- Mieliśmy piły tarczowe.
- Tak? - Zaciekawiony przechylił głowę. - Tarczowe, powiadasz? Cóż to oznacza? Możesz mi waszmość ideę ich działania trochę przybliżyć?
- Były okrągłe niby talerze, tyle że z zębami na obwodzie i kręciły się jak...
- Jak kamienie szlifierskie? - Kowalik wszedł Staszkowi w słowo. - Na korbę? Nie poruszały się, a jedynie kręciły na osi?
Oczy mu zabłysły.
- Napędzaliśmy je silnikami elektrycznymi.
- Hmm... - widać było, że wynalazca nie zrozumiał. - A gdyby tak... Czy kołem wodnym da się w ruch je puścić? Idea podobna...
- Zapewne tak. Nie mam pojęcia. Nie jestem drwalem ani stolarzem. Nigdy nie interesowałem się obróbką drewna, ale moc to moc.
- Piła tarczowa - powtórzył Marius w zadumie. - Będziemy musieli jeszcze o tym porozmawiać.
- Jak sobie życzycie, panie. Zajdę jutro. - Staszek skierował się do drzwi.
Pożegnali się i wyszli na ulicę.
- Ciekawe rzeczy robi - zauważył pogodnie Kozak. - Myślę, że ataman Bajda też by się zainteresował. Rzek na Ukrainie wiele... Z drugiej strony tak we młynie sobie poczynać to grzech nieomal. W każdym razie, jak znajdę w mące trociny, a w chlebie wióry, będę wiedział, czyja to wina lub zasługa - roześmiał się.
*
Było południe. Dwaj strażnicy nadeszli, łomocząc buciorami. Mój sąsiad na ich widok przywarł przerażony plecami do ściany, oni jednak przyszli po mnie. W milczeniu patrzyłem, jak męczą się z kłódką. Konstrukcja zamka nie wydawała mi się szczególnie trudna. Gdybym miał pilnik iglak...
- Idziemy, panie - odezwał się ten masywniejszy.
Posłusznie wstałem ze słomianki i pomaszerowałem za nim. Drugi kroczył za mną. Spodziewałem się, że zaraz dostanę kilka kopniaków, ale, o dziwo, jakoś nie bili. Schodami dotarliśmy na górę. Strażnik po drugiej stronie zlustrował nas przez judasza i dopiero otworzył drzwi. Znaleźliśmy się w sporej sieni. Przy ławach siedziało kilku strażników. Grali w kości.
Minęliśmy ich i przez okute drzwi weszliśmy do dużego pomieszczenia o zakratowanych oknach. Wyposażenie było skromne. Stół, ława, wyściełany fotel i klęcznik, a może pulpit do pisania.
Pod sufitem wisiał bloczek, przez który przerzucono linę, pod ścianą na ławie leżały jakieś szczypce i kleszcze, a w cebrzyku moczyły się rózgi i nahajki. Sala tortur? Poczułem nagle pot na plecach. Zaraz wszedł do wnętrza justycjariusz.
Może wreszcie usłyszę zarzuty? Może zostanę przesłuchany i zwolniony? - pomyślałem.
Grzegorz Grot siadł za stołem, z tubusu wyciągnął plik kartek, postawił kałamarz i naszykowane już gęsie pióro.
- Witajcie, mistrzu Marku - powiedział spokojnie.
- Dzień dobry - mruknąłem, zajmując wskazany przez niego zydel.
Strażnicy cofnęli się pod drzwi.
- Głowa już was nie boli? Medyk orzekł, że czaszka cała, ale cios taki wnętrze może popsować...
- Jakoś przeżyłem - zauważyłem cierpko.
- Mam nadzieję, że żalu do nas nie czujecie. W straży prości ludzie służą. Ot, bywa tak, że ktoś nadto wyrywny szybciej użyje pałki niż rozumu.
Milczałem. Bo i co miałem powiedzieć? Że napiszę skargę do rzecznika praw obywatelskich o brutalne potraktowanie przy aresztowaniu, uszczerbek na zdrowiu i nieuzasadnione użycie siły? Moja epoka, jej prawa i zwyczaje pozostały daleko.
- Mam tu garść pytań - powiedział, wodząc wzrokiem po papierach. - Postarajcie się na nie możliwie szczerze i wyczerpująco odpowiedzieć, to drobnych dokuczliwości unikniemy. - Kiwnął głową w kierunku narzędzi.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Palce zmasakrowane kilka miesięcy temu przez Sadkę i Borysa na pokładzie „Srebrnej Łani" znowu mnie zaswędziały.
- O co jestem oskarżony? - zapytałem.
- A to już waść powinien najlepiej wiedzieć. - Grot spojrzał z krzywym uśmiechem. - Przejdziemy i do tego niebawem, gdy tylko dotrą ludzie, którzy do waści żale mają... Teraz sprawa druga, z pierwszą niezwiązana, choć nie mniej ważna...
Zadumał się na dłuższą chwilę.
- Powiedzcie no, panie, gdzie poznaliście Mariusa Kowalika - zagadnął.
Spojrzałem na justycjariusza zbaraniały.
- Płynąłem wraz z nim na pokładzie „Srebrnej Łani", gdy wyszła z portu w Trondheim.
- Wcześniej go nie spotkaliście?
- Nie.
- A co was z kapitanem Peterem Hansavritsonem łączy?
- Byłem na jego statku i wspólnie odpieraliśmy atak piratów, a potem okręt kapitana z ich łap odbiliśmy. Nic mnie nie łączy. Hansavritsona spotkałem po raz pierwszy w Nidaros... Znaczy w Trondheim. Potem ranny pozostałem w Bergen i nie widziałem go więcej.
Przesłuchujący w zadumie pokiwał głową, jakby potwierdzały się jego przypuszczenia.
- Składaliście mu przysięgę na wierność? - zainteresował się. - Wstąpiliście w poczet jego sług i rękodajnych?
- Nie. Chyba nie. - Nie bardzo mogłem sobie przypomnieć, jakich słów użyłem. - Gdy uciekaliśmy z niewoli piratów, powiedziałem coś, aby dysponował moim życiem. Ale sługą jego nie jestem i przysiąg nie składałem. Ot, przymierze zawarliśmy w przygodzie na morzu. Sakiewkę złota mi zostawił, ale żadnych dyspozycji ani on, ani jego słudzy nie przekazali. Tedy sądzę, że i on mnie w poczet swych podwładnych nie zalicza.
- Mam co do tego dziwnego kupca i jego uczonego krewniaka pewne podejrzenia - powiedział Grot bardziej do siebie niż do mnie. - Dziwny to człowiek i... - urwał. - Jeszcze o tym porozmawiamy. Niebawem - zabrzmiało to jak groźba.
Przez chwilę szeleścił kartkami bardzo grubego żółtawego papieru.
- Gdzie poznaliście, panie, pannę Helenę? - zapytał.
Drgnąłem zaskoczony.
- W górach norweskiej prowincji Trondelag, gdy zagubiona spała w leśnej grocie. - Nie było chyba sensu tego ukrywać.
- Miło rodaczkę w krajach dalekich spotkać?
- Miło - przytaknąłem obojętnie.
- Kim była Onofria?
- Córka kata z Trondheim.
- Co was łączyło? Z córką kata, nie z panną Heleną - uściślił.
- Nic. - Wzruszyłem ramionami. - Tyle tylko, że przywłaszczyła sobie zieloną suknię z jedwabiu należącą do panny Heleny, gdy ta ostatnia została zniewolona. Czemu służą te pytania?
- Poszukiwaniu prawdy, to chyba oczywiste? - Teraz Grot wzruszył ramionami.
- Na cóż wam, panie, prawda z miejsc odległych o tygodnie drogi przez morze? - zdumiałem się.
Wyszczerzył tylko zęby w uśmiechu, lecz nie odpowiedział na moje pytanie.
- Co się stało z Onofrią? - zagadnął.
Hela opowiedziała mi, jak dopadli ją na szlaku, córka kata i jego pomocnik... Tylko co to mogło obchodzić tego człowieka?
- Odmawiam odpowiedzi. - Skrzywiłem wargi.
- Odmawiasz waść... Córkę chronić chwalebnie zaiste... - Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. - Nawet gdy to córka przybrana jeno. Onofria została zasieczona szablą lub mieczem na szlaku ku Bergen - powiedział. - I zrobiła to dziewczyna, którą waść przysposobiłeś. Zabitym skradła odzienie i dwa konie. Zapewne też broń, gotówkę, zapasy pożywienia.
Skąd wiedział o adopcji? Może od karczmarza... Przedstawiłem dziewczynę jako moją córkę... No i widać przecież brak podobieństwa i niewielką w sumie różnicę wieku. A może Sadko i Borys powiedzieli?
- Zatem uznaliście ją, panie, ot tak za morderczynię i koniokradkę - parsknąłem.
- O to ją pomawiają.
- Kto, u diabła?!
- Wszystko w swoim czasie - uciął.
- Nawet jeśli ona tego dokonała, to jako polska szlachcianka miała chyba prawo bronić się przed zniewoleniem ze strony ludzi tak podłej kondycji - zawołałem. - Z dala od polskiego prawa i sądów jedynie szabla w dłoni pozwala życie zachować i sprawiedliwości strzec. A jakieś dowody macie, że to uczyniła?
Читать дальше