Staszek wsiadł do łódki skołowany. Liczył, że wizyta uspokoi go, że wraz z Mariusem dojdą do jakichś konstruktywnych wniosków, a tymczasem... Wraca do domu jeszcze bardziej ponury.
Wszedł do kamieniczki. Przespacerował się w zadumie po pokojach. Wreszcie usiadł w fotelu ze znalezioną książką. Niewielki wolumin zawierał opis właściwości rud metali oraz podawał sposoby ich odnalezienia.
Nagle chłopak drgnął, wyrwany z zaczytania. Zaraz, co się stało? Dzwonek? Co mówił Samiłło? Że do bramy jest zaczepiona linka. Ilekroć ktoś wchodzi lub wychodzi, odzywa się dzwoneczek. Ktoś... wszedł?! Przecież tam rygle...
Podszedł ostrożnie do okna i spojrzał przez najbardziej przejrzysty kawałek szklanej gomółki. Na podwórze ostrożnie wyjrzał człowiek w masce na twarzy. Po chwili dołączył do niego drugi. Kolejni dwaj kryli się obok komórek.
Mordercy Grety! - zawyło w głowie chłopaka.
Rzucił się do pokoju kobiet. Skrzynia! Podniósł wieko, odchylił tylną ściankę, gniotąc pościel. Szybko wcisnął się w wąską szczelinę. Pociągnął klapę, a potem docisnął ściankę i zabezpieczył dwoma sztyftami. Podniósł się ostrożnie. Stał w wąskiej skrytce pomiędzy dwiema ścianami. Za plecami miał alkierzyk, przed sobą przez szczelinę na łączeniu desek widział pokój, w którym przed chwilą jeszcze siedział nad książką. Kolana dygotały mu tak, że ledwo był w stanie ustać na nogach. Opanował się z trudem.
Rany boskie, pomyślał. Tak w biały dzień, w środku miasta ci bandyci po mnie przyszli?!
Namacał w kieszeni różaniec i zaczął się bezgłośnie modlić. Na dole trzasnęły wyłamywane drzwi. Pożałował, że zasunął tylko jeden rygiel z pięciu, ale skąd mógł przewidzieć coś podobnego?! Zresztą i tak by wyłamali! Zatupotały podkute buciory. Włazili po schodach.
Zamknąłem od środka, z przerażenia mało nie krzyknął. A to znaczy... Zorientują się, że gdzieś tu jestem! Jeśli mnie odkryją, zabiją na miejscu jak psa! Myśli tłukły mu się rozpaczliwie pod czaszką. Rewolwer i złoto schowane... Może nie znajdą. Zresztą pal diabli, niech sobie wszystko zabiorą, byle mnie nie dorwali...
Zegarek na szczęście miał na ręce. Zawsze to jakiś kapitał w razie czego. Skrzypnęły drzwi pokoju. Serce waliło mu jak młot. Zbliżył oko do szczeliny.
Do wnętrza weszło trzech mężczyzn odzianych z niemiecka. Wszyscy trzej mieli na twarzach maski. Jeden kopniakiem rozbił drzwi szafy i mieczem dźgał wiszące ubrania.
Drugi w furii wywrócił stolik, rozrzucając wokół kawałki suszonych jabłek. Inny przebił włócznią wyściółkę fotela. Milczeli. Trzaski i łomoty dobiegające z innych pomieszczeń świadczyły, że cały dom jest poddawany szybkiej, niefachowej rewizji i dewastacji.
Dlaczego są tak cicho? - zdumiał się Staszek. Czemu nic nie mówią?
Trzej napastnicy systematycznie niszczyli pokój. Wywracali każdy mebel, zrywali draperie. W ich działaniach kryło się coś dziwnego, całkowity bezsens, jakby niszczenie sprawiało im przyjemność.
Naćpani? Zahipnotyzowani? - zastanawiał się gorączkowo. W każdym razie to nie roboty...
Pot ciekł mu po plecach. Żeby tylko przeżyć! Przeczekać tę napaść. Nie dać się odkryć.
Muszę jak najwięcej zapamiętać, rozkazał sam sobie. Jeśli przeżyję, informacje będą bezcenne!
Dobrze, że żaden nie dotknął wyściółki fotela ręką, pomyślał chłopak. Gdyby wyczuli, że poduszki są ciepłe, domyśliliby się... Boże, żeby tylko nie zechcieli na odchodnym podpalić domu!
Trząsł się jak osika. Tytanicznym wysiłkiem woli opanował dygot. Z dołu dobiegały łomoty i trzask tłuczonych garnków. Ktoś kopnął drzwi do sypialni. Staszek przekręcił głowę i nieznacznie przesunął się, by móc zobaczyć, co dzieje się w drugim pomieszczeniu.
Do środka wtargnęło dwóch innych oprychów. Najpierw kordami podziurawili łoża, potem dopiero je przewrócili, jakby spodziewali się znaleźć ukryte pod spodem ofiary. Zdarli draperię ze ściany, zerwany z łańcuszka czajnik znad umywalki potoczył się po podłodze z blaszanym hurgotem.
Jeden z napastników szarpnięciem podniósł wieko skrzyni. Wywalał poduszki, jego kompan pruł je nożem. Staszek obserwował go zdumiony. Bandyta nie szukał zaszytych kosztowności. Tylko niszczył. Opróżniwszy kufer, mężczyzna próbował oderwać go od ściany i przewrócić.
Teraz umrę, uświadomił sobie Staszek. Za chwilę odsłoni wejście do kryjówki i...
Jednak skrzynię przymocowano wyjątkowo solidnie. Nie poddała się. Wreszcie zniechęcony osiłek tylko kopnął kufer ze złością, łamiąc przednią ściankę. Wieko opadło. Obaj wyszli. Staszek ostrożnie przesunął się i spojrzał ponownie do saloniku. Wszyscy trzej bandyci łazili bez celu po pokoju. Nagle w drzwiach stanął nieduży człowieczek, także w masce na twarzy.
- Poszli - warknął.
Po chwili pomieszczenie było puste. Hałasy w domu ucichły. Wynieśli się? Staszek pozostał w skrytce. Co jakiś czas spoglądał na zegarek. Kwadrans. Drugi. Godzina...
Nie wiedział, czy wyjść, czy jeszcze poczekać. W kamienicy, gdzie mieszkał Marek, wymordowali wszystkich i ulotnili się czym prędzej. Ale tu... A jeśli domyślili się, że siedzi w jakiejś kryjówce? Jeśli czekają, by go zaszlachtować, gdy tylko wysunie nos? Gdzieś czytał historię snajpera, który kilkanaście godzin czatował w zasadzce.
Zachciało mu się sikać, długotrwały bezruch stawał się torturą. Wsłuchał się w ciszę. Chyba nikogo... Strasznie ciążyło mu to „chyba". Wreszcie ostrożnie opadł na kolana. Zwolnił oba rygle i odchylił ściankę kufra. Ostrożnie wypełzł z kryjówki. Skradając się na palcach, dotarł do drzwi. Przyłożył ucho do desek i długo nasłuchiwał.
Podniósł z podłogi ciężką nogę roztrzaskanego bukowego stołka. Lepsza drewniana laga niż gołe ręce.
Teraz najważniejsze to przemknąć się na poddasze, pomyślał. Jeśli nie znaleźli rewolweru, będę miał w ręce konkretną broń.
Zagryzł wargi. I na paluszkach ruszył korytarzem. Zakręt, uchylone do połowy drzwi. Zasadzka? Na szczęście nie... Schody. Wiedział, że zaskrzypią pod jego ciężarem, i to przeraźliwie. Sprężył się w sobie. Jeśli tylko usłyszy podejrzany odgłos, będzie musiał gnać w górę na złamanie karku. Może wtedy zdąży...
Cóż, skrzypiących desek nie da rady naoliwić - żartem dodał sobie odwagi.
Postawił nogę na pierwszym stopniu. Rozeschnięte drewno wydało dźwięk, ale nie tak głośny, jakiego się spodziewał. Chłopak czekał dłuższą chwilę w napięciu, lecz w domu nic się nie poruszyło. Ostrożnie przenosząc ciężar ciała, pokonał kolejne stopnie.
Nasłuchiwał pilnie, ale w domostwie panowała głucha cisza. Czuł szóstym zmysłem, że bandyci odeszli, lecz wiedział, że nie może zaufać intuicji. Że zbytnia pewność siebie może go kosztować życie.
Na piętrze i poddaszu także poszaleli. Nadal rozdygotany Staszek rozglądał się po całkowicie zniszczonych wnętrzach. Ile to trwało? Dziesięć minut? Kwadrans? Kilku rozwścieczonych bydlaków zdążyło w tym czasie przewrócić mieszkanie niemal do góry nogami. Ale na szczęście tu też chyba nikt na niego nie czatował...
Wdrapał się wreszcie na swój stryszek. Łóżka zostały połamane. W powietrzu unosiło się pierze z rozprutych poduszek. Zajrzał ostrożnie do pokoju.
Szabla otrzymana w Sztokholmie od Maksyma leżała na podłodze. Na ten widok Staszek odetchnął z ulgą. Poczuł, jakby odzyskał przyjaciela. Chciał wejść, ale zamarł w pół ruchu. Broń leżała podejrzanie pośrodku i na widoku. Zasadzka? Zaczaili się przy drzwiach. Po lewej? Po prawej? Po obu. Zdjąć kurtkę i rzucić do przodu? Pomyślą, że to on biegnie. Wyskoczą. Nie, co za bzdura, nawet dzieciak nie nabierze się na tak głupią sztuczkę.
Читать дальше