– Jasne.
Rozstali się przed prosektorium. Jakub i Józef wsiedli sobie w tramwaj i pojechali.
– Sądzisz, że to coś da? – kobieta zapytała swojego partnera.
– Kto wie… boję się jednak, że nic z tego…
– Hy – mruknął Jakub, wysiadając z tramwaju na Pradze. Okolica wyglądała swojsko. Walące się budynki, psie gówna rozwłóczone po chodnikach, śmieci, menele, dresiarze…
– Na początek poszukamy jakiejś miłej knajpki – zadecydował Jakub.
Rozejrzeli się. Bardzo szybko zlokalizowali miejscową gospodę.
Znad stolików uniosły się czerwone twarze polujące na jeleni.
– Dwa piwa – powiedział egzorcysta do faceta, który stał za barem ubrany w brudny fartuch.
– Na waszym miejscu bym sobie poszedł – powiedział barman.
– Dlaczego? – zdziwił się Jakub.
– To najgorsza mordownia w tym mieście – głos faceta ociekał godnością.
– E, przesadzasz, to taki miły i szykowny lokalik – nie mógł uwierzyć Jakub.
– Tu nie lubią obcych.
Egzorcysta odwrócił się, słysząc charakterystyczny brzęk trzydziestu butelek jednocześnie przekształcanych w tulipany. Trzydziestu tubylców patrzyło na niego ponuro, trzymając w dłoniach wyszczerbione flaszki.
– Nie kapujesz po dobroci żeby spierdalać, no to zaraz będziesz miał kwiatka w brzuchu – wycedził jeden czerwononosy, najwyraźniej przywódca.
– To ma być tulipan? – Jakub spojrzał na narzędzie mordu w dłoni tamtego.
A potem parsknął homeryckim śmiechem. Sięgnął na ladę po pustą flaszkę i jednym zręcznym ruchem przerobił ją na broń.
– O kurde – sapnął menel.
Wyrób Jakuba już na pierwszy rzut oka był o kilka klas doskonalszy. Światło żarówki połyskiwało na szklanych drzazgach. Wszystkie były idealnie kształtne i, co najważniejsze, znakomicie wyprofilowane.
– To co, sprawdzimy się, kto z nas lepszy? – zapytał egzorcysta zaczepnie. – Urządzimy zawody?
Przeciwnik kiwnął głową. Sięgnął po flaszkę z tanim winem i zębami odgryzł szyjkę razem z korkiem. Spojrzał wyzywająco na Jakuba.
Egzorcysta sięgnął po dwie. Kucnął i z wysokości 30 centymetrów upuścił je na podłogę.
Pyk, pyk – odpadły denka. Złapał butelki za szyjki i zręcznie obrócił w powietrzu. Trzymał w dłoniach dwa jakby wielkie kielichy pełne aromatycznej pryty, a nie rozlał przy tym ani kropli.
Szczęki opadły z trzaskiem. Tłum zaszemrał w podziwie.
– Mistrzu – wykrztusił wódz. – Wybacz naszą nieuprzejmość. Nie wiedzieliśmy, kto zawitał w nasze skromne progi…
Godzinkę później to i owo już wiedzieli. Młotkowiec grasował po Warszawie, ale na Pragę dotąd się nie zapuścił. Menele utrzymujący kontakt z kumplami na tamtym brzegu słyszeli, że atakuje tylko ludzi mających wyższe wykształcenie.
– To nam zawęża krąg poszukiwań – orzekł o pierwszej w nocy Jakub, wytaczając się z knajpy. Józef złapał się za latarnię i przeczekał zawrót głowy.
– Tttto cooo? liiiidziemy na tamtą stronę?
– Chyba tak. A tam znowu się rozpytamy.
I powędrowali. Gdy szli przez most, minęły ich dwa nocne autobusy. Egzorcysta trochę się zeźlił, że nie pomyślał aby podjechać, ale za to nim doszli do śródmieścia nieco wytrzeźwieli.
– I gdzie my jesteśmy? – zdezorientowany Józef rozejrzał się wokoło.
– W Warszawie – przypomniał mu Jakub.
– A to w porządku. Hy, bloki są, znaczy inteligencja tu mieszka… I może nie tylko inteligencja – dodał widząc czterech dresiarzy z bejsbolami.
– No właśnie – mruknął Jakub patrząc na nadciągających byczków. – I o to właśnie chodziło. Zobaczymy co wiedzą.
– Oj, już oni nam pokażą! – Nie pękaj.
– No co kloszardy? – zapytał Bychu. – Wlazło się na cudzy teren?
– Wiecie, co to jest? – Jakub wyjął zza pazuchy młotek.
Trzej roześmieli się głupio, ale czwarty pobladł. Egzorcysta zapamiętał który to, co nie było łatwe, bo łysi i w dresikach wyglądali niemal identycznie. Wyjął z kieszeni pudełko.
Przyspieszacz madę in KGB – głosił napis na wieczku.
Egzorcysta wytrząsnął dwie tabletki. Jedną podał Józwie, drugą łyknął sam. Czas zwolnił. A właściwie czas pozostał taki sam, to im percepcja wzrosła dziesięciokrotnie. Dresiarze poruszali się powolutku jak muchy w smole. Egzorcysta i jego kumpel krążyli wokoło i walili ich gdzie popadnie. Przeważnie młotkiem w kolana.
Czas powoli przyspieszył. Trzy ciała z hukiem runęły na wznak, a z gardeł dobiegł ryk przypominający dźwięk silnika odrzutowego. Czwarty dresiarz stał nietknięty i patrzył na męki kumpli rozszerzonymi z przerażenia oczyma.
– Skąd wiesz o Młotkowcu? – zapytał Jakub.
– Nic nie wiem – wybełkotał przerażony.
– To czegoś się przestraszył na widok młotka? – warknął Wędrowycz. – Gadaj. I to szybciutko, bo zrobię rzecz tak straszną, że kamienie zapłaczą – zacytował zasłyszane gdzieś zdanie.
– Gadają, że to lekarz, którego wywalili ze szpitala. Zabija tylko najmądrzejszych, pewnie dlatego żeby wyeliminować konkurencję…
– Pierwsza część wypowiedzi jest w miarę sensowna – poinformował Jakub przyjaciela. – Z drugą już gorzej. Coś tam wie, ale niewiele. Mamy pierwszy ślad.
I przyładował gnojkowi młotkiem w szczękę, wybijając mu od razu siedem zębów. Ruszyli przed siebie.
– Dlaczego go rąbnąłeś? – zaciekawił się Józef. – Przecież nam powiedział.
– To dla jego dobra.
– Jak to?
– Gdy kumple dojdą do siebie, to zobaczą że też oberwał. Bo jakby nie oberwał, to by tę sytuację zdemokratyzowali – powiedział uczenie.
Józef coś tam słyszał w radio o demokracji lokalnej i przywracaniu demokracji, więc przez następną godzinę usiłował zrozumieć wypowiedź kumpla, dopasowując do niej pracowicie strzępy zasłyszanych wiadomości.
Semen pracowicie rył w archiwum Akademii Medycznej w poszukiwaniu jakiegoś sensownego śladu. Klął cicho pod nosem. Od kiedy osiemdziesiąt lat temu wylali go z uniwersytetu, medycyna wykonała spory krok do przodu. Studiował opasłe monografie na temat chirurgii mózgu i był coraz bardziej zły. Ale szczegółowe mapy ośrodków kory przekonały go, że Jakub się nie mylił. Ktoś wycinał te części, które odpowiedzialne były za pamięć.
– Pewnie pobrane kawałki moczy w jakiejś pożywce i poddaje eksperymentom dla odczytania wspomnień ofiar – wydedukował wreszcie. – Telewizor podczepia, albo jakoś tak. A to oznacza, że trzeba szukać fachowca, który prawdopodobnie już nie pracuje jako lekarz i który ma dom ze sporą piwnicą, gdzie urządził sobie pracownię…
– Podsumujmy zdobyte dane Mundek przy śniadaniu. – zaproponował agent.
Siedzieli w jednym z tajnych mieszkań, w których ukrywa się agentów, świadków koronnych i innych takich. Jakub bardzo się rozczarował, bowiem tajne mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo jak zwyczajne.
– No więc – zaczął Semen – przestępca prawdopodobnie jest neurochirurgiem. Ma dom z piwnicą, w której urządził sobie laboratorium. Ostatnio musiał kupić bardzo duże ilości odczynników chemicznych, sprzętu, części do komputera i innych takich. Niewykluczone, że zdobył na to forsę, bo wygrał w totolotka.
– I co, pańskim zdaniem, robi z tym co wytnie?
– Montuje sobie biologiczny komputer, wykorzystujący tkankę ludzkiego mózgu, a ściślej – zawarte w niej dane.
Agent Mundek zanotował to wszystko skrzętnie. Jakub łypnął niechętnie okiem. Przecież to jego wezwali jako eksperta, a teraz kumpel się szarogęsi.
Читать дальше