Potem, jakby do siebie:
– Zresztą to bez znaczenia, równie dobrze mogło trafić na pana.
I z przebiegłym spojrzeniem:
– Pan i ta pańska ciocia.
Milczenie. Otwierają się drzwi. Sekretarka bez słowa stawia wielką tacę na biurku obok notatnika w zielonej skórze. Komisarz okręgowy mówi: “Dziękuję, Elżbieto", i pyta:
– Kawy?
Podskakuję.
– Nigdy w życiu!
Uśmiecha się i nalewa sobie.
– Przynajmniej w tym punkcie pan kłamie, panie Malaussene.
Cienka aluzyjka. Po czym pije powoli kawę, która pachnie tak, że kręci mi się w głowie. Potem odstawia filiżankę na tacę, mówi: “Dziękuję, Elżbieto", krzyżuje dłonie przed sobą, mlaska ostatni raz ustami, żeby nic nie uronić z aromatu, i patrzy na mnie. Elżbieta zmywa się z tacą.
– Ostatnie pytanie, panie Malaussene. Na czym właściwie polega pańska funkcja w Sklepie? Z pańskiego zeznania nic wynika to całkiem jasno.
I nie bez powodu…
O dziwo, w tej właśnie chwili uświadamiam sobie charakter wnętrza, w jakim się znajduję. Biurko komisarza Coudrier reprezentuje styl empire. Poczynając od pseudorzymskich ławeczek, na których siedzimy, poprzez serwis do kawy z cesarskim monogramem N, aż po kanapę Recamier łagodnie połyskującą obok mahoniowej szafy, wszystko tonie w roślinnym świetle bijącym od tapety w kolorze szpinaku usianej małymi złotymi pszczołami. Gdybym się lepiej rozejrzał, wykryłbym na pewno mini-popiersie mini-Korsykanina, kopię jego mini-kapelusza i Pamiętniki Las Cases'a w bibliotece. Chociaż nie ma to żadnego związku z postawionym przez niego pytaniem, zastanawiam się, czy komisarz okręgowy zapłacił za ten wystrój z własnej kieszeni, czy też kredyt specjalny, zgodnie ze swymi zamiłowaniami, otrzymał od administracji. W każdym przypadku narzuca się jeden wniosek: ten facet niecodziennie wraca do domu na noc. Tutaj dobrze się czuje. Kto zaś lubi taką oprawę, lubi też taką robotę. Nasz gliniarz zasuwa przez dwadzieścia pięć godzin na dobę. Lepiej długo nie kręcić w obecności tego nowego wcielenia Fouchego. Stąd płynie moja decyzja, żeby nie kłamać.
– Jestem Kozłem Ofiarnym, panie komisarzu.
Komisarz okręgowy Coudrier patrzy na mnie spojrzeniem absolutnie pozbawionym wyrazu.
Wyjaśniam mu tedy, że funkcja nosząca nazwę Kontroli Technicznej jest całkowicie fikcyjna. Nie kontroluję zupełnie nic, gdyż nie da się nic skontrolować wśród obfitości przekupniów Świątyni. Chyba żeby dziesięciokrotnie zwiększyć liczbę kontrolerów. Toteż kiedy jakiś klient zjawia się ze skargą, jestem wzywany do działu reklamacji, gdzie dostaję absolutnie straszliwą reprymendę. Moja praca polega na tym, by poddać się temu huraganowi upokorzeń z wyrazem takiej boleści, takiego unicestwienia i tak głębokiej rozpaczy, że klient z reguły wycofuje skargę, by nie mieć na sumieniu mojego samobójstwa, i wszystko kończy się polubownie, z minimalnymi stratami dla Sklepu. Ot, za co mi płacą! Dosyć dobrze zresztą.
– Kozłem Ofiarnym…
Komisarz okręgowy Coudrier patrzy na mnie nadal wzrokiem równie nieobecnym. Pytam więc:
– Nie macie czegoś takiego w policji?
Przygląda mi się jeszcze przez chwilę i w końcu mówi:
– Dziękuję panu, Malaussene. Na razie to wszystko.
Opuściwszy biuro komisarza, odnoszę wrażenie, jakbym szedł boso po dywanie ze szpilek. Powieki drżą, ręce dygocą, zęby szczękają. Co Jemanja pakuje do tej swojej kawy? Ledwie zdążam wstąpić do siebie i łyknąć trzy tabletki valium przed pójściem na zebranie międzyzwiązkowe, które ma się odbyć o osiemnastej trzydzieści w lokalu stołówki. Valium spowija moje ciało obłokami, nic nie zmieniając w stanie moich nerwów. Widziany z zewnątrz bujam w przestworzach, od środka nie przestaję skwierczeć jak cewka elektryczna podczas zwarcia.
Teo patrzy na mnie z niedowierzaniem:
– Wziąłeś za mało?
– Raczej za dużo.
Obrady w pełnym toku. Tym razem stawili się wszyscy pracownicy. Zrzeszeni czy też nie, członkowie Związku Centralnego czy “zakładowi", są tu ponownie wszyscy drodzy współpracownicy (nice) Sinclaira. Lecyfre, automatyczny dystrybutor poglądów Centrali, nie panuje nad sytuacją. Nie lepiej radzi sobie zaprogramowany delegat zakładowy Lehmann. Atak na wszystkich frontach. Na próżno wydzierają się “bardzo proszę, towarzysze!', “trochę spokoju, przyjaciele!", podnosząc rękę dla uspokojenia burzy, nic z tego. Panika jest silniejsza. Każdy wykrzykuje swój strach, wściekłość albo po prostu swoje zdanie. Kubko-nożo-szklano-betonowa akustyka stołówki nie ułatwia sprawy. Rozgardiasz jest taki, że nie słyszy się nawet najbliższego sąsiada. “A jeśli ona naprawdę się go pozbędzie?" No i bądź tu mądry: skąd w sposób tak nieoczekiwany bierze się ta myśl? A jeśli Luna przerwie ciążę? W oka mgnieniu widzę, jak miłość, która jest życiem całym, przepada, a potem, jakby w zaprzeczeniu, tę samą miłość, która zostaje zmarnowana, unicestwiona przy piersi Luny przez małego cyckożernego konkurenta.
– Masz może jakieś zdanie na ten temat, Malaussene?
Pytanie Lecyfre'a, rzucone bez uprzedzenia.
– Przecież dobrze wiesz, co to jest niezadowolona klientela?!
Krzyknął to po to tylko, żeby skierować na mnie ogólną uwagę i w ten sposób uzyskać ciszę. Sporo głów się odwróciło. Wystarczająco dużo, bym się poczuł naprawdę sam. A więc, czy sądzę, że klient niezadowolony z moich usług może podkładać nam bomby pod siedzenie? Takie jest pytanie, prawda?
– Kontroler techniczny musi mieć jakieś zdanie na ten temat, zwłaszcza gdy tak dobrze wykonuje swoją pracę!
Nic się oczywiście nie da na to odpowiedzieć. Więc nie odpowiadam. Tylko bez wielkiego przekonania wyciągam w kierunku Lecyfre'a pięść, z której wystawiam środkowy palec, uprzednio pośliniony. Lehmann śmieje się obleśnie, wtórują mu inni. Uśmiech Lecyfre'a mówi wyraźnie, że się jeszcze policzymy. Póki co, osiągnął oczekiwany spokój. Spojrzenia odwracają się ode mnie, niektóre wolniej, niektóre szybciej. Ktoś oświadcza, że nie, bomby to nie może być sprawka pojedynczych klientów. Dyskusja toczy się dalej na podstawie innych przypuszczeń. To Sklep jest obiektem, nie ma wątpliwości. Lecyfre i jego ludzie uważają, że problem może być związany wyłącznie z Dyrekcją. Na próżno Lehmann przeczy głową, teza pączkuje. Wiele sprzedawczyń domaga się kontroli ekonomicznej. Muszą się tam, na górze, odbywać jakieś nadto lukratywne machinacje, które budzą w kimś sprzeciw. Te bomby to kukułcze jaja kukułeczki, która szuka zemsty. Chyba że – to stanowisko Lehmanna – chodzi o próbę wymuszenia, byśmy się opłacali mafii. A czy do zamachu (zamachów?) przyznała się jakaś organizacja? Nie, z tego, co wiadomo. Czy Dyrekcji zaproponowano obstawę mafii? Nie? No więc? Idiotyzm z tym pomysłem o mafii. To jakiś pojedynczy facet, któremu zależy na zamknięciu Domu Towarowego. Ot co!
Tak, no więc właśnie. Oto prawdziwy temat dnia dzisiejszego zebrania. Jaką postawę ma przybrać personel Sklepu, jeśli Dyrekcja zdecyduje się na zamknięcie interesu? Protesty ze wszystkich stron, wycia, jednomyślność. Nie ma mowy o zamknięciu. Jeżeli zamkną Sklep, okupujemy go. Pracownicy nie będą płacić za błędy Dyrekcji. Tak, ale bezpieczeństwo? Cisza Wszystkie ręce opadają naraz.
– Zobaczysz, zażądają premii od ryzyka.
To żartuje sobie Teo.
– Będziemy sprzedawać slipki zza worków z piaskiem. Taka zabawa w wojnę. Lehmann będzie mógł wreszcie włożyć swój prawdziwy mundur, a klientom rozdamy kamizelki kuloodporne.
Читать дальше