Powoli doszedłem do siebie. Klaus siedział na swoim posłaniu, ogryzając w zadumie kawałek kości.
- Sponiewierali? - zapytał z troską.
- Te skur...
- Radę dam, jak sikać będziesz, po palcach lej i tam, gdzie żelazem przypiekali. Mocz słony jest w smaku i sól ta rany chłodzi i zabliźnienie przyspiesza. A nogi domyje w butach nieściąganych zakisłe, od czego zgorzel pójść może. Chyba że... W koszyczku butli oliwy lub sadła odrobiny waszmości nie podano?
- Nie...
- A masło może? Bo tłuszczem posmarowana oparzelina goi się szybciej.
- No to mam pecha...
Zamieszanie po drugiej stronie lochu przerwało nam rozważania na temat sekretów medycyny penitencjarnej. Rozejrzałem się po piwnicy. Rosły, jasnowłosy chłop, mogący sobie liczyć dwadzieścia parę lat, ryczał jak dzieciak. Patrząc na jego herkulesową sylwetkę, mimo woli skrzywiłem się lekko. Chłop jak dąb, a beczy jak koza...
Się narozrabiało, to teraz pora ponieść konsekwencje, dumałem. Następnym razem pomyśli, zanim coś zmajstruje. Bo za niewinność chyba tu nie trafił?
Osadzony zaprzestał szlochów, teraz dla odmiany targał wściekle łańcuchem, kopał buciorami w ściany i mamrotał pod nosem najgorsze przekleństwa.
- Za co go zapuszkowali? - zapytałem półgłosem Klausa.
- Za... Co?
Cholera, no tak. Pół roku w innej epoce, a ciągle szybciej mówię, niż myślę.
- Wtrącili do lochu - uściśliłem.
Bandziorek westchnął.
- Wiecie, panie, że nie tak dawno nagły sztorm spustoszył wieś Łebę? - zagadnął.
- Coś słyszałem - mruknąłem, mimo że nie miałem pojęcia, o czym Klaus mówi. - Ale piąte przez dziesiąte tylko. W dalekich krajach ostatnio bywałem...
- Dwa lata już minęły - wyjaśnił. - Bo to jakoś w styczniu było chyba. Na morzu sztorm straszliwy się rozpętał. Brzeg tam płaski, a u brzegu mielizny. Tedy fala za falą zaczęły w ląd bić, aż wieś całą zniosły, a kościół murowany, co pod wezwaniem Świętego Mikołaja, runął częściowo... Ludu masa z domów ubieżać musiała, a i mnogie się potopili. Nawet nie wszystkie trupy odnaleziono, by je po chrześcijańsku ziemi oddać, bo woda wiele zabrała.
- Straszne nieszczęście - westchnąłem.
- W każdym razie nową osadę umyślili przenieść na drugą stronę rzeczki i dalej od morza brzegu domy swe wznoszą. No i co najważniejsze, kościół nowy stawiać chcieli. Ze starego cegły zabrali, kamienie obrobione, co tam ocalało. Pech kolejny ich dosięgał, gdy dzwon przez rzekę przeprawiali, łódź przeważył i w piachu zatonął.
Milczałem, czekając, aż wyjaśni, w jaki sposób historia ta wiąże się z nowym więźniem.
- Tedy ten spryciarz tu, do Gdańska, przywędrował, by na budowaną świątynię wśród kupców, jak i biedniejszych mieszczan kwestować - zakończył Klaus.
- To bardzo szlachetny cel zbiórki - mruknąłem, by podtrzymać rozmowę.
Nadał nie łapałem związku.
- Tylko że on przybył tu nie z pobratymców polecenia, a na własną rękę, a pieniądze od ubogich i bogatych wyłudzone jednako w karczmach i zamtuzach przepuszczał... - zarechotał. - Wreszcie znudziła Grzegorza Grota ta zabawa, pochwycić go kazał a z zebranego grosiwa się wyliczyć... Gdym go w więzieniu przy katowni spotkał, na rozprawę przed sędzią jeszcze czekał, a skoro tu wtrącony, widno wyrok zapadł.
- Co z nim zrobią? - zainteresowałem się.
- Ukradł pieniądze ludzi pobożnych na cel szlachetny i wzniosły przeznaczone. Tedy świętokradca... Skoro go tu wsadzono i ryczy jak niedźwiedź w paści, musi wyrok już wydany być. - Przesunął wymownie dłonią po gardle.
Pomyślałem mimowolnie o swojej epoce, o dziesiątkach afer na ciężkie miliony i miliardy złotych... Nikogo nie rozliczono, sprawcy często uniknęli nawet symbolicznej kary. Ile mógł zgromadzić ten wydrwigrosz? Kilka dukatów? I za to go zetną, powieszą albo zrobią mu coś podobnego... No, może młody, niekarany, to tylko łapę odrąbią i rozpalonym żelazem napiętnują. A ja? Co będzie ze mną?
*
W jednym z pomieszczeń na piętrze Hela odkryła szpinet. Był mniejszy i bardziej zniszczony niż ten, który pani Agata miała w Bergen. Pokrywała go też gruba warstwa kurzu. Najwyraźniej od dawna nie był używany.
Dziewczyna oczyściła instrument i usiadłszy na zydlu, położyła dłonie na klawiszach. Zagrała kilka taktów i skrzywiła się straszliwie. Instrument był nastrojony o ton wyżej.
Przestroić? Zagryzła wargi. Robota... ale chyba warto. Całe popołudnie miała przecież dla siebie, do własnej dyspozycji.
Kiedyś z pomocą brata zdołała ożywić po latach nieużywania stare pianino po matce. Sprawdzała klawisz po klawiszu. Przymykała oczy, wsłuchując się w dźwięki. Otworzyła skrzynkę. Nie miała odpowiednich narzędzi, urządzenie okazało się bardziej skomplikowane, niż początkowo sądziła. Nie da rady. Siadła wygodniej i mimo wszystko spróbowała zagrać walc Chopina.
Muzyka szybko zwabiła Agatę i Martę, nawet kucharka przyczłapała zaciekawiona. Stanęły w drzwiach, słuchając koncertu.
- Strasznie dzika melodia - zganiła Agata. - I dźwięki dziwne... drażniące ucho.
- Może zatem to będzie lepsze? - Spod palców dziewczyny popłynęły takty Mozarta.
Także ten utwór nie wzbudził zachwytu. Słuchały wyraźnie zdegustowane, po czym wróciły do swoich zajęć. Została tylko Agata.
- Tak gra się tam, skąd pochodzisz? - zapytała.
- Tak, pani.
- Ciekawe. Pamiętam, jak zagrałaś w Bergen, wtedy gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy... Tylko Markowi się spodobało. Nieważne, muzykuj sobie, jeśli czujesz taką potrzebę duszy. Ja i tak od dawna nie używam tego instrumentu.
- Dziękuję, pani.
- Nie tylko mistrzowi Markusowi się podobało - zauważył Artur, dotąd stojący na korytarzu.
Wdówka pokręciła głową jakby z naganą i wyszła. Chłopak uśmiechnął się do Heli i podążył w ślad za siostrą.
*
Staszek sądził, że zdąży jeszcze nacieszyć się towarzystwem przyjaciół, jednak przychodzące niemal dzień po dniu rozkazy zmusiły Kozaków do wcześniejszego wyruszenia w drogę. Dzień rozstania nadszedł szybko. Chłopak obudził się przybity. Maksym już wstał. Przeglądał swoje sakwy.
- Przyszło nam się pożegnać - powiedział. - Ale nie martw się. Wszystko w ręku Boga i jeśli zechce, spotkamy się jeszcze nie raz. Może tu, może na Ukrainie, może w krajach Lewantu. Czuję to przez skórę.
- Może i się spotkamy? - westchnął Polak.
- Dam ci coś mnezabudusz. - Maksym uśmiechnął się ciepło i podał małą sakiewkę ze skóry.
Chłopak rozsupłał rzemyk i wytrząsnął na dłoń monetę. Była bardzo stara. Brąz, z którego ją wybito, poczerniał i pozieleniał. Po jednej stronie widać było wizerunek Chrystusa, po drugiej grubo tłoczone litery greckiego alfabetu.
- Bizancjum. Folis albo coś podobnego - zidentyfikował. - Ma z osiemset lat.
- No proszę - uśmiechnął się Kozak. - Nie wiedziałem nawet. Kiedyś na brzegu Morza Czarnego w piasku mały garnczek znalazłem, takimi pieniążkami wypełniony. Przyjaciołom je daję, po jednym, aby pamiętali o mnie...
- Spasybi. - Staszek starannie ukrył prezent.
Zeszli na dół. Śniadanie upływało w milczeniu, ale gdy Polak patrzył w oczy przyjaciół, widział w nich rozmarzenie i gorączkę włóczęgi. Cieszyli się, choć starali się tego nie okazywać. Mógł sobie tylko wyobrażać, jaką mordęgą był dla nich pobyt w mieście. Teraz ruszają na szlak, który zawiedzie ich do Kijowa i dalej. Na stepy, gdzie król daleko, a Bóg wysoko...
- Ten dom będzie stał pusty jakieś dwa miesiące - powiedział Samiłło. - Potem z właścicielem musisz się zgadać, czy pozwoli ci dalej mieszkać. Jego słowo prawem i tu pomóc ci bardziej nie możemy.
Читать дальше