- Byłem kiedyś na wycieczce w Gdańsku - powiedział Staszek - ale nie zapuściliśmy się tutaj...
- A jest na co popatrzeć - przyznał Kozak. - Drugiego takiego nie masz ni w Koronie, ni na Rusi. Powiadał mi jeden człek uczony, że to bracia zakonni Krzyżacy wznieśli, gdy Gdańsk opanowali i do swego kraju ziemie te przyłączyli. Jeszcze przed bitwą wielką, którą Polacy pod Grunwaldem, a oni pod Tannenbergiem zwą...
- To aż takie stare? - zdumiał się chłopak.
- Gdy budowlę tę wznoszono, jeszcze wokół miasta nie było - uśmiechnął się jego towarzysz. - Młyn zbudowali, dom na mieszkania dla młynarzy i młynarczyków, dalej jeszcze kuźnia miedzi stoi. A z czasem ludzie różni wokół osiedli i kamienice pobudowali, tedy i do miasta tę część przyłączono, murami opasując.
Uczyłem się w szkole, że przemysł narodził się w końcu osiemnastego wieku, pomyślał chłopak. A to przecież istna fabryka... I to pochodząca z piętnastego... Nie, raczej z czternastego stulecia!
Weszli z Maksymem do wnętrza. Pył unoszący się w powietrzu dusił, odbierał oddech. W półmroku widać było dziesiątki uwijających się ludzi i kilka maszyn znajdujących się w nieustannym ruchu.
Jak spod ziemi wyrósł obok nich mężczyzna ubrany z niemiecka w surdut.
- Powiedzcie nam, panie - zagadnął Staszek. - Szukamy Mariusa Kowalika.
- Obejdźcie, waszmościowie, naokoło i w ostatnie drzwi od wschodu zajdźcie - polecił.
Słabo mówił po polsku. Wskazane drzwi zaprowadziły ich do pomieszczenia oddzielonego od głównej hali przepierzeniem z desek. Przez środek biegł jeden tylko wał prowadzący do koła wodnego umieszczonego poza budynkiem. Stało tu parę dziwnych machin wykonanych z drewna i kutego żelaza. Przy nich też krzątali się ludzie. Wszystkie urządzenia były nieruchome, najwyraźniej nanoszono jeszcze jakieś poprawki...
- Szukamy Mariusa Kowalika - Staszek zwrócił się do łysego mężczyzny nadzorującego ich pracę.
- Ja jestem. - Spojrzał na chłopaka świdrującym wzrokiem. - Czym służyć mogę przybyszowi z innych czasów? - dodał cicho.
Staszek zaniemówił z wrażenia.
- Jak? - wykrztusił. - Jak mnie waszmość rozpoznałeś?
- Gdy się kilku takich jak wy spotka, trudne to już nie jest. - Kowalik wzruszył ramionami. - Zęby macie białe, równe, bez ubytków i szczerb. Dłonie wąskie, za to ramiona szerokie, a paznokcie niezwykle cienkie. Wzrost wiekowi nie odpowiada, wyżsi od nas jesteście... No i detale, takie jak ten zachwycający swą złożonością chronometr na dłoni, a zapewne i wielopał w kieszonce za pazuchą. A pogadać musimy.
- Mam na imię Stanisław, to mój towarzysz Maksym, z Ukrainy do nas przybyły.
- Marius Kowalik - przedstawił się z ukłonem, choć nie było to konieczne.
Przeszli do niewielkiego kantorka.
- Wiem niewiele - odezwał się konstruktor. - Jeno tyle, że ktoś mieszkańców kamienicy wymordował, a mistrz Marek z Helą o pół wachty może ze śmiercią się rozminęli. Wiem też, że zatrzymany został na osobiste polecenie burmistrza. Ciąży na nim zarzut kontaktów z gadającą łasicą.
Ładny gips, pomyślał Staszek.
- Markusa oskarża jakaś kobieta przybyła z Norwegii. W dodatku tak mi się widzi, że mając go pod kluczem, zechcą z okazji skorzystać i wypytać także o inne sprawy. Zwłaszcza Zygfryd Wolf, członek rady miasta, znany jest ze swej dociekliwości i zamiłowania do wtykania nosa pod cudzą kołdrę... A i Grzegorz Gerhard Grot lubi wiedzieć o wszystkim, co się w mieście dzieje. Szczególnie zaś pasjonują go pewne sprawy, których nie powinien tykać...
- Jesteście, panie, jak słyszeliśmy, krewnym kapitana Hansavritsona? - odezwał się Kozak.
- Tak. Przybywacie ze Szwecji? Macie dla mnie jakieś wieści lub pisma? - ożywił się.
- Wasz krewniak zaginął.
Staszek zreferował pokrótce przygody w Dalarnie, potem opowiedział, czego dowiedzieli się w Visby. Maksym dorzucił kilka szczegółów. Kowalik słuchał ich nagle pobladły.
- Mniemam, iż obu napadów dokonali ci sami ludzie - powiedział wreszcie z namysłem. - Jeno w Gdańsku nie porwali nikogo...
- Tak i ja sądzę - westchnął chłopak.
Kozak tylko w milczeniu przytaknął, zaznaczając, że on również przychyla się do tej teorii.
- Ale to nie ma sensu. - Wynalazca pokręcił głową. - Mój kuzyn jest prostym kupcem...
Maksym uśmiechnął się krzywo.
- No dobrze. - Marius westchnął, unosząc wzrok ku sufitowi. - Obdarzony zaufaniem możnych pełni też pewne funkcje sekretne. Rozumiem tedy, że niektórym mógł być niewygodny. Ale czego chcieli od Marka? Chyba że o kogo innego chodziło...
- To już wy, panie, powinniście wiedzieć najlepiej, kto jeszcze sekretne funkcje w tym mieście pełni - mruknął Kozak.
- I komu wasze funkcji sekretnych pełnienie najbardziej doskwierać mogło - poparł go Staszek. - Nie nasze to sprawy i nosa w nie wtykać nie zamierzamy - dodał z promiennym uśmiechem.
- Coś tam może i wiem - burknął Kowalik. - Czy panna Helena znajduje się teraz pod twoją opieką? - zwrócił się do Staszka.
- Tak.
- Strzeż jej jak źrenicy oka! Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć moimi sposobami. Zajdź do mnie jutro lub pojutrze. Gdybyście potrzebowali pilnie bezpiecznego schronienia, znajdziecie je na Wyspie Spichrzów. Dom oznaczony gmerkiem w kształcie podwójnej litery W. Tam moi ludzie wartę za dnia i nocą pełnią.
- Dziękuję. Na razie...
- Opiekę mają zapewnioną - przerwał Staszkowi Maksym. - Może nawet równie dobrą jak wasza, panie. - Ukłonił się grzecznie.
Marius powstał, by ich odprowadzić. Znowu znaleźli się w pomieszczeniu z machinami.
- Zdumiewające zaiste te aparata - zauważył Kozak. - Czemu służyć mają?
- Och, wyczytałem w uczonych księgach opis opactwa w mieście Cluny. Tam mądrzy mnisi benedyktyni już kilka stuleci temu poczynili staranie, by bezrozumny żywioł wody na pożytek ludziom obrócić. I na wiele sposobów przemyślnych moc w kołach młyńskich zaklętą wykorzystywali. Na ten przykład mam tu machinę, która kłodę na deski piłować może. - Wskazał jedno z urządzeń.
Klasnął w dłonie. Dwóch robotników poderwało się z ławy. Jeden nałożył skórzany pas transmisyjny, drugi przesunął dźwignię, uruchamiając przekładnię. Parę żelaznych pił osadzonych pionowo zaczęło się poruszać. Teraz wprowadzono na prowadnice belkę.
- To w Norwegii podpatrzyłem - pochwalił się Kowalik. - Jeno pomierzyć i odrysować nie było jak, tedy nie wszystko jeszcze doskonałość w działaniu uzyskało. Uczeni mnisi wiele podobnych machin uczynili, wodę zmuszając, by ziarno na kaszę w stępach tłukła, by sukno rolowała... Może i inne zastosowania da się wykoncypować?
Szpiegostwo przemysłowe, pomyślał Staszek z odrobiną rozbawienia.
Piły doszły do mniej więcej jednej trzeciej belki, gdy coś się poluzowało i maszyna wpadła w dygot. Odłączono pospiesznie moc.
- Trochę to jeszcze niedopracowane - zauważył chłopak. - Niestety, nie miałem w życiu do czynienia z podobnymi mechanizmami, więc i pomóc nie mogę.
- Pracuję ciągle nad ulepszeniami. - Wynalazca zrobił minę, jakby miał się zaraz obrazić.
- To i tak imponujące osiągnięcia - uspokoił go Staszek. - Próbowaliście, panie, sprawdzić działania podobnych urządzeń, budując najpierw modele?
- Tak. Ale duża machina zbudowana podle malej nie zawsze działa tak samo. Ciężar bowiem rośnie, a wytrzymałość drewna i metalu nie zawsze.
Widać było, że chce zająć się od razu unieruchomionymi piłami. Nagle spojrzał na Staszka.
- A wy jak drewno obrabialiście? - zapytał. - Wszak przez połowę milenium i w tym zapewne znaczny postęp uczyniony został.
Читать дальше