- A zatem gdzie jest ukryty przedmiot zwany Okiem Jelenia?
O kuźwa...
- Nie mam go - wystękałem.
- Tyle to i ja wiem - burknął. - Komu je przekazaliście? Kowalikowi?
- Wiem mniej więcej, czym miało być Oko Jelenia - powiedziałem. - Ale to tylko legenda. Nawet jeżeli istnieje naprawdę, nie mam pojęcia, w czyich rękach się znajduje. Lensmann Trondheim sądził, że ma go Peter Hansavritson, ale nie znalazł go przy nim.
Skurczybyk Grot znowu skinął na kata. Nie sądziłem wcześniej, że mam tak dobrze unerwione palce... Ból wyłączył mi zdolność myślenia. Wyłem i wyłem, usiłując wyszarpnąć nogę. Szpakowaty stał nieporuszony. Socjopata, psia jego mać.
- Po co twój upór? - zapytał justycjariusz, gdy kat zrobił sobie przerwę. - I tak pomalutku wyciśniemy z ciebie całą prawdę. Czasu mamy pod dostatkiem, a będzie bardzo bolało...
Splunąłbym mu w gębę, gdyby nie to, że całkiem zaschło mi w ustach.
- A tak właściwie to po cholerę wam to Oko? - wymamrotałem. - Zakładając, że istnieje...
- Dla burmistrza.
Nie rozumiałem. W ogóle jakoś nie mogłem zebrać myśli. Pewnie dlatego, że bolało mnie wszystko.
- Dziś burmistrz rozdarty jest między swymi powinnościami. Ten, kto ma Oko, wydaje mu rozkazy. Czasem sprzeczne z rozkazami króla. A burmistrz składał przysięgę na wierność władcy. Biblia mówi, że nikt nie może służyć dwóm panom. Ocalę jego duszę, pozbawiając możliwości wyboru. Jeśli na oczach rady roztrzaskam pieczęć, włodarz miasta będzie wolny w swych decyzjach - wyjaśnił szpakowaty.
- To bardzo szlachetny zamiar... - przyznałem. - Jeśli plan wasz się powiedzie, rzeczywiście burmistrz w swych decyzjach wolnym będzie. Kilka tygodni może nawet, bo wykonanie nowej pieczęci w twardym kamieniu może tyle potrwać.
Obaj urzędnicy popatrzyli po sobie zaskoczeni. Kat parsknął śmiechem stłumionym przez maskę.
- Tak czy siak, niestety, pomóc nie mogę - zakończyłem.
Szpakowaty wykonał niecierpliwy gest dłonią. Kat zabrał się znowu do pracy. Gdy skończył, wszystkie palce u nóg miałem równo przypalone. Wyglądały jak wędzona szynka, przez spękaną, zwęgloną skórę ciekł płyn surowiczy i krew.
- I co powiesz? - zagadnął Grot.
- Łasica mnie pomści. Będziecie obaj przeklinali dzień, w którym się urodziliście.
Na twarzy szpakowatego pojawił się cień. Widać trafiłem.
- Życie ślubowałem oddać w służbie króla - warknął. - I jeśli trzeba oddać, oddam. Tak poprzysiągłem.
- Idźcie się obaj wyswaźbnić! Nie mam pojęcia, gdzie jest to cholerne Oko! Nie wiem nawet, kto może wiedzieć! Nie mam pojęcia, kim naprawdę jest Hansavritson i co knuje.
Oprawca, czekając na kolejne polecenia, spokojnie żarł pajdę chleba ze smalcem. Poczułem, że też jestem głodny.
- A wiesz, zostawmy na chwilę sprawę Oka. - Grot uśmiechnął się wrednie. - Wiemy mniej więcej, kto jest po jednej stronie. Waszmość, Staszek, panna Helena, Sadko, Borys, Maksym, Marius Kowalik... Niczego sobie drużynę kapitan Peter zebrał. Pogadajmy zatem, kto jest po stronie drugiej.
- Jakiej drugiej? - wychrypiałem.
- Piwa - rzucił szpakowaty.
Kat znikł i po chwili wrócił z glinianym kubkiem.
Przytknął mi do ust. Piwo było lekko skwaśniałe, ale przyjemnie przepłukałem gardło.
- O co waszmości chodzi? - zapytałem.
- Moim zadaniem jest utrzymanie porządku w mieście - powtórzył po raz nie wiadomo który. - Tymczasem mam na ziemi, która podlega mej pieczy, nie tylko zauszników Hanzy, ale i wrogów Ligi, którzy gotowi są was wymordować.
- Nie wiem, kim są - powiedziałem zupełnie szczerze.
Pokręcił głową jakby z naganą. Kat z żalem odłożył swoją „kanapkę" i teraz dla odmiany przypalił mi podbicie stopy. Myślałem, że zwariuję. Szarpałem się, ale rzemienie oczywiście nie puściły.
- W moim mieście będzie porządek - warknął Grot. - I dopnę tego, choćbyście mieli tu ducha wyzionąć.
Jego kumpel milczał, jakby stracił zainteresowanie całą sprawą.
- Nie wiem, kim są mordercy! - wrzasnąłem. - Gdybym wiedział, to poszczułbym waści na nich jak psa!
- Nawet nieźle to brzmi. - Pokiwał głową. - Ale chyba nie dałem się przekonać.
Druga stopa zaskwierczała. Straciłem przytomność. Polewali mnie wodą, o coś pytali, ale nie byłem w stanie zrozumieć tych pytań. Przestało mnie obchodzić, co ze mną robią. Odleciałem gdzieś daleko... Roiły mi się czytelnie biblioteki i uśmiech Zuzanny. Wędrowałem zaułkami Bergen z Agatą. Patrzyłem, jak Borys niesie Helę przez kipiel w stronę plaży.
- Wieźliśmy nie Oko Jelenia, tylko tę diabelną łasicę. Zażądała statku i ochrony - wymamrotałem. - To ona zabiła tych wszystkich ludzi na brzegu...
- Brzmi niezwykle przekonywająco - dobiegło gdzieś z daleka, zupełnie jakbym trzymał głowę pod ziemią. Nie wiedziałem, kto mówi, nie rozpoznawałem twarzy ani głosów. - Jednak gdyby to była prawda, powiedziałbyś od razu.
Nie wiem, co zrobili. Nie potrafię nawet powiedzieć, która część ciała zabolała. Ujrzałem nagły rozbłysk. A potem wszystko zgasło definitywnie.
*
Ból oszałamiał. Stopy rwały okropnie. Uchyliłem powieki. Znajomy loch... Widocznie nie mogli mnie docucić i przywlekli tutaj. Popatrzyłem na nogi. Palców niczym nie owinięto, nie opatrzono. Poczerniała, przypieczona skóra, bolało przy każdym ruchu. Może i lepiej, że nie zostały owinięte? Powietrze ochłodzi rany, wszystko przyschnie. Pod bandażem mogłoby się zaognić. Buty? Na szczęście stały obok.
- Skurwiele - wymamrotałem pod adresem przesłuchujących. - Czekajcie, wyjdę stąd, to dostaniecie takiego kopa...
Kopa to akurat nie dostaną. Nie tymi nogami, zachichotał mój diabeł.
Zignorowałem go. Spróbowałem przypomnieć sobie przebieg przesłuchania. Justycjariusz wiedział zaskakująco dużo. Wiedział, że Peter wyruszył do Trondheim i powrócił, wioząc mnie i Bjarta. Słyszał o Oku Jelenia.
I naraz przypomniałem sobie ulewną noc i ruiny katedry Nidaros. Jestem idiotą. Przecież mogłem opowiedzieć... Peter popłynął na daleką północ, zaryzykował schwytanie przez Duńczyków właśnie dlatego - by wesprzeć Bractwo Świętego Olafa, by dostarczyć wskazówek, gdzie szukać kości króla, który nawrócił tamten kraj. Paradoks. Protestant pomagający w zdobyciu relikwii dla nielegalnie działającego Kościoła katolickiego.
I zaraz z głębin pamięci wypłynęło inne wspomnienie. Stratowana łąka, resztki wielkiego stosu. Ksiądz Jon. Także należał do bractwa. Pojawił się w Norwegii niemal w tym samym czasie. Czy mieli się spotkać? Coś łączyło tych trzech? Jakie wspólne sprawy? Bractwo Świętego Olafa? Oko Jelenia? Walka z Duńczykami?
Wpakowałeś się w cudze sprawy, wpadłeś w bagienko, to pływaj, parsknął krótkim śmieszkiem diabeł.
- A jakaś konstruktywna rada? - zapytałem.
Nie odpowiedział. Zadumałem się nad Grotem. Torturował mnie, sukinsyn. Coś tam zrozumiał, czegoś się domyślał, ale generalnie wiedział piąte przez dziesiąte. Szkoda, że nie wymyśliłem tego z łasicą zaraz na początku. Z drugiej strony czy dałby się nabrać?
- Oko Jelenia - szepnąłem.
Wiedział o nim lensmann Otto, wiedział justycjariusz i ten ubrany na czarno koleś. Wszyscy zapragnęli je zdobyć. Jeden dla swego władcy, drugi, by chronić zwierzchnika przed łamaniem przysięgi składanej zapewne przy obejmowaniu urzędu i przed nielojalnością wobec króla.
- Paranoja jakaś - wychrypiałem.
Z drugiej strony... Grot mógł przywlec do katowni Helę. Zaszantażować mnie, że albo powiem, albo wezmą na męki dziewczynę. Przecież to takie proste. Łatwe... Czemu tego nie zrobił? Nie wpadł na ten pomysł? Przeszkodziła mu wrodzona przyzwoitość? Honor? Bo ja w tej sytuacji... No właśnie, co bym powiedział? Że prawdopodobnie to Peter ma Oko Jelenia? To wiedzą i beze mnie... Co za szambo.
Читать дальше