Plunęła w moją stronę, ale uchyliłem się.
- A wasz czcigodny kuzyn, lensmann Nidaros, zdaje się, sodomitą był? - lałem jad. - Znikł wprawdzie bez śladu, ale może przyjaciół jakich o podobnych upodobaniach w mieście zostawił?
Skoro w tej epoce nie lubili homoseksualistów, postanowiłem rozegrać i tę kartę na swoją korzyść. A przy okazji być może wbić klin, zniszczyć pewien sojusz...
- Co? - zdziwiła się.
- O tym chłopaczku nie pomyślałaś? - Wskazałem wyrostka. - Też łyczek, Norweg w dodatku. Może warto i jego batem oćwiczyć, wolę torturami złamać, następnie wachlarz usług poszerzyć i z sodomitów kieskę pociągnąć?
- Jestem bratankiem wójta Horg. - Obrażony dzieciak wypiął dumnie pierś.
- A masz siostry w odpowiednim wieku do sprzedania? - warknąłem. - Zresztą po co miałaby je kupować? Wszak lensmann może z każdego zrobić niewolnika wedle własnej woli. Skoro szlachetnie urodzoną cudzoziemkę los taki spotkał, to kto twoją rodzinę obroni? Zastanów się, z kim sojusz zawiązałeś!
Zrobił minę, jakby piorun w niego strzelił. Albo się na mnie wkurzył, albo zaczął myśleć.
- Ty... - kobieca najwyraźniej zbierała się do kolejnego ataku.
Nasza przyjacielska dysputa niewątpliwie wspięłaby się na kolejne poziomy kultury, ale urzędnik huknął pięścią w stół.
- Do Rzeczpospolitej przybyliście - odezwał się, ponuro patrząc na katową. - Podróże wiedzę niosą, tedy okazję macie, by nauczyć się obyczajów chrześcijańskich. Tu łacno ujrzeć możecie, jak szlachta o swych poddanych dba i opieką ich otacza, nie bacząc, iż chłop niskiego jest pochodzenia.
- Nie po naukę obyczajów tu przybyłam - oświadczyła kobieta hardo. - Tylko w poszukiwaniu mojej własności i sprawiedliwości. Żądam wydania zbiegłej niewolnicy, a mego męża i córki morderczyni. Wykonajcie prawo w księgach zapisane.
- Trudna sprawa. - Grot uśmiechnął się kwaśno. - Nie wiem, gdzie dziewczyna mieszka, a nawet czy w Gdańsku jeszcze przebywa.
- Ale on wie - wskazała na mnie.
- To być może - przyznał. - Ale nawet jeśli, nie sądzę, by zechciał się tą informacją podzielić.
- Panie, na męki go weźcie - poradziła. - Narzędzia wszak macie pod ręką. Ja zaś, przy mężu umiejętności nabywszy, wiele sposobów podpowiedzieć wam mogę...
- Polski obyczaj białogłowym funkcję kata sprawować zabrania - odpowiedział z cynicznym uśmieszkiem justycjariusz. - Ponoć dlatego, iż kobiety powstrzymać się w porę nie potrafią i póty męki zadają, póki duszy z ciała nie wycisną.
Nie dała się łatwo zbić z tropu.
- Lina albo kleszcze do prawdy i skruchy szybko go przywiodą! - burknęła.
- Na to czas przyjdzie podczas procesu. - Wzruszył ramionami. - Teraz jeno tożsamość człowieka tego i udział w zajściach przez was wspomnianych ustalamy. Mistrzu Markusie - zwrócił się do mnie uprzejmie - czy byłeś obecny, gdy, jak tu zarzucają, córka twoja kata miasta Trondheim wieszała?
- Nie.
- A możeś ty to uczynił? - zaciekawił się.
- Nie!
- Wierzyć mi się bowiem nie chce, by drobne dziewczę męża krzepy pełnego i w kwiecie wieku takim sposobem na śmierć przywieść mogło... Czemuś dziewczynie w zadaniu tak trudnym nie pomógł?
- Gdyż pomysł ten do głowy mi nie przyszedł - odparłem zupełnie szczerze. - Ale ideę, by bydlę to obwiesić, uważam za przednią! - wypaliłem.
Baba poczerwieniała, jakby za chwilę miała eksplodować.
- A czy byłeś obecny, gdy panna Helena usiekła córkę obecnej tu... - skrzywił się - damy?
- Nie.
- Potwierdzisz to pod przysięgą?
- Oczywiście, że tak.
- Pytanie zatem ostatnie. Czy wiesz, gdzie podopieczna twoja obecnie przebywa?
- Nie mam pojęcia i wielce mnie to martwi. A trochę i cieszy - przyznałem niespodziewanie. - Mniemam, iż pod dobrą opieką zaufanych przyjaciół się znalazła. I że przyjaciele ci gotowi są życie oddać w obronie jej życia i czci. Tak by więcej zgwałcona ani zniewolona przez pospólstwo zdziczałe nie została. - Splunąłem katowej pod nogi.
- To zniewaga! - warknęła wdowa. - Oto oficjalny dokument, że papistka Helena jest niewolnicą mego męża. - Wyciągnęła z zapaski jakiś pergamin z pieczęcią i zaczęła nim wymachiwać. - Żądam wykonania moich praw!
- Już to mówiliście. Na wszystko pora przyjdzie - zgasił ją justycjariusz. - I na sprawy waszej rozstrzygnięcie, i na świadków przesłuchania. I dziewczynę trzeba wpierw odszukać, bo przepadła czas jakiś temu jak kamień w wodę. I jeśli dobrze przez przyjaciół broniona, kłopot będzie, bo sił moich mało, a podwładni mi ceklarze ważniejsze zadania wypełniać muszą. No i pismo przedstawić powinniście, że po mężu swym dziedziczycie, a podatki od spadku koronie duńskiej należne uiściliście. A na razie pożegnam was, pani. - Uśmiechnął się kpiąco. - Zabierzcie go do lochu, przesłuchanie zakończyłem - zwrócił się do strażników.
*
Gdy strażnicy otworzyli drzwi lochu, z dołu wionęło takim smrodem, że mało nie zwymiotowałem. Praca w branży pogrzebowej uodporniła mnie na różne zapachy, niektórzy z „klientów" trafiali do nas trochę po czasie, ale teraz miałem wrażenie, jakby mi kto wbijał śrubokręty w dziurki od nosa.
Dostałem przyjacielskiego „klemensa" w kark. Strażnik nie był na mnie szczególnie zły, po prostu chciał, żebym obudził się z zamyślenia. Pomaszerowałem posłusznie po wyszczerbionych kamiennych schodach. Na dole szybko odkryłem źródło nieziemskich woni. Najwyraźniej w czasie przesłuchania do lochu trafiła większa partia więźniów. Poprzykuwano ich pod ścianami. Szedłem. Blask pochodni wydobywał z mroku mordy, jakie w mojej epoce trudno byłoby ujrzeć nawet w melinach warszawskiej Pragi. Sądząc po stanie łachmanów i unoszącego się smrodu, więźniów tych przygoniono tu z jakichś innych piwnic, w których dłuższy czas przebywali bez kontaktu z wodą.
Dopiero przykuty na powrót do ściany, ciągle krztusząc się odorem ludzkiego chlewu, mogłem zebrać myśli. Przeanalizowałem przesłuchanie. Nijak mi się nie kleiło w sensowną całość. Najwidoczniej śledczy miał jakieś podejrzenia co do Hansavritsona i Kowalika. Z drugiej strony najwyraźniej żądania wdowy po kacie planował zupełnie olać...
Zaraz, ścisnąłem skronie dłońmi. Jak to było, wtedy na podwórzu? Zapytał, kto z moich towarzyszy może zaopiekować się Helą, i nakazał Staszkowi, by ją ukrył? W co ten facet pogrywa? Przecież musi wiedzieć, że Hela też służy łasicy. A jeśli... A jeśli tego nie wie? Wspominał o jakimś piśmie otrzymanym z Bremy. Mogło być niedokładne. Łebek z Horg widział mnie i Staszka. Widział go raz. A jeśli rozpozna? Diabli nadali. Wir w każdej chwili może wciągnąć moich przyjaciół... A i ja mam równo przechlapane.
Zagryzłem wargi. Trzeba wywiać. Odnaleźć ich, ciekawe jak... i ostrzec. Jestem w kajdanach i przykuty do ściany. Siedzę w dobrze pilnowanym lochu. Dość tego mazgajstwa. Myślmy po kolei. Przede wszystkim kajdany. Przypomniałem sobie, jak marynarz od Hansavritsona wyszarpnął dłoń z oków, odgryzając sobie kciuk. Czy jestem w stanie to zrobić? Nie...
Przetrzeć łańcuch łączący bransolety o kamień? To już szybciej. Kłódka mocująca łańcuch nie wyglądała na specjalnie skomplikowaną. By ją otworzyć lub spróbować rozpiąć, potrzebowałbym choćby śrubokrętu. Przyjmijmy, że udało mi się pozbyć kajdanów. Co dalej? Po schodach na górę? Drzwi można otworzyć wyłącznie od tamtej strony. I pilnujący ich strażnik patrzy przez judasza, kto puka. A drugą stroną?
Spojrzałem na niewielkie zakratowane okno. Trzy i pół, może cztery metry nad ziemią. Ściana z dobrze dopasowanych kamieni. Kuuuso. Nie dam rady się tam wspiąć. A gdybym dał? Pręty z żelaza wpuszczone w mur, w czasie gdy wznoszono ratusz. Mogą mieć nawet kilkaset lat. Jeśli do tej pory nie zżarła ich rdza, zapewne w rudzie było mało węgla... Pokryły się cieniutką warstwą korozji, ale głębiej żelazo jest zdrowe. Przyjmijmy, że mam pilnik lub osełkę. Ile czasu zajmie mi ich przepiłowanie? Kilka, może kilkanaście godzin. Z pewnością narobię przy tym dużo hałasu. Czyli muszę w ciągu jednej nocy pozbyć się oków, wdrapać po pionowym murze i pobawić w ślusarza... Gdzie wychodzi to okno? Wyłamawszy kratę, znajdę się zapewne na wewnętrznym dziedzińcu ratusza.
Читать дальше