Daniel Pennac - Wszystko Dla Potworów

Здесь есть возможность читать онлайн «Daniel Pennac - Wszystko Dla Potworów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

libcat.ru: книга без обложки

Wszystko Dla Potworów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wszystko Dla Potworów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Beniamin Malaussene jest bratem doskonałym – by utrzymać liczne rodzeństwo porzucone przez frywolną mamę, pracuje w domu towarowym na stanowisku… kozła ofiarnego. Z pokorą i głębokim żalem przyjmuje na siebie wszelkie winy producentów. Ale oto na kolejnych stanowiskach wybuchają bomby, zawsze tuż po przejściu lub na oczach Beniamina, który nie przypuszcza, w jak makabrycznej grze został kozłem ofiarnym.

Wszystko Dla Potworów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wszystko Dla Potworów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

To, co teraz widzę w oczach klientki, nie zaskakuje mnie. Widzę tam ją samą . Gdy tylko zacząłem płakać, postawiła się w mojej sytuacji. Współczucie. Wreszcie udaje się jej przerwać Lehmannowi, w chwili gdy ten nabiera powietrza. Cała wstecz. Wycofuje skargę. Wystarczy, że uwzględnimy zażalenie, niczego więcej nie żąda. Nie muszę zwracać za wigilię na dwadzieścia pięć osób. (W którymś momencie Lehmann na pewno wspomniał o moich zarobkach.) Miałaby do siebie żal, gdybym stracił posadę w przeddzień świąt. (Lehmann wymówił słowo Boże Narodzenie ze dwadzieścia razy.) Błąd może popełnić każdy, ona sama, nie tak dawno, u siebie w pracy…

Pięć minut później opuszcza dział reklamacji z kuponem na nową lodówkę. Dziecko i wózek utknęły na chwilę w drzwiach. Klientka pcha z nerwowym chlipnięciem.

Zostajemy z Lehmannem sami. Patrzę przez chwilę na jego gębę, która krzywi się w uśmiechu, po czym mając już wszystkiego serdecznie dosyć, mamroczę:

– Niezła z nas banda drani, no nie?

Otwiera szeroko tę swoją jadaczkę, żeby mi odpowiedzieć. Coś mu ją jednak zamyka

To coś pochodzi z brzucha Sklepu.

Głuchy wybuch. A potem ryk.

2

Rozpłaszczamy obaj nosy na szklanej szybie. Z początku nic nie widzimy. Dwa albo trzy tysiące poderwanych wybuchem balonów zasłania nam Sklep. Dopiero kiedy uniosą się powoli ku światłu, zobaczymy coś, czego ja wolałbym nie widzieć.

– Cholera – mamrocze Lehmann.

Wśród klientów panuje totalna panika. Wszyscy szukają wyjścia. Mocniejsi tratują słabszych. Niektórzy przebiegają bezpośrednio po ladach, w powietrzu fruwają tumany slipków i skarpetek. Tu i ówdzie jakiś sprzedawca albo kierownik piętra stara się zapobiec panice. Wysoki facet w fioletowej marynarce leży w poprzek gablotki z kosmetykami. Otwieram szklane drzwi działu reklamacji: jakbym otworzył okno w samym środku tajfunu. Sklep jest jednym wielkim rykiem. Głosik przez megafon obok mnie próbuje przywrócić spokój. Gdyby śmierć nie groziła od czegoś całkiem innego, można by umrzeć ze śmiechu, słysząc delikatny rozpylacz panny Hamilton pośród szalejącego huraganu. Na dole wojna. Na górze balony, znowu przezroczyste. Całe to przerażające widowisko tonie w wyjątkowo łagodnym różowym świetle. Lehmann dołączył do mnie i wrzeszczy mi w ucho:

– Skąd ten ryk? Gdzie walnęło?

Coś, jakby pozostałe po Indochinach podniecenie, pobrzmiewa w jego głosie starego wojaka. Nie wiem, gdzie walnęło. Stos ciał, najeżony od rąk i nóg, zatyka ruchome schody. Klienci wbiegają po cztery stopnie na schody, które jadą w dół, ale cofają się pod naporem fali płynącej z góry. Zanim się dogadają, wszyscy lądują z powrotem na dole i wpadają na ludzki korek. Wszystko to kłębi się i wyje.

– Cholera – ryczy Lehmann – cholera, cholera, cholera…

Skacze w stronę schodów, rozpychając się łokciami, dopada gałki wyłącznika i unieruchamia maszynę.

W drzwiach fotoautomatu Teo ogląda pod światło swoją łepetynę w czterech egzemplarzach. Wydaje się zadowolony. Wyciąga do mnie jedno ze zdjęć:

– Masz – mówi – do albumu Malca.

A potem robi się spokojnie. Spokojnie, jako że, o dziwo, nic się dalej nie dzieje. Coś gdzieś wybuchło i tyle. Więc robi się spokojnie. A niebawem słychać słodką Hamilton, która uprasza naszą szanowną klientelę, aby bez paniki opuszczała Sklep, a naszych sprzedawców, by powrócili na swe stanowiska. I tak też się dzieje. Tłum odpływa łagodnie w stronę wyjść. Pozostawia za sobą wolną przestrzeń pełną butów, różnokolorowych paczek i porzuconych dzieci. Spodziewam się zobaczyć co najmniej setkę trupów. Ale nie, tu i ówdzie pracownicy pochylają się nad na wpół ogłuszonymi klientami, którzy w końcu podnoszą się i utykając idą w stronę drzwi.

Niewielkie boczne drzwi są zarezerwowane dla policji. Toteż gliny wchodzą tamtędy. Kierują się wprost do działu zabawek. Działu zabawek! Z miejsca myślę o drobnej sprzedawczyni -wiewiórce i o staruszku od Tea. Pokonuję susami znieruchomiałe schody w przeczuciu, które jak wszystkie przeczucia jest fałszywe. Trupem okazuje się mężczyzna około sześćdziesiątki – sądząc po tym, co z niego wyleciało, musiał być brzuchaty. Niewiele brakowało, a wybuch rozerwałby go na dwie części. Wymiotuję, starając się, by nikt tego nie widział, i myślę o Lunie. O Lunie, Laurentym i o dziecku. Trzy razy dzwoniła: “Poradź mi, Ben. Jakie jest twoje zdanie?" Cóż ja ci mogę poradzić, moje biedactwo, wiesz, jak jest.

Myśli zupełnie nie na miejscu, gdy rozerwanego klienta okrywają płachtami.

– Niezbyt ładne, co?

Niepozorny gliniarz obdarza mnie miłym uśmiechem. Zważywszy na mój nastrój, wolę to niż nic. Odpowiadam trochę przez wdzięczność, nieomal obojętnie:

– Nie za bardzo.

Pochyla głowę i mówi:

– Ale ci samobójcy w metrze to było jeszcze gorsze!

(Otóż i pociecha…)

– Mięcho wszędzie, palce powkręcane w szprychy… Tak sobie gadam, bo jestem najmniejszy w brygadzie, a zawsze na mnie pada.

To nie gliniarz, to strażak. Granatowy strażak z czerwoną obwódką. Naprawdę bardzo nieduży. Hełm, większy niż on sam, błyszczy u pasa.

– Ale dopiero z takimi, co się spalą na szosie, nie idzie wyrobić. Smród długo trzyma. Siedzi we włosach ze dwa tygodnie.

Nie ma już balonów w dziale zabawek. Eksplozja zdmuchnęła wszystkie. Są tam, wysoko, pod szkłem dachu. Ktoś przyprowadza moją małą wiewiórkę, która szlocha. Strażak pokazuje na przykryte ciało:

– Zauważył pan? Miał rozpięty rozporek!

(Nie. Nie zauważyłem. Nie.)

Na szczęście głośniki nakazują, bym się rozstał z moim sympatycznym strażakiem. (Jakby gong kończący rundę, że tak powiem.) Teraz z kolei pracownicy są proszeni o opuszczenie Sklepu. Wymogi śledztwa. Wesołych Świąt.

Wychodząc z działu zabawek łapię w locie różnokolorową piłkę i pakuję ją do kieszeni. Z tych przezroczystych, które odbijają się wielokrotnie. Staram się opatulić ją w papier w drukowane gwiazdki. Też powinienem podarować jakieś prezenty. Oddaję służbowy garnitur do szatni i wychodzę.

Na ulicy zbity tłum oczekuje, że może cały Dom Towarowy wyleci w powietrze. Lodowate zimno uprzytamnia mi, że umierałem z gorąca. Mam nadzieję, że metro będzie puste, skoro tłum jest na ulicy. Niestety, jest także w metrze.

3

Mam kwaterę 3 na 6 na 9 w okolicy Pere-Lachaise, ulica Folies Regnault 78. W chwili gdy wchodzę, dźwięczy uparcie telefon. Jestem zawsze szybki, kiedy na mnie dzwonią.

– Ben, nic ci nie jest?

To Luna, moja siostra.

– A co ma być?

– Bomba w Sklepie…

– Wszystko wysadzili. Ja jeden ocalałem.

Śmieje się. Milknie. A potem mówi:

– A propos wysadzania w powietrze, podjęłam decyzję.

– W jakiej sprawie?

– W sprawie małej bomby. Mam zamiar wysadzić mojego małego lokatora. Zabieg, Ben. Chcę zatrzymać Laurentego.

Znowu milczenie. Słyszę, jak płacze. Ale gdzieś z oddali. Robi, co może, żeby to przede mną ukryć.

– Posłuchaj, Luna.

Posłuchaj o czym? Klasyczna historia. Ona, miła pielęgniarka, i on, przystojny lekarz, miłość od pierwszego wejrzenia, decyzja, że będą sobie patrzyć w oczy już do końca życia. Ale z biegiem lat myśl o tym trzecim staje się coraz bardziej natarczywa. Kobiecy apetyt na powielanie: Życie.

– Posłuchaj, Luna…

Słucha, ale ja się nie odzywam, więc w końcu ona się niecierpliwi.

– Przecież słucham.

No więc mówię. Mówię, że tego małego lokatora trzeba zatrzymać. Skoro pozbyła się poprzednich, bo nie kochała tatusiów, to chyba nie wyrzuci tego, bo kocha tatusia za bardzo. No? Luna? Bez żartów, przestań się wygłupiać. (“Sam przestań się wygłupiać", szemrze gdzieś we mnie znajomy głosik. Zupełnie jakbym słyszał Pozwólcie im żyć .) Alę ciągnę dalej, idę za ciosem:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wszystko Dla Potworów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wszystko Dla Potworów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wszystko Dla Potworów»

Обсуждение, отзывы о книге «Wszystko Dla Potworów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.