Wreszcie Staszek trochę doszedł do siebie.
- Nie mamy możliwości, żeby cię wyciągnąć z lochu - powiedział. - Agata gadała z jurystami, rozmawiała też z kuzynkiem...
- Trudno. Może łasica się pojawi i coś wykombinuje.
- Może - westchnął. - Ale straciłem nadzieję. Czegoś potrzebujesz? Bo przesyłałem na wyczucie.
- Dziękuję, wszystko było bardzo smaczne i na duchu mnie podnosiło. Chciałbym laptopa i ze dwadzieścia płyt z filmami, bo zdycham z nudów... - zakpiłem. - Przydałaby się też aspiryna i jakiś antybiotyk, bo mi zaziębienie ostro lezie w płuca.
- Może książkę jakąś zdobędę?
- Za ciemno, żeby czytać.
- A świece?
- Nie wolno mieć krzesiwa, zresztą szczury mi się dobrały do koszyka i je zeżarły. Opowiedz, co z Helą.
Streścił. Słuchałem zmartwiały.
- Myślałem, że trzeba było operować... Wtedy... - zakończył opowieść.
- Tak. Wyciąć poszarpane części jelit, zszyć resztę. Tylko że... Żaden z nas nie jest chirurgiem.
- Też nie dałbyś rady?
- Nie. Poza tym taka ingerencja, ciąć powłoki brzuszne bez antybiotyków... Nie, to niewykonalne.
- Nanotech?
- Szczerze wątpię, by połatał jelita. Jest szansa, że się to jakoś pozrasta... Byle tylko... Nie, cholera. To niemożliwe.
- Umrze?
- Powinniśmy się z tym liczyć. Jeśli do tego dojdzie...
- Muszę wydobyć scalak - dokończył Staszek.
- Tak. A potem spróbować ożywić.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Jak niby mam to zrobić?
No tak. Nie wiedział!
- Łasica zostawiła mi urządzenie - wyjaśniłem. - Mały wihajster, wygląda jak zapalniczka. Musisz zebrać mięsa tyle, ile waży dziewczyna. Posypać zestaloną ciężką wodą, to taki srebrzysty pył w skórzanym woreczku. W to rzucić scalak i uruchomić.
- Coś jak zapalniczka? - powtórzył.
- Macie moje rzeczy? - zaniepokoiłem się.
- Tak. Pozbierałem wtedy wszystko, co miałeś w mieszkaniu, no, bez balii, skrzyń i tak dalej. Pamiętam jakieś okulary, zegarek, broń, mapę, tabletki czy coś takiego, ale zapalniczka? - Pokręcił głową.
- Przeszukaj raz jeszcze, sprawdź wszystkie kieszenie, woreczki i tak dalej - poleciłem.
- Długopis sobie pożyczyłem, przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Okulary to noktowizor.
- O!
- Zaraz. - Postukałem się palcami po skroni. - Mówiłeś, że widziałeś tabletki?
- Tak, cały listek. Opisane po chińsku, nie umiem tego odczytać. Maksym mówił, że zestrzeliliście helikopter.
- Tak. To wtedy je zdobyłem - wolałem nie wchodzić w szczegóły. - Chińczycy handlowali jakimś antybiotykiem - przypomniałem sobie. - W Norwegii, w Szwecji, na Ukrainie.
- Tu, w Gdańsku, też. Pigułkami. Sądzisz, że to...
- Gdybyś mógł mi je podrzucić. Może pomogą, bo kaszlę jak potępieniec. Teraz posłuchaj, bo wydaje mi się to ważne... - opowiedziałem mu, co ujrzałem w tamtej dziwnej wizji z pobratymcem Skrata.
- Spalona dzielnica i ruiny? - zastanowił się.
- Spróbuj się dowiedzieć, czy podobne miejsce istnieje naprawdę.
- Wydaje mi się...
Niestety, nie było nam dane dłużej pogadać, bo drzwi się otworzyły i wpuszczono nas na salę. Katowa już tu była. Stała zakuta w ciężkie kajdany.
Rozprawa poszła błyskawicznie. Sędzia zapytał mnie, w jakich okolicznościach poznałem Helę. Opowiedziałem o znalezieniu jej w jaskini, o męczeńskiej śmierci księdza Jona, wreszcie o odbiciu dziewczyny z domu kata Leifa.
Staszek i justycjariusz zrelacjonowali kolejne zamachy, których ofiarą padły Marta i Hela. Opisali pościg po dachach i okoliczności śmierci młodego Norwega.
- I cóż nam, pani, powiesz? - sędzia zwrócił się do kobiety.
- Prawa mego kraju dają mi władzę nad życiem i śmiercią niewolnicy - prychnęła. - Miałam prawo ją zabić, jak i zlecić jej zabicie. Zwłaszcza że ta suczka usiekła mi córkę i sługę, a być może i męża obwiesiła!
- Aby dziewczę tak młode podobną krwawą zemstę obmyśliło i przeprowadziło, musiało straszliwych krzywd z rąk waszych doznać. - Sędzia spojrzał na kobietę ponuro.
- Nasza to rzecz!
- Przyznajecie się, pani, do winy?
- Tak, ale w swym prawie jestem!
- Dalsze przesłuchania świadków są zatem zbędne. Uznajemy panią za winną zlecenia mordu i wynikłego zeń przelewu krwi na terenie jurysdykcji królewskiego miasta Gdańska i skazujemy na karę śmierci przez powieszenie - glos sędziego zabrzmiał ponuro. - Wyrok wykonany zostanie nazajutrz w południe. Dura lex, sed lex - zakończył i uderzył ręką w stół.
- To bezprawie! - wrzasnęła.
Dwaj pachołkowie wywlekli katową z sali rozpraw. I już było po wszystkim.
Wracałem do lochu nieco zszokowany. Moja epoka przyzwyczaiła mnie do wlokących się latami procesów i symbolicznych wyroków za najohydniejsze nawet przestępstwa. A tu proszę, kwadransik i po sprawie. Definitywnie po sprawie.
- Nasz sędzia surowy, ale sprawiedliwy. - Ceklarz, który mnie odprowadzał, widać myślał o tym samym. - On nie daje jurystom możności wykręcania kota ogonem. Kto zawinił, wisieć musi i tyle... Waszmość możesz być pewnym, że gdy czas nadejdzie, i twa sprawa sprawiedliwie rozsądzona zostanie.
Nie znalazłem w sobie dość hartu ducha, by się odgryźć.
*
Staszek jako niemal główny pokrzywdzony zapewne bez trudu mógłby stanąć blisko szafotu, ale wolał patrzeć na krwawe widowisko z pewnej odległości. Obwarowania miasta wydały mu się odpowiednie. Strażnik nie chciał go puścić na koronę muru, ale gdy zobaczył błysk cienkiej srebrnej monety, zmiękł.
Ranek był piękny, wreszcie prawdziwie wiosenny. Z miejsca, które sobie wybrał, chłopak miał niezły widok. Mury Gdańska ciągnęły się na północ. U ich stóp rozłożyło się targowisko. Furmanki zaprzężone w osiołki, konie i woły, kozy, klatki z kurami i świniami, snopy zboża, worki zapewne pełne ziarna, słoma na sienniki, piramidki brukwi, wiązki chrustu... Handlowano tu prawie wszystkim. Wypatrzył nawet beczułki wina i plecione kosze. Targowisko zaskakiwało obfitością żywności.
Może ceny paskarskie i dlatego nie wykupiono towarów? - zastanawiał się. Pogadam z Arturem, on będzie wiedział.
Oderwał wzrok od handlarzy i ich kramików. Leżące opodal przedmieścia składały się z byle jakich szop i lepianek otoczonych chruścianymi płotkami. Szafot zbudowano na skraju placu targowego. Ludzi kręciło się tu mrowie, a im bliżej było pory egzekucji, tym tłum gęstniał.
Krew przyciąga gapiów, pomyślał z melancholią. Ciągną jak sępy, by nacieszyć oczy widokiem śmierci. A ja... Dlaczego tu jestem? Czy tak jak oni szukam rozrywki? Czy chcę się uspokoić, widząc, jak dokonuje się sprawiedliwość? A może przyszedłem tu dlatego, że chcę mieć pewność, iż to wredne babsko dostanie wreszcie to, na co zasłużyło?
Zatupotały podkute strażnicze buty i obok chłopaka nieoczekiwanie wyrósł justycjariusz.
- Znowu się spotykamy - zagadnął.
- Witam waszmości. Takie widać już moje szczęście - westchnął Staszek. - Mniemam, iż egzekucja zaraz się zacznie?
- Tak. Nie lubię oglądać z bliska. Wiele emocji wtedy, a w tłumie zwykle kilku rzezimieszków stoi. Jako że we mnie upatrują główną przyczynę klęski wieszanych towarzyszy, różnie być może. Parę razy jedynie kolczuga pod kaftanem życie mi ratowała, gdy nożem mnie w plecy pchnąć próbowano. Kusić człowieka, choćby i podłej kondycji, to grzech. Tedy zazwyczaj z muru patrzę. Nie sądziłem, że waści podobna idea zaświta...
Brama katowni uchyliła się ze zgrzytem. Wyjechał z niej wózek zaprzężony w osiołka. Na dechach stała kobieta, a obok niej miejscowy oprawca. Ceklarze otoczyli pojazd, któryś złapał kłapoucha za uzdę i ruszyli, na początek wokół placu.
Читать дальше