaniu Staszek wydobył od pana Wiktora potrzebne informacje.
*
Nie wiem, co wyrwało mnie ze snu. A może w ogóle się nie obudziłem? Była noc. Dłonie podłożone pod policzek zdrętwiały, straciłem w nich czucie. Uchyliłem powieki.
W celi panował półmrok. Było chyba po północy. I naraz doznałem dojmującego uczucia czyjejś obecności. Ktoś, lub może coś patrzyło na mnie. Zamrugałem powiekami. Widziałem niewyraźnie wnętrze celi. Strumień księżycowego światła padający przez okienko pod sufitem wydobywał tylko zarys murów. W ciemnościach majaczyło coś trochę gęściejszego od mroku. I nagle w zamglonej sylwetce rozpoznałem Gretę. Tak jak to często bywa w koszmarze sennym, nie byłem w stanie się poruszyć. Leżałem, patrząc na nią. Gdzieś głęboko w moim wnętrzu narastał straszliwy, niepohamowany dygot. W gardle zaschło mi momentalnie, nie potrafiłem wydobyć żadnego dźwięku. Obraz jakby się wyostrzył. Ujrzałem, że zamordowana trzyma w dłoni zwitek pergaminu. Dobiegł mnie szept. Serce waliło jak oszalałe, w uszach szumiała krew. Wciskałem plecy w kamień, usiłując uciec jak najdalej od koszmarnego widziadła.
- ...moc i potęga Hanzy... - usłyszałem. - ...pozwólcie, by przez wasze dłonie popłynęła siła Hanzy...
Widziadło wykonało gest, jakby chciało mi podać papier, i znikło bez śladu. Pozostał tylko potworny, dziki lęk. Czułem za plecami zimny i wilgotny mur. Nie byłem w stanie opanować mocnych dreszczy. Duch... Widmo? Upiór? Nawykłem szukać racjonalnych wyjaśnień. Ale w tym nie znalazłem nic racjonalnego.
Duchy, pomyślałem przerażony. To ich czas. Ich świat. Stulecia bez elektryczności, bez światła. Mrok to ich dom, schronienie. W dwudziestym pierwszym wieku cywilizacja nie dawała im już szans. Ale tu mogą używać do woli.
Przypomniałem sobie tamtą burzliwą zimową noc w chacie na zboczu ponad Bergen. Ciemna sylwetka pośrodku izby. Dawny mieszkaniec zrujnowanej chałupiny powrócił. Maksym też go widział. Przysnąłem chyba na chwilę i znowu się obudziłem, a może raczej zawisłem w dziwnym stanie, na pograniczu snu i jawy.
Czym są duchy? Tak na logikę, to może być energia, myślałem. Wysiłek ludzi, którzy żyli tu przed stuleciami, kochali, bawili się, pracowali i umierali. Granit posiada siatki krystaliczne. W nich mogło się coś zapisać, jak na twardym dysku komputera. W starym zamku mogą pojawiać się sylwetki, cienie przeszłości, niczym hologramy. Ale przecież to nie tak... Greta nigdy tu nie była. Musiała iść za mną, odnaleźć mnie... Biedna mała. Przyszła tu do mnie? Najwyraźniej chciała mi coś przekazać... Ale co? Potęga Hanzy. O co chodzi? Kowalik nie zdoła mnie wyciągnąć z tego lochu. A tak, przecież go porwano... Nikt nie zdoła... Papier... Chciała mi dać jakiś papier? Znowu czułem strach. Głupia niemożność zapalenia światła doprowadzała mnie do szału. Zaciśnięcie powiek nic nie dało. Ba, gdy zamknąłem oczy, bałem się jeszcze bardziej. Nagle powoli spłynął na mnie spokój. To tylko koszmar... Sen mara, Bóg wiara.
Zapadłem w płytki, nerwowy sen.
*
Było tuż po śniadaniu. Staszek, siadłszy w saloniku, w zadumie otworzył skrzynię. Wtedy musiał zgarniać wszystko jak leci. Hela zrobiła potem porządek, to, co nie należało do niej, zwinęła w jeden tobół. Rozwiązał płócienny wór. Szukając lekarstw, przejrzał wszystko bardzo pobieżnie. Teraz chciał odnaleźć zagadkową „zapalniczkę". Rozsupływał nieruszane dotąd tobołki.
Sukienka uszyta na kogoś drobnego. Zapewne pamiątka po nieszczęsnej Grecie. Głębiej był jeszcze grzebyk, skarpety czy coś podobnego, inne fatałaszki i niewielki tubus. Chłopak machinalnie go otworzył. Wewnątrz tkwił ciasno zwinięty arkusik pergaminu i coś grzechotało. Wytrząsnął na dłoń pierścionek z mosiądzu ozdobiony tłokiem pieczętnym. Wyciągnął pismo, rozprostował i osłupiał. Podszedł do okna, by przyjrzeć się dokładniej.
W pierwszej chwili sądził, że ma w ręce odbitkę drzeworytu, ale nie, to nie był druk, tylko niesłychanie precyzyjna kaligrafia. Dokument zabezpieczono przed podrobieniem za pomocą kilku suchych pieczęci głęboko wytłoczonych w skórze. Lecz i tak najważniejsza była treść...
Okaziciel niniejszego wykonuje ściśle tajną misję, od której zależy bezpieczeństwo Ligi Hanzeatyckiej. Zobowiązuję wszystkich przedstawicieli władz miast Hanzy do udzielenia mu każdej możliwej pomocy pod rygorem banicji oraz wykluczenia miasta całego ze Związku. Człowiek ten podczas pełnienia obowiązków swych w mieście Gdańsku w okresie do 1 lipca Anno Domini 1560 w żadnym aspekcie nie podlega władzy miejskiej, należy chronić go przed działaniami władzy królewskiej oraz kościelnej.
Podpisano: w imieniu hansatagu Syndyk Heinrich Sudermann.
Читать дальше