- Namiestnik Norwegii rezydujący w Bergen nazwiskiem Rosenkrantz, śledztwo wdrożywszy po zaginięciu lensmanna Trondheim Ottona, nakazał przesłuchać wielu mieszkańców tamtych stron. Konie katówny i jej towarzysza rozpoznano, a i Helenę zapamiętano dobrze, choć kolor włosów jakąś sztuką odmieniła. Wzdłuż szlaku szukając, grób świeży odnaleziono, a w nim ciała dzięki chłodom jesiennym nienapuchłe jeszcze, a straszliwie szablą posiekane.
Ładny gips, pomyślałem.
- Prawa do pomsty własnej nikt dziś nie ma! W trybunałach i u namiestników szukać go należy. Jednakowoż - zmrużył oko - w krainach obcych, gdzie swój swego chroni, sprawiedliwość staje się trudna do odszukania jak perła na dnie morza...
- W ręce kata Leifa wydał ją namiestnik Otto - parsknąłem. - Do kogo miała iść po sprawiedliwość, skoro ten łotr mienił się jej gwarantem na tamtej ziemi?
- Słusznie prawicie, mistrzu Marku. - To „mistrzu" zabrzmiało w ustach Grota cokolwiek ironicznie. - A i tę okoliczność rozważyć trzeba, iż wędrowała spokojnie, nikomu nie wadząc, gdy doścignięta została. Ale tym się nie frasujcie. Moja to już rzecz, by ducha prawa nie przesłoniła tegoż prawa litera.
Kurde, o czym ten porąbany typek gada? - zirytowałem się. Po polsku niby, ale ni kija złamanego nie rozumiem!
Gdzieś na korytarzu rozległy się kroki.
- Tak mniemam, iż zaraz do głównej sprawy przejdziemy - westchnął justycjariusz.
Drzwi skrzypnęły rozgłośnie.
- Poznajesz mnie, łajdaku? - padło pytanie po norwesku.
Odwróciłem się.
Stał przede mną chłopak może trzynastoletni. Za nim ustawiła się zażywna matrona. Zmarszczyłem brwi. Gdzie mogłem ich spotkać? I kiedy? Zaraz, zaraz. No jasne.
- Tak. Poznaję. To ty ukradłeś mi Buty w Horg - warknąłem. - I sakiewkę też. Rozmawialiśmy w lesie. Darowałem ci życie, a w zamian złożyłeś pewną przysięgę.
- Że będę milczał. - Wyszczerzył zęby. - I nie złamałem jej. Znaleźli się dobrzy ludzie, którzy poznawszy mój problem, nauczyli mnie pisać, bym mógł to wszystko na papier przelać.
Zdumiała mnie cwana prostota tego wybiegu. I naraz rozpoznałem tę babę. Przypomniał mi się jesienny niedzielny poranek w Trondheim. Ulica, tłum idący do kościoła. Przymierzamy się ze Staszkiem, by odbić Helę z domu kata, a to przecież...
- O kur... - zdusiłem przekleństwo.
Katowa! Co ją tu przygnało? Zaraz, pytania, które justycjariusz zadał mi przed chwilą... Chciał poznać moją wersję? Czy baba pofatygowała się do Gdańska, by oskarżyć Helę o śmierć córki? Poczułem chłód na karku. Spojrzałem na pryszczatą gębę norweskiego złodziejaszka.
- Do rzeczy - Grot, najwyraźniej znudzony faktem, że nic nie rozumie, odezwał się po niemiecku. - Powiedziałeś, chłopcze, że widziałeś, jak człowiek zwany mistrzem Markusem rozmawia z demonem o kształtach łasicy.
- Tak. Widziałem to i pod przysięgą mogę potwierdzić - powiedział strasznie kulawym niemieckim. - Widziałem, jak spotkał jakiegoś swego towarzysza i jak poróżnili się straszliwie, a gadająca łasica ich do porządku przywoływała.
No jasne. Musiał siedzieć gdzieś w krzakach, gdy spotkałem świeżo ożywionego Staszka i gdy Ina kazała mnie zabić. Łebek nie zrozumiał nic, bo gadaliśmy po polsku, ale sam fakt... Kurde, tego jeszcze tylko brakuje, żeby zwinęli Staszka.
- Czy to prawda? - zagadnął urzędnik.
- Prawda - potwierdziłem. - Istotnie rzecz taka miała miejsce.
Czy mi się wydawało, że pobladł lekko?
- Pisma, które otrzymałem z Bremy, wskazują, iż na pokładzie „Srebrnej Łani" w waszej obecności demon się manifestował - indagował dalej.
- Tak też było - przyznałem się gładko. - Rozmawiałem z nią. Łasica przybyła, by nas, ludzi wolnych, z rąk Duńczyków ratować. I uratowała. Wdzięczność jej za ocalenie winniśmy.
- Ludzi wolnych? - podchwycił.
- Tej nocy z Bergen uciekali pospołu tacy jak ja wędrowcy, kupcy z miasta Gdańska, marynarze z Nowogrodu i Niemcy... Zapewne wieści o bestialskim zarządzeniu namiestnika Rosenkrantza...
- Słyszeliśmy o tym. Potwierdzasz zatem waść, iż demonowi temu straszliwemu służysz?
- Potwierdzam, z tym zastrzeżeniem, że to nie demon. - Pokręciłem głową. - Łasica jest mechanizmem, podobnie zbudowanym jak zegar, tylko nieskończenie bardziej złożonym. Uczyniono ją z martwego metalu, po czym w ruch puszczono. I nie jestem jej sługą, niewoli mnie i groźbą oraz karami srogimi a okrutnymi posłuszeństwo wymusza. Niewolnikiem jeno jej jestem, wolności stęsknionym - dodałem w natchnieniu.
Zanotował.
- Wedle mego rozumu łżecie jak pies, mistrzu Marku. - Skrzywił się demonstracyjnie. - Nie słyszałem bowiem nigdy, by czasomierz lub inna maszyna ludzką ręką uczyniona takie brewerie wyczyniała, by po wodzie biegać, a okręty wraz z ludźmi przez grzbiety górskie przerzucać. Ale sprawę tę sąd kościelny roztrząsnąć musi - westchnął ciężko. - Ja tylko zeznania waści spiszę, o ich prawdziwości kto inny rozstrzygnie. Sprawa druga zatem. Mówcie, pani - zwrócił się do kobiety.
- Gdzie jest ta ruda wywłoka? - syknęło babsko po niemiecku. - Ty wiesz, gdzie się ukryła!
- Że co? - zdumiałem się.
- Żądam wydania mojej zbiegłej niewolnicy, morderczyni mego męża i córki. - Aż się zapluła z wściekłości. - Oraz sługi wiernego - przypomniała sobie o pachołku. - A być może i szwagra naszego, drogiego lensmanna Ottona, i jego przybocznych.
Ale się porobiło, pomyślałem. Najlepsza forma obrony? Atak!
- Niewolnicy?! - syknąłem. - A od kiedy to cudzoziemskiej mieszczce, w dodatku żonie byle hycla i oprawcy, wolno niewolić polską szlachciankę?
- Coś ty powiedział? - Poczerwieniała ze złości. - Szlachtą duńską jesteśmy!
- Raczej byłą szlachtą - parsknąłem. - Nie wiem, co twój mąż przeskrobał, ale słyszałem, że wieszać go mieli, tylko brat jego lensmann wybronił, bo na stanowisku kata był wakat. Sam zaś lensmann trafił do Nidaros - celowo użyłem tradycyjnej norweskiej nazwy - na zesłanie. Gadali też coś, że kogoś zgwałcił czy uwiódł może, za co został wykastrowany.
Grzegorz Grot wyglądał na nieco wstrząśniętego moją wypowiedzią.
- To potwarz! - syknęła baba. - Padliśmy ofiarą intryg na dworze. Nasz honor...
- Wasz honor jakoś nie przeszkadzał wam prowadzić burdelu, gdzie klientów obsługiwały młodziutkie dziewczyny kupowane na wsi jak gęsi! Bite i gwałcone! Tresowane batogiem z okrucieństwem, jakie trudno spotkać w stosunku do zwierząt! - Czułem, że zaraz wyjdę z siebie, skoczę, rozwalę jej łeb.
- My szlachta, a to chłopki były!
- Chłopki... Czy nie są ludźmi? - wydarłem się. - Ochrzczone jako i wy. Żadna dwudziestu lat nie miała, tedy chrzest już w wierze Lutra przyjąć musiały.
- Pospólstwo służyć ma... - Znowu aż się zapluła.
- Nie wątpię, że tobie i twemu mężusiowi i na tamtym świecie dziewczęta te służyć będą. I tym razem z radością prawdziwą...
Popatrzyła na mnie zbaraniałym wzrokiem.
- ...drewka pod kotły ze smołą podkładając, cobyście w piekle przypadkiem na zmarzli - zakpiłem.
Kątem oka ujrzałem wyraz twarzy justycjariusza. Najwyraźniej nasza potyczka słowna wprawiła go w głęboki zachwyt. Uśmiechnięty wyglądał prawie sympatycznie.
- Chłopstwo... - zaczęła. - To normalne, że kupuje się i sprzedaje...
- Zwłaszcza w kraju podbitym, którego mieszkańcy mimo bohaterskiego oporu w polu rozbici zostali, a ich kobiety i dzieci w niewolników obrócono - dogryzałem. - Zwłaszcza normalne to dla was, że lutry katolikami handlują. Bo gdyby to norwescy katolicy z duńskimi dziewczętami wiary Lutra tak postąpili, to niewątpliwie o prawach nawet byś, głupia babo, nie pisnęła.
Читать дальше