- Wydaje mi się, że złoto przed nią chroni.
- Złoto zabezpiecza tylko przed zachorowaniem. Sam w pustym domu ostałeś. Jeśli masz pieniądze, milcz i wydawaj ostrożnie, by nikt nie pomyślał, że warto bogactw twych uszczknąć. Problem drugi to ludzie, którzy zabili Gretę i mieszkańców kamienicy.
- Nadal nie trafiłeś waszmość na żaden trop?
- Nie. Wiele znam tajemnic tego miasta. Naprawdę wiele. Ale wychynęli znikąd i znikli, jakby w otchłań zapadli. Jedyne, co mamy, to cztery ich trupy, dłoń piątemu urżniętą i trzy wilcze ogony.
- Wilcze ogony... Trzy? - zdziwił się Staszek.
- Mam też raport od lensmanna Visby z opisem zniszczeń i śladów w domu Petera Hansavritsona. Potwierdza, że takoż i tam wilczy ogon znaleziony został.
- Zatem ci sami mordowali lub inni, jednak na polecenie tego samego pana, który umyślił sobie w ten sposób coś światu lub waszmości zakomunikować...
- Myślałem, czy mogli to być ci sami. Ale pewności nie mam. Waść z Kozakiem Maksymem w Visby popasali, było to dzień lub dwa po zbrodni. Potem po lodach ruszyliście. Mogli co prawda do miasta naszego przed wami przybyć, ale każda znaczniejsza grupa w oczy się rzuca.
- Poza tym, aby taki atak przeprowadzić, trzeba najpierw rozpoznanie uczynić - zauważył Staszek. - Przygotować się. Wiedzieć, jakie będą zamki, jakie drzwi, jaki rozkład pomieszczeń.
- Właśnie. Złodzieje, nim się gdzieś wedrą, czasem i kilka niedziel na przygotowaniach spędzają. Ci zaś przyszli i pozabijali, co od kradzieży trudniejszym przecież.
- Zatem dwie grupy?
- Jest jeszcze jedna rzecz, która za tym przemawia.
- Cóż takiego?
- Peter Hansavritson. Porwali go w jakimś celu. Zapewne by torturami sekrety z niego wydobyć, choć kto ich tam tak do końca może wiedzieć... Tortury tak twardego marynarza kilka dni trwać musiały. Nie da się człowieka męczyć, wlokąc po lodzie. A iść musieli szybko, bo wiosna niedaleko i lód był już zapewne bardzo sparszywiały. - Grot spojrzał badawczo na chłopaka, jakby szukając potwierdzenia.
- Ja z Maksymem ledwo zdołaliśmy się przedrzeć. Tafla już mocno wodą podeszła i rozmiękła. Miejscami pękała. Szaleństwo to było i opatrzności zawdzięczamy, że z życiem uszliśmy!
- Tedy sam waszmość widzisz. Dwie grupy morderców. I jeden pan, który im rozkazy wydaje. Jakie?
- Skąd mogę wiedzieć?
- Wedle tego, co ustaliłem, Peter Hansavritson pełni w Lidze Hanzeatyckiej liczne funkcje sekretne.
- Zapewne ktoś chciał zdobyć wiedzę o tych sekretach...
- Tak mi się wydaje, ale póki nie znam ich charakteru, trudno wyrokować, kogo mogło to zainteresować. Drugi padł ofiarą mistrz Marek, a raczej nie padł, bo go szczęśliwie w domu nie było. Miast tego ludzi niewinnych narżnięto...
- Mniemacie, iż on też pełni w Związku Hanzeatyckim funkcje sekretne? - zakpił Staszek.
- Chyba nie, ale z jakiegoś powodu Hanza wzięła go pod opiekę albo i kuratelę. Jeśli dobrze rzecz całą ogarniam, trzecim, który paść ofiarą napaści może, jest przyjaciel waszmości, Marius Kowalik...
- I też funkcje sekretne pełni?
- Wykluczyć tego nie mogę - rzekł Grot ze złością. - Przybył do miasta już po zamknięciu sezonu. Nieliczni tylko morze przebiegają jesienią, gdy sztormy pustoszą nawet osady w głębi lądu położone. By tego dokonać, trzeba splotu odwagi, palącej potrzeby, szczęścia oraz odważnego kapitana i, co najważniejsze, specjalnego pozwolenia...
- Zatem może go po prostu zapytacie?
- Pytałem - mruknął.
- Dlaczego więc przychodzisz waszmość z tym do mnie? Ja u pana Mariusa bywam, by o maszynach rozmaitych wspólnie radzić.
- Gadam z tobą, bo wydaje mi się, że będzie kolejnym. Że mordercy zechcą jemu wizytę złożyć.
- Ostrzegliście go, panie?
- Tak. Ufa w grubość murów spichrza, w którym mieszka, siłę i biegłość szermierczą swych rękodajnych.
- Sądzicie, że nie docenia niebezpieczeństwa?
- Wydaje mi się... Człek to mądry niebywale, ale czasem rodzą się ludzie, którzy strachu nie czują. Którzy w burzę puszczą się przez morze, którzy sami uderzą na dziesięciu wrogów, by drogę sobie wyrąbać. Dla których lęk jest niezrozumiały, bo znają to uczucie tylko dlatego, że kiedyś ujrzeli, jak boi się ktoś stojący obok.
- Ludzie pozbawieni instynktu samozachowawczego? - zdziwił się Staszek.
Grot oczywiście nie zrozumiał.
- Są tacy, bo zepsuło im się coś w głowie lub w sercu, co odpowiada za strach? - zapytał chłopak ponownie, starając się przełożyć pojęcie i nagiąć je do realiów epoki.
- Tak. Człek od małego uczony walki może stanąć przed wrogiem i zdać sobie sprawę, że umrze, jeśli uderzy, ale honor i duma nie pozwalają mu się cofnąć. Idzie i ginie, a czasem szczęśliwym losu zrządzeniem się przedrze. Jednak widzieć śmierć, a nie cofnąć się to odwaga. A śmierci nie dostrzegać to głupota.
- Rozumiem.
- Pomówcie z nim, proszę. Waszmości lubi, za wiedzę szanuje, może posłucha zatem. Ja zaś z ludźmi moimi miasto nadal przeszukiwał będę.
- Może należałoby zapytać kogoś, kto może wiedzieć? - podsunął Staszek. - Wszak nie tylko ceklarze życie miasta pilnie obserwują... Są ludzie, których...
- ...których los i fortuna, a czasem i przetrwanie zależą od tego, co zauważą - dokończył justycjariusz. - Złodzieje i żebracy. Wiem. Trzech starszych złodziejskiego cechu na rozmowę zaprosiłem. Jednak nic nie powiedzieli, niewiedzą się zasłaniając.
- Może kłamali?
- Uwierz, waszmość, mam metody, które pozwalają z najtwardszego choćby łotra najgłębiej skrywaną prawdę i najszczerszą skruchę wydobyć. Z mistrza Markusa też wszystko wycisnę, jeno czasu potrzeba.
Chłopak wzdrygnął się lekko.
- Pamiętaj, waszmość. - Urzędnik wstał. - Sam w tym domu pozostajesz. Uważaj, by nikt ci wizyty niespodziewanej nie złożył. Dziękuję za poczęstunek.
- A ja dziękuję za radę - bąknął Staszek.
Został sam. Przeszedł się po pokojach. Zastanawiał się, czy nie złożyć wizyty Heli, ale obawiał się wpadać do niej bez zapowiedzi, a nie bardzo wiedział, jak kulturalnie uprzedzić i poprosić o audiencję. Wreszcie wyprał swoje ubrania, wyczyścił buty i natarł resztką oliwy. Zmierzch przyszedł wcześnie.
Ciekawe, gdzie są Kozacy? - zadumał się już w łóżku. Pewnie dojechali do Tczewa, obozują na wysokim brzegu Wisły. Rano zjadą ku rzece. Mostu raczej nie ma, poszukają brodu albo przewoźnika... Rano pojadą dalej. A może rzekę przed zmrokiem przebyli? Jutro może mury Malborka ujrzą. Nie, co ja gadam... Tak przecież pociąg jeździł w dwudziestym wieku. Zapewne pójdą wysoczyzną po łuku Wisły, by nie przeprawiać się bez potrzeby przez szeroko rozlaną o tej porze roku rzekę. A może ku Pelplinowi podążyli? Mogłem zapytać...
Zasnął.
*
Obudził mnie stek przekleństw. Współtowarzysze niedoli nie należeli do ludzi szczególnie kulturalnych, ale teraz w powietrzu krążyły wyjątkowo piętrowe wiąchy, na których zawieszał się nawet scalak. Otworzyłem oczy i usiadłem. Obolały kręgosłup zaprotestował bólem.
Patrzyłem, nie rozumiejąc tego, co widzę. Pod okienkiem jakieś trzy metry ode mnie leżał trup. Podłogę znaczyły kałuże krwi. Posoką upaćkana była też ściana do wysokości mniej więcej półtora metra. Nieboszczyk nie miał jednej stopy, z poszarpanej rany sterczała główka kości piszczelowej. Cięcie poprowadzono po stawie. Powyżej miał prymitywną opaskę uciskową ze sznurka lub rzemienia zaciśniętego za pomocą trzonka łyżki.
Wyżej, ponad miejscem, gdzie spoczywało ciało, w ścianę wbity był krótki, szeroki nóż. Z muru sterczała jego kościana rękojeść i kawałek grubego, wygiętego ostrza.
Читать дальше