- Jeśli spotkasz ich ponownie, strzelaj z wielopału, a potem natychmiast uciekaj! - tłumaczył starszy Kozak. - To urodzeni mordercy. Może i z diabłem cyrograf na swe dusze spisali. W robieniu szablą przerażająco sprawni. My nie mogliśmy im pola dotrzymać, ciebie wypatroszą, nim powieką poruszysz...
- Będę pamiętał - westchnął.
Po ćwiczeniach gospodarz dal mu plik listów z prośbą, by zaniósł je kupcowi o imieniu Rufus. Wytłumaczył drogę. Pańko i Mychajło byli potrzebni w domu. Personel „ambasady" najwyraźniej szykował się do opuszczenia Gdańska.
Staszek wypełnił zadanie szybko i sprawnie. Kupiec obiecał listy jeszcze w tym tygodniu przesłać przez swego znajomego do Krakowa i Lublina. Chłopak opłacił usługę i był wolny.
Trzeba by się przejść trochę po mieście, pomyślał. I kolejną paczkę podać dla Marka, cholera wie jak go tam karmią...
Ruszył na jarmark. Nieoczekiwanie między wozami i straganami mignęło coś zielonego. Serce uderzyło mu mocniej, poczuł, jakby przez kręgosłup przebiegł mu ożywczy prąd. Hela.
Zechce ze mną rozmawiać czy nie? - zamyślił się. Tak niewiele wiem o dziewczynach. Nie rozumiem, jakimi ścieżkami biegną ich myśli. Zaryzykuję...
Przyspieszył kroku i po chwili ją dogonił. Dreptała przez targ w towarzystwie drobnej, czarnowłosej dziewczyny. Wyczula chyba, że idzie za nią, bo obejrzała się.
- Witaj - powiedziała zupełnie spokojnie. - Cieszę się, że cię widzę.
- Dzień dobry - wyjąkał.
Uśmiechała się przyjaźnie. Staszek poczuł ciepło na sercu.
- Poznaj, proszę, Martę, to... - zawiesiła na sekundę głos, jakby szukała odpowiedniego słowa - wychowanka pani Agaty.
Ukłonił się machinalnie, słuchając, jak dziewczyna go przedstawia. Ciemnowłosa była podobna do Heli. Mogły niemal uchodzić za siostry. Stali naprzeciw siebie.
- Brakowało mi twojego towarzystwa - odezwał się pierwszy.
- Mnie też. - Spuściła wzrok. - Ale tak będzie lepiej. Moralnie w każdym razie. Bezpieczniej.
- Przecież ja... - bąknął i zaczerwienił się.
Wspomnienie nocy w zasypanym śniegiem namiocie wypłynęło niemal natychmiast, natrętne, niechciane. No i to teraz, w Gdańsku... Obudzona na chwilę osobowość Estery...
- Nie ciebie się boję, ale tego, co tkwi niczym cierń w mojej duszy. Co u was? - z gracją zmieniła temat.
- Staram się odkryć, kto zamordował Gretę i resztę tych ludzi - wyjaśnił. - Ponadto myślę, jak wyciągnąć Marka z więzienia.
- Ciężka sprawa. - Pokręciła głową. - Pani Agata próbowała coś wytargować, Grot jest jej kuzynem. Nie chciał nawet słuchać. Służbista twardy i zasadniczy jak carski żandarm. Rozkazy wydane i tyle. Źle powiedziałam. Carskiego żandarma by się przekupiło albo upiło.
- Marius Kowalik też nie może pomóc. Twierdzi, że to sprawa burmistrza i biskupa, którym on nie może ani wydać rozkazów, ani w inny sposób na nich wpłynąć. W dodatku czeka tylko na otwarcie sezonu żeglugowego, żeby płynąć do Visby. Los kapitana Petera całkowicie zaprzątnął jego głowę.
- Marius Kowalik... Wynalazca.
- Dziwny człowiek. Ale trochę go podziwiam. - Skrzywił się niechętnie. - Jest fenomenalnie bystry. Może ponieść? - Zahaczył spojrzeniem kosz na ramieniu Marty.
- Pusty nie jest ciężki. - Dziewczyna błysnęła w uśmiechu zębami.
- Coś musicie kupić? - zreflektował się. - Pozwolicie sobie towarzyszyć?
- Skoro mam przyzwoitkę - droczyła się Hela. - Zresztą i tak już się wygadałam...
- Mieszkasz u tej kobiety, którą poznałaś w Bergen. - Wzruszył ramionami. - Wiem. To bez znaczenia, nie chcę ci się narzucać. Jeśli tylko uważasz, że jesteś tam bezpieczniejsza niż u Kozaków.
- Tak właśnie uważam. - Kiwnęła poważnie. - Jeśli masz trochę czasu, chodź z nami. A potem może nawet pozwolę ci odprowadzić się do domu... - Puściła oko.
Nie muszę jej rozumieć, dumał, krocząc za dziewczynami. I tak ją kocham. Bywa złośliwa, przekorna, dowcipna, ale ma w sobie to coś... Nienazwane.
Przypomniał sobie po raz setny dziewczyny, z którymi chodził do gimnazjum, a potem do liceum. Bezbarwne, nudne, lekceważące.
Doszli do targu rybnego. Hela obmacała kilka jesiotrów, zanim krzywiąc straszliwie wargi, zaczęła targować się z przekupką. Staszek patrzył na potężne rybiszcze. Grzbiet pokryty kościanymi płytkami...
Nigdy tego nie jadłem, pomyślał.
Ryba wylądowała w koszyku. Dziewczęta zaszły jeszcze do sklepu korzennego, gdzie nabyły kamionkową flaszę reńskiego wina, jakieś przyprawy. Wziął sprawunki i przerzucił sobie sznur przez ramię. Był to gest czysto grzecznościowy, ryba nie mogła ważyć więcej niż trzy kilogramy, inne zakupy w zasadzie się nie liczyły.
- Nad czym tak dumasz? - zagadnęła Hela.
- To miasto... Jak tu pięknie. Cudny poranek, chłodno, ale chmury odbijają się w kałużach... I wszystko tu takie... Czuję wiosnę. Cieszę się dniem - wyrzucił z siebie.
- Wiersze zacznij pisać. - Uśmiechnęła się. - Chętnie przeczytam. Mógłbyś na przykład opisać, jak pewna ruda dziewczyna ze swoją towarzyszką drepczą przez błocko.
- Błoto - powiedział. - Powinni wybrukować te zaułki. Bo tak trzeba bez przerwy patrzeć pod nogi.
- Ludzie patrzą w ziemię, zamiast dumnie unieść głowę i spoglądać w niebo - odezwała się nieoczekiwanie służąca. - Kto nieustannie patrzy na własne stopy, całe życie będzie giął kark. Tak kucharka nasza mówi.
Zaskoczyła go ta uwaga.
- Ale też z drugiej strony, kto nie patrzy pod nogi, będzie miał buty powalane błotem albo i czymś gorszym - westchnęła Hela. - Tak źle i tak niedobrze. Ale masz rację, Marto, obie za mało patrzymy w górę.
Odetchnął głęboko. Chłodne powietrze pachniało morzem, gotowaną kapustą i trochę końskim nawozem.
Odprowadził je aż na próg kamienicy Ferberów. Oddał kosz Marcie. Służąca weszła do sieni. Hela została jeszcze na schodkach.
- Cieszę się, że cię spotkałem - powiedział.
- Yhym... - mruknęła, a potem nieoczekiwanie musnęła wargami jego policzek i z chichotem umknęła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Wracał na targ jakby w półśnie, rozmarzony, szczęśliwy... Jest dobrze. Trzeba tylko wyciągnąć Marka z pudła, rozważał. Łasica nie pojawia się od tak dawna, pewnie już ją diabli wzięli. Możemy plunąć na to całe Oko Jelenia i tajemnice Hanzy. Pojedziemy we trójkę z Mariusem Kowalikiem do Visby, pozbieramy do kupy wszystko, co pamiętamy, wszystko, co da się zastosować w tej epoce. Spylimy zegarki po Chińczykach, będziemy mieli kasy jak lodu. Dom się kupi, rozkręci jakiś fajny interes. Ożenię się z Helą, bo w końcu dlaczego by nie?! Dorosły jestem, a i ona za kilka lat będzie dorosła.
Kupił kiełbasę, chleb, wędzony ser, kawałek suszonego dorsza, świece... Nie wiedział, co jeszcze, więc dorzucił wianek suszonych plastrów jabłek. Poszedł na odwach. Znajomy strażnik przyjął koszyk i przejrzał jego zawartość równie starannie jak przedtem.
- Zaraz mu to zaniesiemy - obiecał. - A z tobą justycjariusz chciał mówić.
Masz babo placek, zmartwił się Staszek.
- Gdzie go znajdę? - zapytał, nadrabiając miną.
- Jest u siebie w kantorku.
Wyszedł na dziedziniec. Brama była uchylona. Zwiać? Pokusa była bardzo silna, ale pokonał ją. Zapukał do okutych drzwi.
- Wejść! - dobiegło ze środka.
- Chcieliście mnie widzieć, panie? - Staszek ukłonił się grzecznie. - Otóż jestem.
- A i owszem - westchnął Grzegorz Grot. - Źle się dzieje ostatnimi czasy w Gdańsku. Siadaj, waść. - Wskazał zydel.
Читать дальше