- I co waść powiesz?
- Jestem niemal pewien, że żadnego z nich nie widziałem nigdy wcześniej - wyjaśniłem szczerze.
Trącił bliższego trupa końcem buta. Potem obojętnie nakrył ciała.
- Obejrzałem ich odzież - powiedział. - Zbadałem kieszenie. Nie mieli przy sobie nic. Zupełnie nic. Żadnego drobiazgu w rodzaju tych, które nosi każdy. Ubrania i obuwie wyglądają, jakby uszyto je w dowolnym niemieckim mieście...
- Mieli zupełnie nowe ubrania? - wolałem się upewnić.
- Jeśli je noszono, to bardzo krótko. Nigdy nie były wyprane. I jeszcze to... - Podniósł z parapetu dwie szklane fiolki.
Każda zawieszona była na rzemyku. Jedna pełna, druga prawie pusta, zresztą koreczka jej brakowało.
- Mam też dwie stłuczone, z pozostałych trupów - dodał. - Wszystkich napastników w nie wyposażono.
- Co jest w środku? - zapytałem, widząc, że zawierają jakąś ciemną substancję.
- Aptekarz poproszony na consilium orzekł, iż to wywar z niedojrzałych makówek, podobny do opium, czyli laudanum, które z Lewantu czasem medycy sprowadzają, by bóle uśmierzyć. Tyle że wielekroć silniejszy.
- Ten, kto ich wysłał, przewidział, że mogą wpaść w pułapkę - powiedziałem. - Jeśli to wywar z maku, taka ilość połknięta jednorazowo zapewne powoduje wstrząs toksyczny lub sen i śmierć we śnie poprzez zatrzymanie serca.
- Tak się i stało - potwierdził. - Ten, który uciekać próbował z lochu, widząc, że wyrwać się już nie zdoła, wychłeptał prawie całą dozę. Byłby i skończył, gdyby włócznia nie przerwała jego samobójczych poczynań.
- Ubrania dostali nowe, tak aby ten, kto trupy obejrzy, nie mógł dojść, kim byli ani skąd przyszli - rozważałem. - Czyste tkaniny. Świeżo spod ręki krawca wyszły. Żadnych dziur, łat, rozdarć pocerowanych. Czy tutejsi mistrzowie igły znaczą jakoś swoje wyroby?
- Zwą was poszukiwaczem mądrości. Tak też jest w istocie. - Grot kiwnął głową z uznaniem. - Nie znaleźliśmy żadnych znaków przez rzemieślnika pozostawionych.
- No to kuso.
- Sądzicie zatem, że ludzi tych wyuczono, by otruli się, gdyby przytrafiło im się wpaść w nasze ręce?
- A jak to inaczej wytłumaczyć?
- Nie wiem. Jam o takich sztukach nie słyszał nawet. Bywa czasem, że człowiek za wiarę swoją, władcę lub przyjaciół życie w boju poświęca. Jednak czym innym ginąć w szaleńczym ataku lub z podniesioną głową wstępować na szafot, a czym innym truciznę połknąć i jak szczur zdechnąć. A jednak mnie zwodzicie.
- Proszę? - zdumiałem się.
- Skoro przyszli, by was ubić, wiedzę musicie posiadać, kto ich przysłał. Bowiem niezależnie od tego, kim byli, narzędzie jeno stanowią w ręku kogoś władnego... Jak już powiedziałem, by życie oddać, trzeba albo w wagę swej wyprawy wierzyć, albo władcę kochać głęboko.
- Albo czuć lęk. Lęk przed losem gorszym niż śmierć - rzuciłem w zadumie.
- By naprawdę czuć lęk przed torturami, by śmierć sobie zadać z obawy przed męką, trzeba najpierw poznać ich siłę. Poznać można, cierpiąc lub zadając cierpienia. Na ich ciałach brak znaków, że kiedyś już znaleźli się w ręku kata...
- Może ktoś im opowiedział?
- Nie. Myślę raczej, iż to oni prawdę z innych wyciskali niczym serwatkę z twarogu. Poznali moc strachu, gasząc na czyjś rozkaz inne życia. Na rozkaz pana tak okrutnego, że woleli umrzeć, niż przyjść i powiedzieć, że zawiedli. Że woleli umrzeć, niż zaryzykować jego gniew, gdy odkryjemy, kim jest. No właśnie. - Spojrzał na mnie spod oka. - A kim jest?
Ach, te policyjne sztuczki...
- Nie wiem - odpowiedziałem zupełnie szczerze.
- Każdy ma jakichś wrogów. Człowiek w świecie bywały niekiedy więcej, niżby chciał... - Nadal świdrował mnie spojrzeniem.
- Lensmann Nidaros, tfu! z Trondheim, mógłby mieć żal do mnie, ale on sądził, że mnie uśmiercił, a i sam niedługo potem życie oddał. Kat z tegoż miasta podobnie urazę do mnie mógłby żywić, ale nie wiedział, że to ja niewolnicę mu wykradłem. A i sam umarł wkrótce potem...
- Znajomość z waszmością, jak słyszę, łatwo życie skrócić może... - pokpiwał Grot. - Wszak i w starciu z grabieżcami wraków trupów wiele padło...
- Jeszcze pirat Magnus zwany Wilkiem - przypomniałem sobie. - Lecz dla niego byłem tylko jednym z wielu jeńców i osoba moja szczególnie go nie absorbowała, bo bardziej interesował się dręczeniem Petera Hansavritsona.
- Czyli wrogami waści byli dwaj ludzie, którzy już od dawna nie żyją, i trzeci, który żyw, ale który w Gdańsku nie ma czego szukać... - mruknął zawiedziony. - No nic, posiedzisz waść w loszku, chłodno tam i smrodliwie, ale ponoć woń gnoju, choć odrażająca, choroby przepłoszyć może, tedy mniemam, i dla pamięci dobra będzie?
Oż, ty sukinsynie! - pomyślałem. Areszt wydobywczy?
Coś z moich myśli musiało odmalować się na twarzy, bo Grot wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu.
- Idea moja waści krew burzy? - zagadnął. - Rzecz jasna, pamięć odświeżyć możemy nie tylko zapachem gówna. Wszak tyle innych jest po temu sposobów.
- Nie pogardzę dzbanem reńskiego wina! - odgryzłem się. - Albo flaszą syconego miodu.
- Wino pamięć raczej odbiera. Lepszą metodą jest szczyptę tureckiego pieprzu w rzyć wetknąć i ręce dobrze związać. Poprzednik mój podsądnym solone śledzie za pożywienie dawał, a potem ni kropli wody przez dni cztery albo pięć... Oczywiście kat rzekłby na mym miejscu, iż rozpalone żelazo lub odrobina miałkiej soli posypanej na rany zadane biczem w iście cudowny sposób jasność umysłu i szczerość odpowiedzi przywraca. Zważ, waść, tedy, że na razie jak przyjaciele serdeczni rozmawiamy. Lecz nie zawsze tak będzie... Oj, nie zawsze...
Wróciło wspomnienie, jak Sadko i Borys wyrywali mi paznokcie. Zdaje się, użyli dokładnie tego samego określenia. Tej samej głupiej gadki o przyjaźni... A może to Marius Kowalik powiedział?
- A to? - Popatrzyłem na coś leżącego opodal. Urżnięta dłoń. Żołądek podszedł mi do gardła, ale się opanowałem.
- Ręka. Kozacy odrąbali ją w starciu... Palce zacisnęły się na rękojeści w chwili, gdy ostrze nerw przecięło. Tak bywa czasem. Dopiero rankiem zmiękły na tyle, że rozgiąć je zdołaliśmy...
- Rękojeści? - podchwyciłem.
- Kindżał ściskał. Obejrzeć go waszmość chcesz?
- Jeśli można...
Podał mi masywny majcher przypominający nieco bagnet. Spróbowałem klingi opuszką kciuka. Broń była wyostrzona jak brzytwa. Rękojeść wykonano z kości słoniowej albo podobnego surowca. Przy krótkiej mosiężnej gardzie wybito gmerk płatnerza - pojedynczą literę. Ni to A, ni to rosyjskie D.
- Nigdy wcześniej takiego nie widziałem. - Oddałem urzędnikowi mordercze narzędzie.
- Czemu? - zapytał.
- Co: czemu? - nie zrozumiałem.
- Czemuś mnie, człowiecze, dziabnąć nie spróbował? - Wsunął nóż do pochwy.
Yyyy... Hmmm... No tak. Dobre pytanie. Miałem tego sukinsyna na wyciągnięcie ręki, miałem kindżał, miałem okazję...
- Nie przyszło mi to do głowy. - Wzruszyłem ramionami.
- A mnie nie przyszło opamiętanie. Nie rozumiałem, co wyrabiam, gdym wam broń wręczył. Obu nam chęć sprawy wyjaśnienia rozum na chwilę zwarzyła. Jam brakiem rozwagi zgrzeszył, waszmość... - Uśmiechnął się krzywo.
- Może będzie jeszcze okazja do gardeł sobie skoczyć. - Też się uśmiechnąłem.
Wyszliśmy na dziedziniec.
- Do lochu z nim - polecił justycjariusz swoim ceklarzom.
*
Poranek znowu upłynął Staszkowi na treningu. Samiłło i Maksym tym razem wycisnęli z niego siódme poty. Nocne wypadki najwyraźniej dały im do myślenia.
Читать дальше