Latarka, dumał chłopak. Taka mała, mieszcząca się w dłoni, dwie baterie, dioda led. Kilkanaście złotych. Chińczycy na pewno takie mieli w swojej bazie. Ech. Może trzeba było dokładniej przeszukać pogorzelisko?
Lokal, do którego weszli, pełen był ludzi, jednak przy ławach w kątach znalazło się sporo miejsca. Zaraz przyszedł też posługacz. Samiłło musiał tu być dobrze znany, bowiem pacholik od razu przyniósł trzy gliniane kubki i kamionkowy dzban.
Urżnę się, pomyślał Staszek z niejakim przestrachem. Dzban miał ze dwa litry pojemności. Samiłło polał. Przepili do siebie.
- Za tych, którzy przy innych stołach na całym bożym świecie teraz w pokoju zasiedli, aby i im było równie przyjemnie jak nam - powiedział poważnie Maksym. - Wypijmy też za tych, którzy zasiąść by chcieli, ale okoliczności lub ważkie przyczyny im to uniemożliwiły...
Staszka zachwyciła prostota i głębokie humanistyczne przesłanie toastu. Miód był dobry, miał delikatny posmak malin. Chłopak rozglądał się po wnętrzu. Ludzie odziani mniej lub bardziej nędznie siedzieli przy lawach i wiedli rozmowy. Jakaś dziewczyna w spranej sukni odwzajemniła jego spojrzenie i mrugnęła zachęcająco. Spuścił wzrok.
- Trunek przedni tu podają, zjeść też można, choć w domu lepiej kolację spożyjmy. Zaś dziewczyn tutejszych nie polecam - rzekł Maksym. - Nie chciałbyś zapewne, by ciebie i pannę Helę stoczyło to, co roznoszą, więc choć krew gorąca, lepiej już do ślubu w cnocie wytrwać. Bo jak przysłowie mówi: „Jedna noc z Wenus i całe życie z Merkurym".
- Z Merkurym? - nie zrozumiał Staszek.
- Alchemicy zwą rtęć metalem Merkurego, z niej zaś lek pędzą silny wielce, który objawy syfilisu łagodzić może, lecz śmierć jeno o rok lub dwa odsuwa - wyjaśnił Samiłło.
Polak przypomniał sobie tamten wieczór, gdy z Markiem poszli do burdelu katowej w Trondheim, by spróbować coś wywęszyć. Zagryzł wargi na to paskudne wspomnienie. Obrzydliwe i zarazem pełne chorego podniecenia.
- Zagadniemy kogoś czy...? - zaczął niepewnie.
- Zaraz powinni przyjść moi znajomi - rzekł starszy Kozak. - Kompanija przyciągnie kolejnych. Wtedy wystarczy dobrze ucha nadstawiać, a może i coś ciekawego usłyszymy.
Milczeć, słuchać, pokierować rozmową tak, by się czegoś użytecznego dowiedzieć, przykazał sobie Staszek.
Wtem wszyscy goście lokalu umilkli. Na środek wystąpił kościsty starzec. Był prawie łysy, posiwiała broda pokrywała mu policzki, jedno oko zasłaniała skórzana opaska. Brzdąknął w struny cytary i zaczął snuć opowieść:
- Wieści o łotrostwach lisa Reinicke wreszcie do uszu króla zwierząt lwa dotarły, więc gniewem zawrzał i pochwycić go nakazał. Ujrzał Reinicke z okien swego domu, jak wataha wilków-ceklarzy posiadłości jego otacza, i pojął, iż czasu na ucieczkę już nie stało. Tedy drzwi zawarł, a do łaźni pobiegł. Tam kadź wody stała. Wlał do niej butlę wybornego czarnego inkaustu i sam zanurzył się tak, by ani koniuszek ucha na powierzchnię nie wystawał. Sierści barwę sposobem tym z rudej na szarą odmieniwszy, octem się potem natarł i oliwą, po czym wysuszywszy, do piwnicy pobiegł, gdzie kółko kowane w ścianę wprawiono. Na łapy swe kajdany włożył, a klucz połknął i tak siedział do ściany przykuty. Wdarli się wilcy do domu i przeszukując go od fundamentów po dach, w zakątku najciemniejszym lisa szarej barwy, z pozoru zabiedzonego wielce odkryli. „Dzięki wam, szlachetni panowie, żeście mnie, więźnia, z łap zdradzieckiego lisa Reinicke wydarli - taką mowę przewrotną wygłosił. - Jam szary lis, któren z daleka tu przybył i rudego o gościnę poprosił. Złupił mnie oczajdusza z całego dobytku, a w lochu przykował, bym do rodziny napisał o okup prosić". „Biedaku nieszczęsny - rzekł wilk ceklarzom przewodzący. - Sprawiedliwość królewska lisa Reinicke do zguby wnet przywiedzie. Wymknąć się nam musiał przed chwilą zaledwie, bo polewka w misce jego na stole ciepła jeszcze. Natenczas kajdany ci sztuką kowalską odejmiemy, a po domu tym przejdź się, może gdzie rzeczy swoje znajdziesz". Takoż i uwolniony, w worek się zaopatrzył, skarbczyk dworu złupił i od ceklarzy jeszcze chleba na drogę wyprosiwszy, w las cało i szczęśliwie ubieżał.
Zebrani ryknęli śmiechem. Do nadstawionej miseczki hojnie poleciały miedziane szelągi, a nawet błysnął srebrem wytarty półtorak. Kozacy też coś dorzucili.
Bajka, pomyślał Staszek. Tylko taka raczej dla dorosłych, bez szczęśliwego zakończenia, gdzie zło zostaje ukarane. Bajka antydydaktyczna, chyba że ci, którzy ją wymyślili, uważali spryt za główną i wartą nagrodzenia cnotę...
- Ataman Bajda też niczym lis sprytny - odezwał się Samiłło. - Ot, przybyło kiedyś do niego poselstwo od sułtana. Przyjął ich, leżąc pod jabłonką na sienniku, w brudnej koszuli i z dzbanem podłego a mocnego wina u boku. Zapytali, czy pójdzie z wojskami tureckimi przeciw Rzeczpospolitej. On im odparł, że może by i poszedł, ale tu mu dobrze, bo słoninkę wędzoną ma, winko, jabłka niedługo dojrzeją. Wrócili słudzy do sułtana z wieścią, że nowy ataman to leń, opój i obżartuch niezdolny stawić czoła nawet jednemu czambułowi. Gdy jednak z wojskiem nadciągnęli, już na nich tysiące Kozaków w zasadzce czekało. A o tym, jak Lachów podobnie sprawił, opowiadać nie będę, boś ty Lach i słuchać byłoby ci hadko. - Uniósł kubek.
- Oto i przyjaciele nasi - rzekł Maksym, wstając na powitanie nadchodzących.
Czterej szlachetkowie w spłowiałych i spranych żupanach usadowili się na lawach. Po chwili do szynku wszedł też chłopak ciut starszy od Staszka, odziany w podniszczony niemiecki surdut i szeroki płaszcz.
- Zapamiętaj go - powiedział Maksym cicho. - To Artur Ferber. Bywał tu i z Samiłłą jest od lat w dobrej komitywie, ja zaś poznałem go w Norwegii.
Hela wspominała o Agacie Ferber, u której posługiwała w Bergen. A zatem wiem, gdzie i u kogo się ukryła! - uświadomił sobie Staszek.
- Mości Arturze, zapraszamy do nas - zawołał Samiłło. - Miód się grzeje, chyba waszmość kompaniji nie odmówisz?
Ferber teraz dopiero ich spostrzegł. Na widok Maksyma wyraźnie się ucieszył.
- Tak właśnie myślałem, że waści wreszcie spotkam. - Otoczył Kozaka ramionami w niedźwiedzim uścisku. - Panna Helena mówiła, żeś się przez Bałtyk skuty lodem do Gdańska przedarł. A waszmość zapewne jest jej ukochanym? - Ukłonił się Staszkowi.
- To ja.
I tyle waszej konspiracji, pomyślał chłopak z rozbawieniem. Gęsi pasać, a nie dziewczynę ukrywać.
Popatrzył spod oka na młodego kupca. W pierwszej chwili poczuł ukłucie niepokoju, uświadomiwszy sobie, że jego przyjaciółka mieszka pod jednym dachem z tym przystojniakiem, ale zaraz zawstydził się swoich myśli.
Kozak tubalnym głosem zamówił więcej miodu. Za moment posługaczka przyniosła dwa wielkie dzbany i kilka kubków.
- Wypijmy zdrowie przyjaciół naszych serdecznych, którzy zadanie atamana wypełnili, krwawy bój stoczyli, a żywi ze Szwecji po lodach przyszli!
Wszyscy powstali, by spełnić toast. Rozmowa potoczyła się jak leśny strumyk. Maksym umiejętnie zepchnął ją na niedawną rzeź w kamienicy opodal Lastadii.
- Tak, ten mord dziwaczny jest zaiste - powiedział ciemnowłosy szlachetka o podgolonej głowie. - Jeszczem o podobnym wypadku nie słyszał.
- A mnie się o uszy obiło - odezwał się drugi, starszy, odziany w szary żupan. - W krajach Lewantu, gdziem w młodości bywał, tak robią. Wchodzą mordercy przez szejka nasłani i wszystkich w pień w domu wycinają, aby nikt nie mógł dać świadectwa.
- Lewant daleko - zauważył Samiłło. - Bywałem na Morzu Czarnym, poznałem dobrze tureckie brzegi, ale do Syrii i Palestyny szmat lądu przebyć trzeba jeszcze.
Читать дальше