Było, jak to mówią: biednie, ale wesoło. Poznaliśmy na własnej skórze szokujące różnice cen. Szwecja, a potem Norwegia pokazały nam dobitnie, że jesteśmy chłopami pańszczyźnianymi jednoczącej się Europy. Nędza-rzami, którzy weszli do karczmy dla szlachty i mogą co najwyżej w osłupieniu gapić się na cennik. Dwa razy przez cały pobyt napiliśmy się piwa. Raz zjedliśmy pizzę w lokaliku. By zaoszczędzić na tamtejszym pks-ie pewnego dnia przeszliśmy pieszo trzydzieści dwa kilometry po górach. Ale zobaczyliśmy naprawdę dużo. I nie żałowaliśmy na bilety do muzeów!
Odwiedziliśmy Bodo – krainę, w której rozgrywa się akcja Norweskiego dziennika . Na ścianie średniowiecznego kościółka Bodinkyrka ujrzałem epita-fi um osiemnastowiecznego mieszkańca tamtych stron, Huliera Hansavritsona. Wykuta w kamieniu podobi-zna nieboszczyka ujęła mnie miną – jednocześnie chytrą i sympatyczną. Po latach wykorzystałem to imię
· 393 ·
Andrzej Pilipiuki nazwisko, tworząc dwie postaci: bohatera mojej książ-
ki i jego brata.
Wracając na południe, obejrzeliśmy katedrę Nidaros w Trondheim. Monumentalna budowla została straszliwie zniszczona w szesnastym stuleciu, a odbudowywa-na była przez całe dekady dziewiętnastego i dwudziestego wieku. W Bergen przeszliśmy się po Gamle Bryggen, zwiedziliśmy muzeum hanzeatyckie i położone opodal muzeum archeologiczne. Co najważniejsze, odetchnę-
liśmy klimatem dawnych epok. Przeszedłem się zaułka-mi wśród domów zbudowanych w początkach osiem-nastego stulecia na wzór wcześniejszych, strawionych przez pożar. Obejrzałem kuchnię w domu wspólnym, zajrzałem do kupieckich łóżek... Dla archeologa było to ogromne przeżycie. W Polsce podobne obiekty odkopu-je się w postaci niedopalonych belek legarowych na Ołowiance czy Wyspie Spichrzów w Gdańsku. Tam wszystko stoi. Można podejść. Dotknąć. Obejrzeć, jak łączone są belki, jakie zawiasy stosowano.
Błędny adres w przewodniku zmusił nas do kilka-krotnego przemierzenia długachnej Kong Oscar Gattan.
W końcu jednak trafi liśmy do muzeum trądu zorgani-zowanego w dawnym bergeńskim leprozorium.
Już wówczas, zauroczony plątaniną uliczek i pasa-
ży, planowałem napisać coś o dzielnicy hanzeatyckiej, o epoce dzielnych żeglarzy i kupców żyjących niegdyś w tych domach. W tej scenerii chciałem osadzić opowieść o walce z trądem. Jednak, doczytawszy po powrocie do Warszawy monografi e naukowe, trafi łem na doktora Gerharda Armauera Hansena i jego mentora
· 394 ·
Posłowie
Daniela Danielsena. Uznałem, że grzechem byłoby pominąć tak nietuzinkowe postaci. Pomysł hanzeatycki chwilowo trafi ł do magazynu. Jednak to pierwsze ziarno zasiane zostało wówczas.
Wiosną 2000 roku siadłem do pisania kolejnych dwu tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika.
Pierwszy zatytułowany Pan Samochodzik i Oko Jelenia opowiadać miał, jak słynny detektyw i jego pomocnik stają wobec naprawdę trudnego zadania. W jednym z europejskich banków na początku dziewiętnastego wieku złożono pieniądze pochodzące ze sprzedaży domu hanzeatyckiego w Lubece. Podjąć depozyt (oraz odsetki narosłe przez sto osiemdziesiąt lat) można, je-
śli okaże się urzędnikom tajną pieczęć Ligi wygrawero-waną w szmaragdzie, zwanym Okiem Jelenia. Problem w tym, że po raz ostatni widziano go przed trzystu laty.
Widok drewnianej jeleniej głowy zdobiącej jeden ze starych kupieckich domów w Gamle Bryggen podsunął mi iście szatański pomysł – w fi nałowej scenie bohaterowie odnaleźć mieli pieczęć... w oku rzeźby.
Pisząc, przyłożyłem się naprawdę solidnie. Przeczytałem szereg publikacji, porobiłem notatki. Niestety, jak na złość, powieść ta nie przypadła wydawcy do gustu.
Projekt wydawania kontynuacji przeżywał wówczas bardzo trudne chwile, był to sam dołek kolejnej rece-sji, nakład leciał na łeb na szyję – ludzie oszczędzali na książkach.
Dopiero po ponad roku, zmieniwszy tytułowy artefakt, przerobiwszy pomysł i napisawszy niemal połowę tomu od nowa, opublikowałem tę książkę pod tytułem
· 395 ·
Andrzej Pilipiuk Pan Samochodzik i Relikwiarz świętego Olafa . Czemu tak? Stwierdziłem, że tytuł Oko Jelenia i pomysł z tajną pieczęcią są jednymi z najlepszych, jakie zdołałem w życiu wymyślić. Postanowiłem je chwilowo zmagazynować, zaoszczędzić na lepsze czasy, na czasy, gdy zamiast fuch sygnowanych pseudonimem, będę mógł pisać własne powieści i wydam je pod własnym nazwiskiem. Uczyniłem słusznie, wierząc w swoją gwiazdę.
Przez kolejne lata moje życie uległo burzliwym zmianom. W 2001 roku dzięki niesamowitemu zbiego-wi przypadków odzyskałem cenną rodzinną pamiątkę.
I nagle jakbym zakrzywił czasoprzestrzeń. Wszystko, co dotąd szwankowało, zaczęło się układać. Nawiązałem współpracę z „Fabryką Słów”, zacząłem wydawać książ-
ki pod własnym nazwiskiem i pisane wedle własnych pomysłów. W ciągu kilku lat żmudnej, mrówczej pracy zbudowałem sobie markę i osiągnąłem pozycję na tyle dobrą, by zyskać swobodę twórczą, pozwalającą na pisanie rzeczy niekoniecznie komercyjnych.
Nadszedł zatem czas na odkurzenie starego projektu. Czekało na mnie sto czterdzieści centymetrów półki, na której latami gromadziłem publikacje na temat historii Hanzy i Europy tego okresu, oraz albumy z przy-datnymi reprodukcjami. Zaczęła się pierońsko żmudna praca. Aby w miarę wiernie oddać obraz epoki, potrzebowałem setek drobnych detali. Z jakich misek jadano?
Co jadano? Z jakich naczyń pito? Co pito? Gdzie i jak spano? Czym szklono okna? Jakie sprzęty można było znaleźć w tym czasie w wiejskiej chacie? A jakie w miejskim domu?
· 396 ·
Posłowie
Miałem za sobą kolejną wyprawę po Skandynawii.
Tym razem pojechałem z narzeczoną w podróż przed-
ślubną. Mieliśmy w planach zakup mieszkania – wiedzieliśmy, że za rok będziemy bezlitośnie przyduszeni kredytami. Ponownie odwiedziłem Trondheim i Bergen.
W Trondheim tym razem oprócz katedry zwiedziliśmy dokładnie muzeum archeologiczne. Urządzone w pała-cu biskupim i dobudowanym budynku ekspozycyjnym pozwoliło poznać mniej więcej kulturę materialną tego zakątka świata.
Resztę rekonstruowałem tak, jak mnie tego uczył na studiach mój promotor, profesor Jerzy Kruppé. Życie codzienne i jego detale odgadywałem, analizując dzieła malarskie i rysunki z epoki. Wiele informacji dostarczy-
ły obrazy Pietera Bruegla, na przykład wesela chłopskie –
wprawdzie są to sceny życia w Niderlandach i księstwach północnoniemieckich, ale poziom kultury materialnej był zbliżony w większości miast portowych. Zbliżony, choć oczywiście nie identyczny. Ówczesna globalizacja wyglądała inaczej niż obecna. Obraz ogólny był zapewne podobny, detale wymagały uszczegółowienia. Inne były stroje, trochę inne uzbrojenie...
Już pierwszy tom był wyzwaniem. Dzisiejsze Trondheim to szerokie ulice wytyczone pod sznurek po wielkim pożarze w początkach dziewiętnastego wieku. Niewiele obiektów pamięta czasy, w których rozgrywa się akcja Oka Jelenia . Najstarszy plan miasta, do jakiego udało mi się dotrzeć, jest o kilkadziesiąt lat późniejszy. Raz tylko widziałem obrazek z „Civitates Orbis Terrarum” pokazujący ogólny widok miasta w końcu
· 397 ·
Andrzej Pilipiukszesnastego stulecia. Pewne wyobrażenie o zabudowie dały mi jednak dwa fragmentaryczne plany siatki ulic, wykreślone na podstawie badań wykopaliskowych w pobliżu dwu nieistniejących dziś średniowiecznych kościo-
Читать дальше